Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

sobota, 2 lipca 2016

MEDYCYNA AKADEMICKA - WIELKA BLAGA



MEDYCYNA NATURALNA - TO PRAWIE ŻADNA ALTERNATYWA DLA MEDYCYNY AKADEMICKIEJ...


Medycyna naturalna to Medycyna akademicka bis (np. dla  naiwnych, leniwych intelektualnie, bezwolnych usługobiorców medycznych), tylko może nieco droższa od akademickiej, ale prawie tak samo kuglarska... Nie mylić medycyny naturalnej z Medycyną ludową lub chińską starożytną (taoiską). Używając sarkazmu - medycyna naturalna usiłuje być bardziej naturalna niż sama Natura. Już w samej nazwie jest pewien dysonans; nie można poprawiać/leczyć... Natury, bo to wynaturzenie!". 



"Nie ma w naturze czegoś takiego, jak medycyna. Imperatywem natury jest dziedziczenie zdrowych genów, a takie mogą przekazać jedynie zdrowe osobniki, w związku z tym w interesie gatunku jest eliminacja osobników słabych, by nie spowodować degeneracji gatunkowych. Nie chodzi o to, czy to jest dobrze, czy źle, lecz o to, że to fałsz mający na celu przyciągniecie tych klientów, zwanych pacjentami, którzy zawiedli się na innym wariancie tego samego - medycyny. Ale istotą medycyny nie jest zdrowie, a jeśli ma coś wspólnego z naturą, to jej ogłupianie, poprawianie, maskowanie.

Często do jednego worka z medycyną wrzuca się domowe sposoby minimalizowania objawów chorobowych, bez ich blokowania, czyli dające organizmowi czas na dokonanie samoregeneracji. Chodzi tutaj o medycynę ludową. Jest to istotnie odmiana medycyny i jako taka naturalna też nie jest, niemniej jednak jest częstokroć skuteczna i - co istotne - nie ma skutków ubocznych. No i nie wzięli się za nią (jeszcze) lekarze; bo co to za biznes - parzenie ziółek, czy picie gorącej herbaty z miodem. I miejmy nadzieję, że tak pozostanie!".
(~ Józef Słonecki)


Zdrowie a medycyna - dwie skrajności (Klik!)


"Mądry człowiek powinien wiedzieć, że zdrowie jest jego najcenniejszą własnością i powinien uczyć się, jak sam może leczyć swoje choroby. Hipokrates
Zasady profilaktyki zdrowotnej sformułował Hipokrates (460 - 377 p.n.e.), zwany ojcem medycyny, i ujął je następująco: Profilaktyka zdrowotna to zapobieganie chorobom poprzez utrwalanie prawidłowych wzorców zdrowego stylu życia.
I tej definicji profilaktyki zdrowotnej będziemy się trzymać, nie zaś współczesnej, wprowadzonej na użytek medycyny:
Profilaktyka zdrowotna – działania mające na celu zapobieganie chorobom, poprzez ich wczesne wykrycie i leczenie.
Właśnie wybór pomiędzy dwiema definicjami profilaktyki jest wyborem między zdrowiem, jako alternatywą dla chorób, a medycyną zainteresowaną stworzeniem pacjentów - swoistego gatunku ludzi; nabywców leków i usług medycznych. Nie jest zadaniem tego forum nakłanianie do wyboru któregoś z tych dwóch wariantów, lecz zasygnalizowanie, że taki wybór jest (choć żaden lekarz Wam tego nie powie). Skrzętnie zakamuflowany, niemalże zapomniany, ale jest. Teraz narzuca się pytanie fundamentalne: Skoro profilaktyka zdrowotna może uchronić nas przed zachorowaniem na poważne choroby, i jest to wiadome już od czasów Hipokratesa (bez mała dwa i pół tysiąca lat), to czemu nie jest ona stosowana powszechnie, a zamiast tego zdrowiem zajmuje się medycyna - dziedzina zajmująca się leczeniem chorób? Przyczynę takiego stanu rzeczy dobrze opisuje wypowiedź dra Krzysztofa Romanowskiego, specjalisty medycyny chińskiej:

"W historii niemal każdego systemu medycznego występowały dwa nurty. Jeden nurt, określmy go jako hipokratejski, był nurtem medycyny profilaktycznej. Taka medycyna dążyła do doskonałego odkrycia praw natury i fizjologii po to, by skutecznie unikać chorób. Ten nurt rozwijał medycynę edukacyjną, zapobiegawczą. Uczono ludzi jak żyć, żeby nie chorować. Podstawą takiego postępowania było założenie, że świat jest stworzony jako doskonały i nie trzeba nic poprawiać, wystarczy przestrzegać jego praw. Niestety, medycyna, która uczy ludzi jak nie chorować, działa jak brzytwa Ockhama, tzn. obcina zawód lekarza. Teoretycznie patrząc, lekarz może stać się niepotrzebny. Gdyby taka medycyna była zawsze kultywowana, to być może liczba lekarzy zmniejszałaby się sukcesywnie. Lekarz funkcjonowałby jako nauczyciel, albo jako osoba interweniująca w naprawdę trudnych sytuacjach. Wtedy mała ilość lekarzy zaspokajałaby potrzeby dużej grupy ludzi. Ale wtedy nie byłoby biznesu.
Drugi nurt, który zawsze współistniał w systemach medycznych, a szczególnie jest rozwinięty we współczesnej cywilizacji zachodniej, dążył do maksymalnego uzależnienia człowieka od usługi lekarskiej i od leków. Tego samego rodzaju podział możemy zaobserwować w medycynie chińskiej. Pierwszy nurt edukacyjny - to medycyna taoistyczna, która obecnie nie jest popularna w Chinach. Można powiedzieć, że jest to medycyna dla wybranych. Również w Chinach sztuka medyczna skomercjalizowała się tworząc drugi nurt, który aprobuje określony sposób życia i żywienia. Jest on wprawdzie zdrowszy niż ten proponowany u nas, jednak na pewno niezgodny z ideałem proponowanym przez medycynę taoistyczną. To daje określony poziom chorób w społeczeństwie i utrzymuje określony poziom usług lekarskich. Stwarza także rynek dla produkcji szerokiego asortymentu leków naturalnych, ziołolecznictwa i akupunktury.
Obecnie akupunktura została dostrzeżona przez kraje zachodnie i szybko tam się przyjęła, głównie dlatego, że pasuje do komercyjnej medycyny zachodniej. Akupunktura może być wykonywana w różny sposób: albo na poziomie objawowym i taką uprawia się niestety powszechnie w Polsce; albo na bardzo głębokim, przyczynowym poziomie. To jest dostępne dla wybitnych specjalistów, głównie w Chinach.".  (Źródło) 
Nie ma wątpliwości co do tego, że drugi nurt medycyny - komercyjny opanował już cały świat. Alternatywna (do hipokratesowej) definicja profilaktyki jest tego najlepszym dowodem. No bo o co innego chodzi w: "działaniach mających na celu zapobieganie chorobom, poprzez ich wczesne wykrycie i leczenie" jak nie o to, by przy pomocy propagandy i strachu jak najprędzej wykryć u każdego jakąś chorobę - rzeczywistą bądź wyimaginowaną (dziedziczną) - by tym sposobem produkować pacjentów, tj. nabywców leków i usług medycznych? Co to ma wspólnego ze zdrowiem i profilaktyką, czyli zapobieganiem? Chyba tylko to, że jest jego zaprzeczeniem. Innymi słowy: medycyna komercyjna stała się obecnie niczym innym, jak fabryką chorób, które sama wytwarza, a następnie stosuje sztuczkę zwaną leczeniem, która polega na walce z objawami. Na zdrowie nie ma tu miejsca.".(~ Józef Słonecki)

 Zdrowie a medycyna - bez skrajności (Klik!) 

"W gruncie rzeczy chodzi o to, by pogodzić profilaktykę zdrowotną, czyli postawienie na własny organizm jako trwałą opokę zdrowia, z działaniem doraźnym, jakim jest leczenie. Trudno jest jednoznacznie określić, kiedy i na ile ingerencja medyczna w naturalne procesy przebiegające w organizmie jest uzasadniona, a kiedy jest zbędna, czy wręcz szkodliwa. Jednej reguły po prostu nie ma. Tutaj trzeba kierować się zdrowym rozsądkiem wsłuchując się w sygnały płynące z organizmu. I tak na przykład w przypadku niewielkiego bólu nie należy od razu sięgać po lek przeciwbólowy, ale już przy silnym bólu należy taki lek zastosować. Jest to uzasadnione tym, że ból jest częstokroć bardziej toksyczny od leku przeciwbólowego. Nie powinno się też stosować leków zwalczających gorączkę, gdy tylko się ona pojawi, natomiast przy wysokiej gorączce zastosowanie leków obniżających ją jest jak najbardziej uzasadnione. To samo dotyczy antybiotyków czy innych leków nowoczesnej medycyny – ich zastosowanie jest uzasadnione wówczas, gdy spodziewane korzyści przewyższają ewentualne niepożądane działania uboczne wynikłe z ingerencji w naturalne procesy zachodzące w organizmie. Oczywiście, o ile to tylko możliwe, najlepiej jest stosować leki naturalne lub pochodzenia naturalnego, czy też homeopatyczne, z tego głównie względu, że ich efekty uboczne są nieporównywalnie mniejsze niż w przypadku leków chemicznych, których negatywne działania uboczne są częstokroć o wiele groźniejsze od chorób, przeciwko którym mają być stosowane.

Toteż najlepiej jest przyjąć następującą zasadę: każdy lek jest złem koniecznym. Z grubsza rzecz ujmując, zastosowanie zdobyczy medycyny ma uzasadnienie wówczas, gdy w grę wchodzi ratowanie życia lub złagodzenie objawów chorobowych, gdy są bardzo uciążliwe. Zawsze należy mieć na uwadze, że objawy chorobowe świadczą o prawidłowej reakcji systemu odpornościowego, a więc mają charakter prozdrowotny, i z tego względu blokowanie ich bez usunięcia przyczyny jest po prostu blokowaniem wentyla bezpieczeństwa, którym organizm stara się uwolnić od krepujących go toksyn, które, jak wiadomo, są przyczyną wszystkich chorób. Tak więc generalna zasada, którą powinniśmy się kierować, jest ta, że chorobę po prostu należy odchorować, jeśli chcemy, by wyszła nam na zdrowie, natomiast leki są po to, by objawy tego naturalnego procesu zdrowienia były mniej gwałtowne; znośne.".
(~Józef Słonecki)

 Oblicze medycyny współczesnej - (Klik!)

"W powszechnym mniemaniu medycyna to coś jakby zdrowie, z naciskiem na jakby. Ludzie idą do tzw. służby zdrowia (zajmującej się wyłącznie chorobami) sądząc, zwiedzeni nazwą, że idą po zdrowie. W rzeczywistości wychodzą z receptą na leki, które wykupują i wpierniczają wierząc, że to na zdrowie. Przyjmują zatem do wiadomości, że choroba jest efektem niedoboru w organizmie jakichś leków, a lekarz jest fachowcem od stawiania diagnoz, tj. oceny, niedobór którego leku spowodował dane objawy chorobowe. Nie pozostaje zatem nic innego, jak ów niedobór leku uzupełnić i... powrót zdrowia murowany. Oczywiście są lekarze dobrzy i źli. Poznać to po tym, że im lepszy lekarz, tym więcej zna szkodliwych leków, które lekką ręką przepisuje, i nie tylko po to, by zablokować objawy chorobowe, ale także "osłonowo" (na wszelki wypadek, bo a nuż może danego leku w organizmie zabraknąć i powstaną tzw. powikłania) czy też profilaktycznie... cokolwiek to znaczy.

W medycynie naturalnej (i każdej innej, których jest bez liku) istnieje taki sam trend - uzupełniania leków mających zablokować objawy chorobowe. Tylko że nazywają się one inaczej: ziołowe, naturalne, homeopatyczne, probiotyki, prebiotyki, czy wreszcie tzw. suplementy diety. Zaś w modnym ostatnio oczyszczaniu organizmu z toksyn, mającym usunąć przyczynę choroby, tj. toksemię, stosuje się leki oczyszczające, lub wręcz przeczyszczające.
Także we współczesnej specyficznej medycynie ludowej, gdy jedna sąsiadka drugiej skarży się, co jej dolega, ta jak z rękawa potrafi sypać nazwami leków, których uzupełnienie, w jej przekonaniu, jest jedynym godnym uwagi sposobem przywrócenia zdrowia. Nie mówiąc już o poradnikach czy kącikach zdrowia, w których nie mówi się o niczym innym, jak o chorobach i lekach, które przeciw nim są skuteczne. Zdrowie, o którym miała rzekomo być mowa, pozostaje jedynie w tytule, zaś w treści o nim nie ma ani słowa...

W tym owczym pędzie w uzupełnianiu leków nikomu do głowy nawet nie przyjdzie, by w chorobie czegoś nie brać. Jedni biorą antybiotyki i inne chemiczne leki, inni tylko "aspirynkę" (choć to też czysta chemia), jeszcze inni czosnek, albo "ziółka" czy też tzw. suplementy diety. Ale czemu to ma służyć? No, jakże to... wspomagać organizm w chorobie - odpowie każdy "biorący". Ale po co wspomagać organizm, skoro najlepszym wyjściem w przypadku wystąpienia objawów chorobowych jest nie przeszkadzać; chorobę odchorować, by wyszła nam na zdrowie? Nad tym nikt się nie zastanawia, gdyż propaganda, a także reklama mówi coś zgoła przeciwnego - z chorobą należy walczyć. Więc walczą; nie chorują, żyjąc w błogiej nieświadomości.". (Autor: Józef Słonecki)
"Mówiąc o lekarzach (najczęściej negatywnie), czasami czynimy zastrzeżenie, że są też lekarze pracujący w pogotowiu ratunkowym, czy chirurdzy urazowi, którzy nie tylko nie zasługują na napiętnowanie, ale wręcz na szacunek dla swojej pracy. Dlatego lekarzami co się zowie powinniśmy nazywać tylko tych funkcjonariuszy służby (tfu!) zdrowia, którzy zajmują się jego ratowaniem, zaś dla określenia pozostałych funkcjonariuszy służby (tfu!) zdrowia mamy stosowne określenia:
- konowały – funkcjonariusze służby (tfu!) zdrowia
współpracujący z aptekarzami,
- przechrzty medyczne – funkcjonariusze służby (tfu!)
zdrowia współpracujący z
dystrybutorami,
- oszuści medyczni – przestępcy podszywający się pod
szanowany zawód lekarza (nie
mając prawa do jego wykonywania), dla osiągnięcia korzyści
materialnych."
(~ Mistrz)

Jestem uprzedzony do takich naturoterapeutów, co alopatycznie traktują każdą chorobę, nawet tę, która ma charakter prozdrowotny (np. wszelkie infekcje tzw. przeziębieniowe). Lekarz medycyny Jadwiga Kempisty lubi walczyć za pomocą różnych naturalnych środków (np. probiotyków z kapusty kiszonej...). I gdyby używała takowych... ale z potrzeb smakowych w kulinariach, a nie walczyła (czytaj: uczyniła z nich narzędzie walki) z Naturą (np. z anginą czy z innymi chorobami tzw. przeziębieniowymi), to byłoby całkiem hepi. 
Naturoterapeutka Stefania Korżawska z każdym przeziębieniem również zaciekle walczy... Co to za różnica, jak się walczy z objawami chorobowymi, które z natury mają działanie prozdrowotne, z którymi nie powinno się walczyć? Czy to za pomocą kałacha (leczenie farmakologiczne), czy to za pomocą procy (leczenie naturalne)? Przecież to wszystko, to czysta alopatia, czyli hamowanie naturalnego procesu oczyszczania czy regeneracji organizmu. To zwyczajna manipulacja (sterowanie ręczne) organizmu metodami medycznymi, czyli systemem zero- jedynkowym (jednowariantowym). Zgodnie z takim błędnym schematem. Są objawy chorobowe, to należy je zwalczyć; jest reakcja organizmu, musi być kontrreakcja. Tymczasem w takich wypadkach Hipokrates mówi:

CHOROBY SĄ PROCESEM POZBYWANIA SIĘ TOKSYN Z ORGANIZMU. SYMPTOMY SĄ NATURALNĄ OCHRONĄ ORGANIZMU. NAZYWAMY JE CHOROBAMI, LECZ W RZECZYWISTOŚCI LECZĄ CHOROBY. WSZYSTKIE CHOROBY MAJĄ JEDNĄ PRZYCZYNĘ, CHOĆ OBJAWIAJĄ SIĘ W RÓŻNY SPOSÓB, W ZALEŻNOŚCI OD MIEJSCA, W KTÓRYM WYSTĘPUJĄ.


"(...) Przyczyną chorób jest toksemia. By zapobiec chorobom, organizm stara się usunąć chorobotwórcze toksyny przy pomocy zarazków i pasożytów. Proces samooczyszczania się organizmu wywołuje objawy, które niesłusznie nazywamy chorobami, bowiem w rzeczywistości zapobiegają one chorobom - leczą je. Wniosek stąd, że choroby infekcyjne i pasożytnicze należy po prostu odchorować – by wyszły nam na zdrowie!
Jeśli bezrozumnie zwalczamy wszelkie przejawy samooczyszczania się organizmu poprzez walkę z uczestnikami tego procesu – zarazkami i pasożytami – na własne życzenie wywołujemy wzrost toksemii, a to z nieubłaganą konsekwencją prowadzi do uszkodzenia ważnych organów, czego odwrócić się już nie da. I to jest choroba!
Ergo: sami decydujemy o tym, czy mamy zdrowie na własne życzenie, czy też choroby (...)" (~ Józef Słonecki)



Lekarz Jadwiga Kempisty operuje część-prawdami, jak każdy lekarz i do tego tzw. naturopata. Nie są to dla mnie i nie tylko dla mnie - jakieś wielkie odkrycia/nowości.
O ile zniosłem, aczkolwiek z wielkim zdumieniem, jej wykład o szkodliwości cholesterolu z jajecznicy oraz inne absurdy dotyczące poprawiania Natury (m.in i te we współpracy z prof. Tadeuszem Trziszką), to jej twierdzenie, że człowiek nie jest przystosowany do życia na ziemi, bo nie umie syntetyzować witaminy C oraz nie umie sobie poradzić z leczeniem anginy, wg niej jako patologii - to już na pniu w moich oczach dyskwalifikuje ją jako przewodnika/doradcę na drodze do zdrowia...
Albo gadanie Kempisty odnośnie szkodliwości cholesterolu i uszkodzonej lizyny w wyniku pęknięcia skorupiny jajka podczas gotowania, to już jest przegięcie! To są naŁukowo-meNdyczne dyrdymały zakrawające wręcz na arogancję i ignorancję wobec Natury, wobec prawdziwej wiedzy o zdrowiu oraz na hipokryzję i zarazem bufonadę tej pani. Z jej wypowiedzi wynika, jakby to ona stworzyła jajko lub co najmniej je biochemicznie odkryła (np. najlepsze proteiny, jakie Natura nam stworzyła). Pani Kempisty straszy cholesterolem z pękniętego (uszkodzonego biochemicznie) jajka, jako trucizną, a sama pewnie wcina produkty z jajek poddane obróbce kulinarnej w wysokich temperaturach (np. kluski makaron, ciasta, inne). Strasząc - nakazuje, aby takie jajko, które z założenia miało się ugotować na miękko, a pękło podczas gotowania - żeby lepiej wyrzucić niż zjeść... Z tego wynika, że po instrukcję na gotowanie jajka na miękko, żeby obyło się bez żadnych perturbacji, tylko walić do niej jak w dym, bowiem ludzie przez tysiące lat nie poznali jeszcze tej sztuki gotowania jaj, więc są znów bublami biologicznymi, nieudanymi w procesie stworzenia przez Pana Boga/Naturę i nie są przystosowani do życia na Ziemi. Ręce - i nie tylko - opadają...!


Podobne bajdurzenia meNdyczne można znaleźć u prof. Michała Tombaka. Czytając jakąś jego publikację, dowiaduję się, że depresję można leczyć z powodzeniem, łykając cukier w kostkach popijany wodą przegotowaną... Nie o to chodzi, że to jest nieskuteczne nawet w leczeniu objawowym, tylko wyczuwam, że wszystkie metody leczenia naturalnego uważa on za leczenie przyczynowe, za działania prozdrowotne. A przecież wiemy, że takimi nie są. Taki sam tok myślenia występuje u innych naturopatów: Jadwigi Kempisty, Stefanii Korżawskiej, Ireny Gumowskiej, dr Ewy Dąbrowskiej, Jerzego Zięby, Łukasza D. Kinga, dra Huberta Czerniaka, dra Jana Pokrywki, innych. Oni stosują podejście stricte medyczne, czyli za wszelką cenę walka z wszelkimi chorobami infekcyjnymi; ze wszystkim co się rusza... A przecież te choroby przeziębieniowe - de facto - mają charakter prozdrowotny! Oni stosują leczenie objawów przeziębienia sposobami naturalnymi, chociaż znane im jest założenie terapeutyczne: Katar leczony trwa tydzień, a nie leczony 7 dni...
Wpadają też niepotrzebnie w panikę i stosują alopatię podczas objawów wydaliny ropnej (np. z dróg oddechowych), choć znów inne założenie medyczne mówi: Ubi pus ibi evacuation (Tam, gdzie jest ropa, trzeba ją ewakuować...).
Michał Tombak w różnych swoich publikacjach mocno drze łacha (czytaj: naśmiewa się) z eks lekarza medycyny Jana Kwaśniewskiego i jego Diety Optymalnej, ale ta krytyka nie jest zbytnio merytoryczna, tylko traktuje go w sposób arbitralny, protekcjonalny (z góry), z pozycji wielkiego profesora, czyli (jakby z urzędu) mądrzejszego od Kwaśniewskiego...Tombak i inni naturoterapeuci, większość metod naturoterapii w swoich publikacjach oraz w zastosowaniu ich w praktyce - zerżnęli (czytaj: skalkowali) z naturoterapeuty Gienadija Małachowa, z którego wiedzę też m.in. zerżnęła naturoterapeutka Nadieżda Siemionowa, a z niej dr Hulda Clark (ta od niszczenia robali Zapperem lub Aparatem Mora) albo /i bezpośrednio z Machałowa. 


W pewnym gabinecie (przychodni) medycyny naturalnej pracowała taka babka (niczym  filmowa babka z "Ranczo Wilkowyje") znachorka/wiedźma, która polecała swoją kompozycję 77. ziół (tzw. dwie siekiery energetyczne), które mają zwalczyć wszystkie choroby, z katarem włącznie - czyli na wszystko i na nic. Ale pacjentów stałych miała co miesiąc, którzy jak przystało na pacjentów naturalnych odwiedzali ją latami i chyba nadal tak jest... No bo jak może być inaczej, skoro babka leczy objawowo, tyle że za pomocą tzw. środków naturalnych. Była też masażystką, radiestetką, bioenergoterapeutką, etc. Ale sama też ledwie się toczyła, taka otyła bidula była... Kiedy byłem tam na prywatnej praktyce, niczym na poczekalni w przychodni (POZ), podczas masażu, ściemniała pacjentom o cudowności wody utlenionej, EM-ów (Efektywne mikroorganizmy), sodki, "żywej wody", innych środkach naturalnych. Babka i jej pacjenci, wolni słuchacze (lecz raczej) bezwolni - prześcigali się odnośnie nowości (nowych metod leczenia naturalnego). Ale całe to leczenie nawet na jotę nie było leczeniem przyczynowym, czyli nic z prawdziwej profilaktyki prozdrowotnej, no może prócz stawiania baniek ogniowych, co prawda zabieg terapeutyczny, ale w ostatecznym rozrachunku - mógł dawać efekt prozdrowotny.
Odnośnie tych 77. ziół w pakiecie... Babka te zioła mieszała w misce, potem ubijała i ścierała moździerzem do pieprzu, i nabijała gotowe kapsuły (opłatki/kapselki) z apteki. Kiedy opowiedziała, jak cudownie działają te zioła, to ludziska przy kolejnych wizytach zachwalali je, jak to one leczą dobrze, bo nie mają katarów nawet, mają więcej energii, etc.
Wniosek: Jeśli Homo naturalpatiens nie prowadzi się zdroworozsądkowo (np. żre śmieciowo oraz nie redukuje tzw. masy konfliktowej powstałej z konfliktów biologicznych) i objawy chorobowe (infekcyjne) blokuje za pomocą ziół lub innych paraleków naturalnych, czyli nie będąc czystym wewnętrznie - nie ma nawet objawów kataru - to niech pacjent naturalny - zacznie sobie zawczasu szukać onkologa (niestety akademickiego, tego z przemysłu onkologicznego, bo naturalnych nie ma, i może to i lepiej...) albo lepiej niech poszuka mądrej wiedzy o zdrowiu (np. Profilaktyki prozdrowotnej wg Hipokratesa) lub/i wiedzy usystematyzowanej wg GNM (Germańskiej Nowej Medycyny/5. Praw Natury).
Patrząc na to z boku, babka i jej wolni słuchacze (Homo naturalpatiens), zanim dostali się do gabinetu lekarza medycyny naturalnej (naturoterapeuty) i do mnie, jako do gabinetu dietetyka i profilaktyko-naturoterapeuty, cisnęli sobie taką nawijkę
(czytaj: prowadzili dyskusję), jak w typowej przychodni (POZ), która coraz bardziej przypominała tę z filmiku pt. "Z przychodni przeżycia" Kabaretu Paranienormalni. Ich dyskusja polegała, jak już wyżej zaznaczyłem, na prześciganiu się nowymi  sposobami leczenia natus*alnego, czyli leczeniu patologii środkami naturalnymi, czyli zastępowaniu jednych patologii - drugimi. Natomiast - zero wiedzy o zdrowiu lub (jak na lekarstwo) wiedzy o prawdziwej profilaktyce prozdrowotnej, jako alternatywie dla chorób. W przerwie, babka przychodziła do mojego gabinetu (profilaktyka zdrowia), pytając w progu: - Zibi, co możesz mi zalecić, żebym schudła? A ja jej odpowiadałem: - Mnie Twoja otyłość nie przeszkadza... Tutaj przychodził mi do głowy cytat z Moliera: - Chcący dawać dobre rady swego życia winien dać przykłady... Oczywiście miałem na myśli babkę, która, prócz pomocy doraźnej z masaży (usuwania objawów), nic korzystnego dla zdrowia na dłuższą metę pacjentom swoim nie wnosiła. Ale jak miała im pomóc, kiedy sama była mocno schorowana, a swoje metody leczenia zarówno zalecane swoim pacjentom, jak i aplikowane sobie - nie leczyły przyczynowo - lecz mumifikowały/tapetowały faktyczny stan zdrowia - budowały atrapę zdrowia...

Kiedyś zaobserwowałem takie oto zjawisko... Homeopaci-lekarze i homeopaci-nielekarze używali w kuchni swoich granulek (leki homeopatyczne), jak babki zielarki używające przypraw do wszystkich potraw lub jak dzieci podjadające cukierki - ale swoją drogą leczyli się i tak homeopatycznie, i farmakologicznie na jakieś choroby przewlekłe i tak samo leczyli swoich pacjentów na ich choroby przewlekłe, łącznie z katarem... Zatem znów Molier...
Odnośnie istoty odchorowania chorób infekcyjnych - murem stoję za Hipokratesem i Józefem Słoneckim, który wiedzę w tym temacie bardzo dobrze zgłębił i posklejał różne teorie prawdziwej wiedzy profilaktycznej w logiczną całość (co prawda po dużej istotnej korekcie swojej wiedzy na temat szczepień, ale...).

Istota chorób infekcyjnych - KLIK! 
Grypa – choroba prozdrowotna KLIK!

Cukając (czytaj: krytykując) dalej tok myślenia innych naturoterepeutów, np. pani dr Ewa Witoszek (tzw. alternatywny lekarz), autorka nowej wersji Diety optymalnej (na bazie Diety optymalnej eks lekarza medycyny Jana Kwaśniewskiego) chwaliła się, że w 3 dni może wyleczyć swoją Dietą rotacyjną niektóre przypadki poważnych chorób... Według mnie to działania znów maskująco na stan faktyczny zdrowia. Pisałem o tym w poprzednich artykułach, m.in. o odbagnianiu starych szlaków metabolicznych. Chodzi o to, że zmiana diety na najbardziej durną czy cudną - stworzy poczucie ulgi i złudzenie poczucia poprawy zdrowia, bowiem organizm teraz zajmie się działaniami zaradczymi nad zabezpieczeniem przed nową patologią (np. toksemią), a odłoży w czasie (odpuści) sobie usuwanie starej... Leczenie/terapia dietami, bez fizycznego wyrwania toksyny z organizmu - jest również maskowaniem faktycznego stanu zdrowia, czyli tylko łataniem porwanego garnituru zdrowia.

Wracając do Pani Kempisty...
Ona też w tonie protekcyjnym (nomen omen z
 góry, czyli ze sceny, na której wygłaszała prelekcję) wyjaśniała swoim wolnym słuchaczom (m.in. w TV oraz na zlotach ekologów itp. głupawkach), jakie to odnosi sukcesy w leczeniu kefirem i witaminą C (czyli kwasem...) wrzody żołądka, za które odpowiadać ma rzekomo bakteria H.p. (Helicobacter pylori). Nie potrzeba być np. katolikiem, żeby się co najmniej obruszyć - kiedy pani lekarz wypowiadała w sposób arogancki i ignorancki wobec Natury/Boga, że człowiek absolutnie nie jest przystosowany do życia na Ziemi... A co do poczciwej H.p., która ani ziębi, ani parzy... człowieka, znów Józef Słonecki wyłuszczył logicznie temat: Helicobacter pylori - KLIK!
"(...) Tej bakterii przypisuje się nieziemskie wprost właściwości, jakby była specjalnie stworzona do unicestwienia gatunku ludzkiego, i gdyby nie postęp w medycynie, z pewnością już byśmy wyginęli. Jest to typowa propagandowa mistyfikacja, w rzeczywistości bowiem Helicobacter pylori (w skrócie H. pylori lub Hp) jest zwyczajną, jedną z wielu ewolucyjnie związanych z nami bakterii, doskonale dostosowanych do warunków, w których żyją. (...)
(...)Jej awans z nic nie znaczącej ciekawostki do monstrum zagrażającego naszemu gatunkowi jakoś dziwnie zbiega się z odkryciem i wprowadzeniem do produkcji podstawowego oręża medycyny – antybiotyków. (...)
(...) Mit o wyjątkowej odporności Helicobacter pylori na działanie kwasu żołądkowego pochodzi z badań in vitro(w probówce) hodowli tej bakterii. Otóż najmniejsze pH podłoża, przy którym obserwowany jest jeszcze wzrost wynosi 4,5, ale gdy do podłoża zostanie dodany mocz (zawierający mocznik), wzrost bakterii jest obserwowany nawet przy pH 3,5. Jest to możliwe dzięki temu, że Helicobacter pylori wytwarza ureazę – enzym katalizujący rozkład mocznika do amoniaku i dwutlenku węgla. Amoniak pozostaje w bezpośrednim otoczeniu bakterii tworząc swoistą otoczkę o mniejszym pH od pH podłoża. Wyniki tych badań laboratoryjnych mają rzekomo potwierdzać, że Helicobacter pylori to wyjątkowo chorobotwórcza bakteria, i że bez serii antybiotyków nijak nie można się przed nią obronić. Nie można się oprzeć wrażeniu, że właśnie o to w tych badaniach chodziło – o stworzenie straszaka na pacjentów, gdyż strach jest bardzo ważnym, żeby nie powiedzieć podstawowym argumentem w marketingu leków.
Rzecz w tym, iż żołądek to nie jest probówka, w której bakteria w spokoju może otaczać się poduszką. Żołądek to tygiel, w którym wciąż coś się dzieje – treść pokarmowa jest wciąż mieszana i ścierana na coraz mniejsze cząstki, więc spokojna poduszka nie wchodzi w ogóle w rachubę.
Druga niedorzeczność to ta, że pH środowiska żołądka nie wynosi 4,5, ani nawet 3,5, lecz około 3*, a tak niskie pH rozkłada wszystkie białka, także białka komórek nabłonkowych żołądka.(...)
By ochronić komórki nabłonkowe przed niszczycielskim działaniem kwasu solnego, gruczoły śluzówki żołądka wydzielają śluz pokrywający jego ścianę ochronną warstwą o grubości jednego milimetra i to właśnie ta warstwa śluzu jest środowiskiem życia bakterii Helicobacter pylori. Innymi słowy: Helicobacter pylori, nie żyje w środowisku żołądka, gdzie byłby narażony na działanie kwasu solnego, w obronie przed którym musiałby wytwarzać ureazę, gdyż żyje on w śluzie zabezpieczającym przed działaniem tego kwasu.
* Nie należy mylić pH środowiska żołądka z pH kwasu żołądkowego (około 1,5), bowiem prócz kwasu żołądek jest wypełniony innymi substancjami – treścią pokarmową a w okresie międzytrawiennym połykaną śliną. (...)
(...) Wszystkie fakty wskazują, że Helicobacter pylori jest jedną z wielu intryg, misternie uknutych przez medycynę. No bo jak na przykład wyjaśnić fakt, że choroby, o spowodowanie których oskarża się tę bakterię, występują także u osób, u których tej bakterii nie wykrywa się? Dlaczego w krajach rozwijających się, gdzie zakażenie tą bakterią występuje powszechnie, choroby żołądka występują stosunkowo rzadko, natomiast w krajach wysokorozwiniętych, gdzie zakażenie Helicobacter pylori występuje najrzadziej, choroby żołądka występują powszechnie? (...)".
Pani Kempisty, jeśli już straszy cholesterolem szkodliwym z jajecznicy lub z jajka ugotowanego na twardo, to operuje znów część-prawdami... Na jakiej podstawie to stwierdziła? Czy na podstawie szkiełka, menzurki i oka laboratoryjnego? Toksyna czy mikrob - może zachowywać się inaczej w badaniu in vitro niż in vivo... co wykazałem wyżej na przykładzie H.p.
Uwaga! Po zgłębieniu wiedzy usystematyzowanej wg Biologicznych Praw Natury (GNM) - H.p. zaliczyłbym do innych mikrobów (symbiontów), które są sprzymierzeńcami w fazie regeneracyjnej choroby, w usuwaniu nadbudów tzw. tkanek dyspozycyjnych (np. guzów żołądka), po rozwiązaniu konfliktu biologicznego...

Dr Rath to nie jest żaden dobrodziej prozdrowotny... 
Podobny do dr Kempisty tok rozumowania przyjmuje dr Matthias Rath - spadkobierca patentu po dr. Linusie Paulingu - odnośnie zaleceń zażywania mega dawek witaminy C - na wszystkie schorzenia świata... Na przykład na podstawie badań laboratoryjnych i na podstawie badań na zwierzętach – wysnuł wniosek, że zwierzęta nie chorują na zawał serca, bo potrafią lepiej, niż ludzie syntetyzować witaminę C. To kolejny tzw. naŁkowy absurd. Analogicznie: Niemiarodajne, nieadekwatne były wyniki badań odnośnie rzekomej szkodliwości cholesterolu czy też (konkretnie) odnośnie przyswajania się cholesterolu u ludzi, ale przeprowadzone na królikach, jako grupie porównawczej (o, zgrozo!). Fakty są takie, że proces trawienia i wchłaniania u królika jest inny, niż u człowieka, bo jest tzw. wtórnym przeżuwaczem, który musi zjadać pierwszy półpłynny kał, by przyswoić składniki drobnoustrojowe i produkty ich przemiany. Kał ostateczny, to jest ten, który można zauważyć w tzw. drugim rzucie. Gdyby królik zjadł to, co zjada człowiek (np. w czasie obżarstwa w Wigilię Święta Bożego Narodzenia), tj. smażonego karpia, zupę grzybową, rybę w galarecie, strucla z makiem, sernik oraz przepił to wszystko gorzałką - to bankowo - nie dożyłby do rana... Natomiast człowiek - nie tylko że dożyje - ale jeszcze pobudzi się do życia: przytupnie(!) w tańcu i zaśpiewa...
Dr Rath mieni się się jako wielki reformator medycyny klasycznej i Big farmy, od roku 2003. ścigający przez prokuraturę w Hadze kartel farmaceutyczno-medyczny. Zarówno Big farma, jak i WHO – mają się co raz lepiej, będąc w rękach mafijnej finansjery, włodarzy świata, a dr. Rathowi też nie spadł ani jeden włos z głowy, bo teoretycznie powinien być wrogiem numer jeden dla sekty/mafii farmaceutyczno-medycznej. Ciekawe, dlaczego nim nie jest?! Dlatego, że dr Rath jest wrogiem pozornym, fasadowym (jak PiSS było dla PO), a de facto jako showman, biznesmen nakręca sobie i kartelowi koniunkturę biznesową za pomocą propagowania skuteczności paraleków/suplementów, manipulując Ciemnolemingradem za pomocą alternatywnej wiedzy tzw. medycyny komórkowej (medycyna komplementarna).
A lemingi-pacjenci wynoszą go na piedestał i łykają bez popitki jego wiedzę i cudowne suple w postaci: lizyny i witaminy C (syntetyczne). W ruchu dra Ratha, w ramach szczytnych idei: Ochrony życia na Ziemi – powstała cała sieć piramid handlujących suplami. Nadzór nad tym prowadzą w USA jego kolesie z kartelu, których udaje, że ściga (np. ściga ich do południa, a po południu – wspólnie kręcą lody na suplach).

Teorie Paulinga i dr. Ratha, dr Aleksandry Niedzwiecki, innych okazały się, wg mnie, wysoce szkodliwe. W tym przypadku, odnośnie faszerowania się dużymi dawkami witaminy C, również nie popieram wiedzy i zaleceń Jerzego Zięby czy Łukasza D. Kinga.
A propos teorii Ratha, że zwierzęta nie umierają na zawał... to chwyt socjotechniczny. Niektóre zwierzęta umierają na zawał (np. sarna złapana we wnyki, etc.).
Pauling, jako twórca teorii (o rzekomej prozdrowotności mega dawek witaminy C), istnieje duże prawdopodobieństwo, że - wyhodował sobie raka prostaty i zmarł - właśnie dzięki dowozowi dużych dawek witaminy C syntetycznej (np. około 18 g dziennie)
.  Obecnie ustaliłem, iż Pauling, to faktycznie mógł umrzeć, ale nie na raka prostaty, lecz na raka żołądka. Dowodem lub mocną poszlaką jest to, że witamina C w dużych dawkach działa jak chemioterapia. Zresztą potwierdza to sam Pan Jerzy Zięba, ale wg niego, ten patyk nie ma dwóch końców - ten jest w ostatecznym rozrachunku (wg niego) cacy, i leczy raka. Otóż - przy podaży dużych dawek witaminy C, w organizmie wytwarza się duża ilość nadtlenku wodoru, co w efekcie prowadzi do wygenerowania dużej ilości wolnych rodników, a tym samym do powstania tzw. stresu oksydacyjnego. Część komórek nowotworowych zabija. Teoretycznie zdrowe komórki powinny być ochraniane przez enzym katalazy, ale czy faktycznie tak jest?
Pauling przyjmował drogą przewodu pokarmowego mega dawki witaminy C, a zatem proces gwałtownego utleniania następował w przewodzie pokarmowym, doprowadzając do raka żołądka. W chemioterapii dzieje się podobnie. Pod wpływem stresu oksydacyjnego dochodzi do procesu utleniania związków ważnych dla przetrwania komórek. W związku z tym część komórek raka czy nowotworu niezłośliwego ginie, ale na skutek gwałtownego utleniania - powstają nowe komórki nowotworowe. 
Gdyby podano prawdę do publicznej wiadomości, że Pauling zmarł na raka żołądka, to pewnie sprzedaż witaminy C by mocno spadła. No bo jak to... witamina C, taki cudowny lek na wszystko, dowieziona do organizmu ustnie, już na pniu, czyli na pierwszym odcinku przewodu pokarmowego powoduje karcynogeny...
Uwaga! To jest interpretacja wg medycyny konwencjonalnej, podobnie jak i wg naturalnej. Wg wiedzy GNM lub Biologicznych Praw Natury, czyli faktycznej wiedzy - medyczna interpretacja powstania choroby, w tym i raka, jest błędna. Wyjaśnienie - w dalszej części artykułu.

Jest analogia do działania witaminy C: Resweratrol

"Relacja dawka – efekt Jak widać, zwiększanie dawki niewiele daje, bo resweratrol źle się wchłania. Ważne ostrzeżenie: małe dawki resweratrolu działają inaczej niż duże. Przy niskich dawkach (5-10 μM) resweratrol jest antyoksydantem, w większych funkcjonuje jak prooksydant. W dużych dawkach daje sygnał do apoptozy w komórkach nowotworowych, środowisko redox staje się niestabilne. Nie tylko hamuje to wzrost raka, ale hamuje syntezę RNA, DNA i białek, spowalnia gojenie się ran, wzrost komórek śródbłonka. W małych dawkach jest pożyteczny podtrzymując homeostazę, ale w dużych może zabić komórki rakowe wywołując też apoptozę w zdrowych".
Reasumując: 
Resweratrol w małych dawkach, znajdujący się w naturalnych produktach roślinnych (np. w winogronach, truskawkach, malinach, orzechach, czekoladzie) działa ochronnie, antyoksydacyjnie na organizm. Poddany zaś w mega dawkach (jako suplement diety) -  zabija częściowo komórki nowotworowe, ale też uszkadza zdrowe (nie ma inteligentnego działania wybiórczego, jak się zdaje niektórym mitomanom medycznym).
Identycznie działa witamina C w dużych dawkach! 
Oba związki, jako PRODUKTY ŻYWNOŚCIOWE, w mniejszych dawkach działają antyoksydacyjnie, prozdrowotnie. W dużych dawkach zaś (jako syntetyki) - działają prooksydacyjnie, są chemioterapeutykami, wywołują biegunkę skutkującą nadmiarem (toksycznym balastem) tego środka, jak w przypadku procesu kalibracji witaminy C w organizmie!

Kilka słów o medycynie komplementarnej stosowanej przez Jerzego Ziębę...
Jerzy Zięba reprezentuje właśnie odmianę medycyny naturalnej, czyli tzw. nową medycynę komplementarną (uzupełniającą medycynę akademicką). Do obalenia bandyckiej medycyny pod panowaniem WHO i lobby farmaceutycznego - jak na te czasy - i jak na samoświadomość wynaturzonego, zlewaczonego świata - może być doraźnie częściowo skuteczna. Ale dla dobra ogólnie pojętego dobrostanu zdrowia ludzi - to ona przyczynowo niczego nie leczy...
Gdyby medycyna naturalna czy alternatywna była taka skuteczna, to chorych i chorób by nie przybywało w tempie geometrycznym, lecz ubywałoby. Tym czasem Polska kilka lat temu zajmowała drugie miejsce w świecie pod względem wykupu supli czy innych paraleków, a chorych np. na nowotwory i inne choroby było statystycznie też bardzo dużo.
Zarówno Jerzy Zięba, jak i inni szperacze, naturoterapeuci, prócz profilaktyków zdrowia (edukatorzy wiedzy o zdrowiu wg Hipokratesowego nurtu prozdrowotnego z ruchu Biosłone) - raczej nie znają podstaw wiedzy o zdrowiu. Nie wiedzą, że infekcje (np. tzw. przeziębieniowe) są naturalnym procesem regeneracji organizmu. Dla nich taka infekcja o charakterze prozdrowotnym - stanowi również patologię, którą z całej mocy zwalczają, jak nie alopatycznie farmaceutykiem, to homeopatykiem, ziołolekiem lub innym patykiem. Nie wiedzą, że organizm jest zdolny do auto-uzdrawiania, ale nie poprzez wyręczanie go w pokonywaniu jego czasowo złej kondycji, tylko we wspomaganiu go w jego naturalnym procesie samozdrowienia. Nie wiedzą o tym, że organizm się uzdrawia wielowariantowo, a nie, jak im się wydaje, dwuwariantowo czy zero-jedynkowo. Czyli jest reakcja organizmu, więc trzeba działać kontrreakcją; np. jest gorączka, to trzeba ją zwalczyć wściekle naturalnym specyfikiem, bo gorączka, katar, kaszel, to wg nich patologia. Wreszcie tez nie wiedzą, że aby dojść do dobrostanu zdrowia, to nie należy organizmu sterować ręcznie (np. aplikując modną obecnie witaminę D3, K2, wściekle lewoskrętną witaminę C, itd.); tylko żeby organizm sam się wysterował automatycznie (z automatu). Czyli istotniejsza jest wiedza - jak i czym go odciążać, ujmować mu balastu i odpowiednio optymalnie go odżywiać - a nie - jak hamować jego zdrową reakcję (aczkolwiek wydająca się z pozoru niekorzystną dla zdrowia) - i - podawać mu środki alopatyczne (naturalne mocno, bardziej niż natura). Jeśli poprzez detoks organizm jest poganiany do samouzdrawiania, to należy mu ujmować środków stymulujących do tego detoksu,  a nie hamować go alopatycznie, ogłupiając go i dostarczając kojonego materiału na balast (egzo i endo toksyn, w tym neurotoksyn) oraz maskując faktyczny stan zdrowia czy budując atrapę zdrowia.
Z całym szacunkiem dla Jerzego Zięby (przez niektórych nazywany doktorem, pisany błędnie w mianowniku jako przez "dr." z kropką)  za jego walkę z systemem depopulacyjnym ludzkość. Ale gdyby Pan Zięba edukował w prawdziwej wiedzy o zdrowiu, to mógłby się nazywać doktorem (czytaj: nauczycielem od wiedzy o zdrowiu), ale jeśli naucza o chorobach, zaleca terapie medyczne np. polegające na suplementowaniu --  to czym on się rożni od dystrybutora leków czy paraleków, czyli klasycznego lekarza?
„Pamiętam, że Pan Zięba na samym początku dosyć mocno naciskał, że suplementy to tylko dodatek i można ich używać bardzo krótko przy jakimś niedoborze lub stwierdzonej chorobie. Sam zwracał uwagę, na wzajemne powiązanie witamin i niedobór kilku innych, przy suplementowaniu się tylko określoną grupą. Do tego mocno punktował, że najważniejsze jest zdrowe odżywianie, dieta nieskowęglowodanowa, jajka, mięsa, warzywa i to z nich powinno się dostarczać wszystkiego czego potrzeba. Mocno krytykował mit cholesterolu i parę innych takich, które znamy. Mimo kilku dziurawych teorii, tą całością zaskarbił sobie rzesze wielbicieli. Tym którzy z nim zostali, widocznie łatwo było przyjąć po dwóch latach, że suplementy jednak muszą być i bez nich skazani jesteśmy na choroby oraz śmierć w męczarniach. Widocznie zapomniał już, czemu stali się jego wielbicielami na początku”. (~ Shadow)

 "Gdyby jakaś Zięba czy inna ptica odkryła, że oto najbardziej schorowani ludzie świata, jakimi są Hamerykanie, nagle zaczęli zdrowieć, bo nałykali się jakichś supli, czy innego badziewia, to bym zrozumiał zachwyt nad tym badziewiem. Ale gdzież tam! Przylatuje taka ptica i donosi, że odkryła ukryte terapie, więc muszą być dobre, bo ukryte, czyli dotychczas nikomu nie pomogły, prócz producentów, oczywiście hamerykańskich. A durny Polak, jak wiadomo, wszystko kupi.” (~ Mistrz)

Wracając do dra Ratha... Ponieważ europejskie społeczeństwo jest bardziej kumate (czytaj: mniej frajerskie wg Ratha) niż afrykańskie, to też Rath pojechał tam uszczęśliwiać na siłę ciemnoskórych swoją sztuczną lizyną i witaminą C w proszku, prowadząc sobie doświadczenia - pod płaszczykiem szczytnych idei (np. walki z rakiem) wśród biednej populacji ciemnoskórych. Jest to analogia do misjonarzy-homeopatów, którzy zamiast dożywiać chorych, którzy zachorowali na tzw. choroby zakaźne przy czynniku współistniejącym (np. niedożywieniu i braku odpowiedniej higieny), to leczą/karmią ich kulkami/granulkami cukrowymi w postaci leków homeopatycznych. Koledzy lekarze zaś - wlewają w chorych ciężką chemię ze szczepionek. Wiadomo, że potencjalny ciemnoskóry nie jest dla mafii światowej taki przydatny, taki komercyjny jak Europejczyk. To nawet jak i umrze w toku ich eksperymentów, to się nic nie stanie dla żywotnych i lukratywnych interesów włodarzy świata (NWO) i ich popleczników, a nawet wręcz przeciwnie (chodzi bowiem o redukcję populacji ludzi na globie).
Rath to po prostu szołmen reklamujący suplementy. Z takiego oskarżenia co może wyniknąć? Sensacja i ściema, że leki chemiczne rujnują ludzkie zdrowie, a więc powinniśmy przerzucić się na naturalne preparaty z pędów bambusa, które produkuje kolega Ratha w jakiejś fabryczce w Stanach.
Wniosek stąd, że bez wiedzy o zdrowiu ludzie wciąż będą baranami powolnymi na wpływy rozmaitych naciągaczy. Ruch Biosłone stawia tę sprawę zupełnie inaczej, podgryzając lobby od podstaw, na których buduje ono swoją potęgę. My nie walczymy z lobby, tylko z ciemnotą. Z metodami Ratha nie chcemy mieć nic wspólnego.
 (~Mistrz)


Dlaczego suplementy diety są szkodliwe - KLIK!

"Prócz ewidentnych objawów chorobowych będących w rzeczywistości późną konsekwencją toksemii organizmu, w zasadzie nie wspomina się o fazie wczesnej, tj. tej, w której organizm wszelkimi sposobami stara się jakoś wydalić nadmiar toksyn, zanim zdecyduje się (jest zmuszony) odłożyć je w postaci groźnych złogów toksycznych, albo wyrządzą one niepowetowane szkody, które następnie trzeba leczyć (czytaj: zarabiać na cudzych chorobach).

Ponieważ praktykowane od niepamiętnych czasów leczenie lekami pochodzenia naturalnego dawało efekty raczej mizerne, medycyna postawiła na sztuczne substancje chemiczne mające jakoby przyczynić się do zdrowia. Ponieważ ten zwrot spodziewanego efektu w postaci zdrowia nie przyniósł, a jedynie nowe choroby, medycyna wykonała kolejny zwrot, a więc powróciła do punktu wyjścia, czyli do lekarstw pochodzenia naturalnego, które (dla niepoznaki) zwą się obecnie suplementami diety; taki to już oszukańczy proceder, ta medycyna.

Tak zwane (celowo mylnie) suplementy diety są po prostu lekami. Lepszymi od chemicznych, bo wywierającymi mniejsze niepożądane działania uboczne, ale jednak lekami. A co innego jest w leczeniu, jak nie maskowanie objawów choroby? Przecież nie usunięcie jej przyczyny... Jeśli zaś pozostawimy przyczynę, to czy brak objawów będzie oznaczał, że choroby nie ma?

Weźmy na przykład witaminę C, która ma zastosowanie w obniżaniu stężenia we krwi cholesterolu, który jest tłuszczem. W jaki logiczny sposób witamina może wpłynąć na stężenie we krwi tłuszczu? Pożera go, czy co?

Otóż kolejną rzecz należy tu wyprostować, a mianowicie tę, że witamina C należy do tzw. przeciwutleniaczy (zwanych dla zagmatwania antyoksydantami), które w rzeczywistości są utleniaczami, czyli stosunkowo łatwo łączą się z tlenem. Utleniacze wykorzystywane są przez wszystkie organizmy żywe do wyłapywania wolnych rodników tlenowych, tj. tych, które uwolniły się spod kontroli; stały się wolne.


Rodniki tlenowe to cząsteczki tlenu zawierające w swoim składzie atom z niesparowanym, a więc wciąż wzbudzonym elektronem. Ze względu na ów niesparowany elektron, rodniki bardzo szybko wchodzą w reakcję chemiczną z innymi cząsteczkami, ale wzbudzony elektron uniemożliwia stworzenie trwałego związku chemicznego, toteż rodnik natychmiast uwalnia się i nadal jest gotowy do kolejnej reakcji z inną cząsteczką. Ze względu na ową cechę nietrwałości związków, z jednoczesnym dążeniem do tworzenia nowych związków, rodniki określane są mianem cząstek wysoce reaktywnych; nadreaktywnych cząstek, bowiem ich zachowanie przypomina przejście słonia z zespołem ADHD przez skład porcelany.

W organizmach żywych rodniki, gdy wymkną się spod kontroli, uszkadzają wszystko co napotkają na swej drodze, więc dokonują poważnych szkód, a przede wszystkim niszczą zdrowe komórki wymuszając tym samym przyspieszoną ich regenerację i – co za tym idzie – przyspieszają wykorzystanie puli, która przewiduje około pięćdziesięciu kopii, po których w aparacie kopiującym komórek zostaje tracony ostatni odcinek łańcucha DNA i następuje etap naturalnego starzenia się. Inaczej mówiąc, bardziej obrazowo: niekontrolowane (wolne) rodniki przyśpieszają tykanie zegara biologicznego. Innym negatywnym aspektem aktywności rodników jest możliwość uszkodzenia łańcucha DNA komórki, w wyniku czego może dojść do jej degeneracji, zwanej mutacją. Jeśli zmutowana komórka zachowa zdolność podziału, to w jego wyniku powstaje w organizmie zupełnie nowa tkanka; nowy twór, potocznie zwany nowotworem albo rakiem.

Rodniki pełnią także pozytywną rolę w organizmach żywych, które ich specyficzną nadreaktywność wykorzystują w ważnych procesach życiowych. W mitochondriach komórek rodniki tlenowe są niezbędne do inicjowania spalania tłuszczu, dzięki czemu wyzwalana jest energia. Rodniki tlenowe używane są również w procesach krzepnięcia krwi oraz w apoptozie, czyli zaprogramowanej śmierci komórki. Ze względu na ich zabójcze właściwości, także białe krwinki systemu odpornościowego wykorzystują rodniki do niszczenia o wiele większych od siebie drobnoustrojów, wymierzając przeciwko nim swoją „wolnorodnikową artylerię”.

Jak widzimy, praktycznych zastosowań rodników jest sporo, więc każda komórka posiada ich po kilkadziesiąt. W normalnych warunkach aktywność rodników jest ściśle kontrolowana, a dla obrony organizmu przed tymi, które wymkną się spod kontroli, zwanymi wolnymi rodnikami, natura opracowała odpowiednią strategię. Otóż jedynym sposobem okiełznania niesfornego rodnika jest unieczynnienie go poprzez związanie w trwały związek ze specjalną cząsteczką, zwaną przeciwutleniaczem, w rzeczywistości będącą utleniaczem. Wszystkie organizmy żywe wypracowały własną strategię obrony przed destrukcyjną aktywnością wolnych rodników tlenowych wykorzystując do tego utleniacze, czyli cząsteczki posiadające zdolność trwałego wiązania wolnych rodników tlenowych. Głównymi utleniaczami wykorzystywanymi przez rośliny są witaminy C i E, zaś u zwierząt i człowieka rolę tę z powodzeniem pełni cholesterol LDL.



Kłamstwem jest, albo nieporozumieniem; dezinformacją wprowadzoną do powszechnej wiadomości, że natura dała nam witaminy C i E jako witaminy młodości w... organizmach roślin. Natura dała je roślinom dla ochrony przed wpływem środowiska zewnętrznego, szczególnie tlenu atmosferycznego, który jako produkt przemiany materii roślin, działa na nie destrukcyjnie. Owszem, ludzki organizm jest w stanie te utleniacze roślinne wykorzystać, ale doraźnie, jako substytut zdrowia maskujący prawdziwą przyczynę choroby. Naszym unikalnym utleniaczem jest cholesterol LDL, o którym nic pozytywnego się nie mówi. Ale niby dlaczego? Czy w tym przypadku natura popełniła jakiś błąd? Że niby jesteśmy mniej obdarowani od roślin i większości zwierząt, bo one otrzymały witaminę C, zaś nasz organizm, ani bakterie acidofilne ludzkiego przewodu pokarmowego, jako jedynej, nie potrafią tej witaminy wyprodukować. Czy to znaczy, że naturę trzeba poprawiać?


Spośród 4.000 gatunków ssaków tylko organizmy ludzi, większości naczelnych, świnek morskich oraz niektórych gatunków nietoperzy nie syntetyzują witaminy C. Okazuje się jednak, że w toku ewolucji nasze gatunki wypracowały niezwykle wydajny mechanizm znakomicie kompensujący tę rzekomą ułomność. Otóż w zamian za zdolność syntezy kwasu askorbinowego występuje u nas bardzo wydajny mechanizm wychwytywania utlenionej formy witaminy C, czyli kwasu dehydroaskorbinowego (DHA) – związku powstającego z witaminy C w wyniku reakcji z wolnymi rodnikami tlenowymi. W większości świata ożywionego używającego witaminę C jako narzędzie obrony przed niszczycielskim wpływem wolnych rodników tlenowych kwas DHA jest traktowany jak związek zużyty, a więc niepotrzebny. W organizmie człowieka zostaje on jednak pochłonięty przez czerwone krwinki (erytrocyty), a następnie powtórnie przetworzony do aktywnej formy witaminy C, używanej do zgoła innych celów niż wyłapywanie wolnych rodników tlenowych.

Mamy zatem koronny dowód, że organizm ludzki nie wykorzystuje łatwo utleniającej się witaminy C jako typowego utleniacza w obronie przed niszczycielskim wpływem wolnych rodników tlenowych, jak to ma miejsce wśród organizmów syntetyzujących tę witaminę, gdyż jest ona wykorzystywana do zgoła innych celów, a mianowicie:
jest podstawowym składnikiem kwasu hialuronowego niezbędnego do syntezy kolagenu oraz w procesach kostnienia,
jest nieodzowna w przyswajaniu żelaza i syntezie hemoglobiny,
uczestniczy w procesach odpornościowych utrudniając wirusom przenikanie przez ściany komórkowe zdrowych komórek,
pełni ważną rolę regulacyjną we wzroście i rozwoju wszystkich komórek organizmu.
Organizmy zdolne do syntezy witaminy C są niezdolne do wychwytywania z krwi DHA, więc są zmuszone produkować ogromne ilości kwasu askorbinowego zużywając na to mnóstwo energii. O ile człowiekowi wystarcza pobranie z pożywienia 1 mg witaminy C na kilogram masy ciała, to na przykład kozły są zmuszone wytwarzać we własnym ciele 200 razy większą ilość tego związku.


Wszelkie odkrycia w naukach przyrodniczych prowadzą do jednego wniosku: natura jest doskonała – niczego nie zaniedbała, o niczym nie zapomniała, a więc niczego poprawiać nie trzeba. Natura w swej doskonałości przewidziała rzecz jasna wymykanie się rodników tlenowych spod kontroli organizmu i wyposażyła nas w idealny ich wyłapywacz – cholesterol LDL. Nie może być lepszej asekuracji przed niszczycielskim wpływem tych wysoce reaktywnych cząsteczek, by nie mogły swawolić, gdy staną się wolne, czyli wymkną się spod kontroli. Cholesterol LDL jest dostarczany z pożywieniem w mięsie zwierząt mających organizmy zbudowane podobnie do naszych, a więc takie same problemy z wolnymi rodnikami tlenowymi. Toteż logicznym się wydaje, że wymiatacz wolnych rodników tlenowych pochodzenia zwierzęcego jest najbardziej zbliżony do strategii naszego organizmu. Ponadto nasza wątroba może wyprodukować go w ilościach pokrywających niedostatek cholesterolu pokarmowego, dzięki czemu w normalnych warunkach nie wchodzą w rachubę jego niedobory, nawet chwilowe. Cholesterol jest rozprowadzany wraz z krwią, a więc dociera do każdej komórki, co czyni go wszechobecnym w niemalże każdym zakamarku naszego ciała.

Inaczej mówiąc: cholesterol LDL jest zawsze i wszędzie, więc jest idealnym stróżem bezpieczeństwa organizmu, w każdej chwili narażonego na uszkodzenie w wypadku wymknięcia się spod kontroli wysoce reaktywnych rodników tlenowych. Łatwo wchodzi w reakcję z tlenem, z którym tworzy trwały związek zwany utlenionym cholesterolem LDL. Po utlenieniu się cholesterol LDL zmienia swe właściwości i zamiast „pałętać się” po krwiobiegu, osiada na ścianach tętnic, gdzie cierpliwie czeka, aż zabierze go specjalny nośnik – cholesterol HDL (zwany dobrym cholesterolem), którego zadaniem jest zbieranie z ścian tętnic utlenionego cholesterolu LDL (zwanego złym cholesterolem) i odtransportowanie go do wątroby, skąd drogą żółciową zostaje wydalony na zewnątrz organizmu, czyli do jelita cienkiego, a następnie wraz ze stolcem trafia do środowiska zewnętrznego. Trzeba przyznać – idealne rozwiązanie, które mógł wymyślić tylko Doskonały Stwórca!

Przyczyna wzrostu stężenia cholesterolu LDL we krwi

Hipokrates twierdzi: „Choroby są procesem pozbywania się toksyn z organizmu. Objawy są naturalną ochroną organizmu. Nazywamy je chorobami, lecz one w rzeczywistości leczą choroby. Wszystkie choroby mają jedną przyczynę, choć objawiają się w różny sposób, w zależności od miejsca, w którym występują.” Przez z górą dwa i pół tysiąclecia nikt tego twierdzenia nie podważył, nie ma zatem jakiegokolwiek powodu, by w każdej chorobie doszukiwać się innej przyczyny (patogenu – jak robi to medycyna zainteresowana zyskiem z „leczenia” objawów chorobowych, a więc celowo odwracająca uwagę od prawdziwej przyczyny wszystkich chorób).

Skoro tak, skoro objawy chorobowe chorobą nie są, a nawet odwrotnie – leczą one choroby, to i podwyższone stężenie cholesterolu LDL chorobą nie jest, a jedynie świadectwem determinacji organizmu w usunięciu zeń przyczyny chorób – toksyn wywołujących toksemię, a więc stan, w którym ilość toksyn przeznaczonych do wydalenia przekracza możliwości układów wydalniczych, a jednym z nich jest układ wydalania tych niezwykle groźnych toksyn, jakimi są wolne rodniki tlenowe.

Tutaj nasuwa się pytanie: skoro przyczyną wszystkich chorób jest toksemia, to jaka jest przyczyna toksemii? Czy tylko toksyny endogenne – powstające w organizmie jako odpady procesów metabolicznych? Otóż nie. Do wydalenia produktów przemiany materii nasze układy wydalnicze są ewolucyjnie doskonale przystosowane. Przyczyną toksemii są toksyny egzogenne – wnikające do organizmu w sposób niekontrolowany z zewnątrz, najczęściej z przewodu pokarmowego przez nadżerki nabłonka jelitowego. Do tej nienaturalnej sytuacji natura nas nie przystosowała, tymczasem w wyniku pojawienia się w naszym środowisku sztucznych substancji chemicznych istnienie licznych nadżerek nabłonka jelitowego stało się obecnie zjawiskiem powszechnym.

Stan toksemii organizmu wpływa na dysfunkcję wszystkich organów i układów, w tym także mechanizmów utrzymujących rodniki tlenowe w ryzach, więc ilość wolnych rodników tlenowych wzrasta proporcjonalnie do wzrostu toksemii. Toteż wzrost stężenia we krwi cholesterolu LDL nie jest chorobą, a jedynie objawem determinacji organizmu w usunięciu nadmiaru tych groźnych toksyn, jakimi są wolne rodniki tlenowe.

Rola witaminy C w obniżeniu cholesterolu LDL

Witamina C nie jest w naszym organizmie magazynowana, więc jej nadmiar jest wydalany, ale zanim to nastąpi, krąży przez pewien czas w krwiobiegu, a jeśli napotka wolny rodnik tlenowy – utlenia się. Tym sposobem duże dawki witaminy C wpływają na zmniejszenie ilości wolnych rodników tlenowych, a więc organizm nie musi już utrzymywać we krwi zwiększonej ilości cholesterolu LDL do dezaktywacji i wydalenia wolnych rodników tlenowych, co skutkuje spadkiem jego stężenia we krwi.

Zwolennikiem stosowania dużych dawek witaminy C był Linus Pauling, amerykański fizyk i chemik, dwukrotny laureat nagrody Nobla (1954 w dziedzinie chemii, za badania fundamentalnych właściwości wiązań chemicznych, i 1962 – nagroda pokojowa Nobla za wkład w kampanię przeciwko próbom z bronią jądrową). Sam zażywał 18 g witaminy C dziennie, a za jego przykładem nastała moda na zażywanie olbrzymich ilości witaminy C. Entuzjazm Paulinga dla witaminy C nie znalazł potwierdzenia w faktach, gdyż sam zmarł na raka prostaty, więc moda na ten sposób łatania zdrowia na jakiś czas zanikła, aż do teraz, gdyż producenci tzw. naturalnych suplementów diety znów ożywiają tego trupa próbując na ludzkiej niewiedzy robić interes. By jakoś uzasadnić fiasko poprzedniej mody na witaminę C, pada argument, że Pauling zalecał i sam stosował witaminę C syntetyczną, oni zaś proponują naturalną, rzekomo lepszą. W rzeczywistości nie ma to istotnego znaczenia, gdyż nadmiaru witaminy C organizm i tak nie przyswaja (nie wykorzystuje na potrzeby metabolizmu) lecz ją wydala. A więc czy wydali sztuczną witaminę C, czy naturalną – jaka to różnica? To zwyczajna ściema, bo cóż z tego, że wskutek zażywania dużych dawek witaminy C, kilkusetkrotnie przewyższających zapotrzebowanie organizmu, spadnie stężenie cholesterolu LDL? Czy usunie to przyczynę choroby, czy tylko zamaskuje objawy świadczące o prawidłowym funkcjonowaniu naszego organizmu?



"Przykład z witaminą C w maskowaniu objawów chorobowych, bez usunięcia ich przyczyny, można odnieść do wszystkich modnych obecnie tzw. naturalnych suplementów diety. Ich działanie nie ma nic wspólnego ani z profilaktyką zdrowotną, ani ze zdrowiem w ogóle. Jest to działanie stricte medyczne, a więc nastawione na robienie biznesu na ludzkiej niewiedzy przy pomocy fałszywych informacji. Przede wszystkim fałszywe jest nazywanie leków, czyli substancji wywierających aktywny wpływ na funkcjonowanie organizmu... suplementami, czyli dodatkami diety. To doprawdy szczyt bezczelności, gdy do „suplementu diety” dołączona jest ulotka z długą listą chorób, które ten specyfik... leczy, ale lekiem on nie jest, tylko... takim sobie dodatkiem; przyprawą do posiłku.

By wcisnąć, dosłownie: wcisnąć swoje produkty, dystrybutorzy wmawiają nabywcom, że przyczyną chorób jest niedobór jakichś substancji. No, to już jest oczywista bzdura! Owszem, wśród substancji odżywczych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania organizmu są takie, których niedobór wywołuje objawy niedoboru. Ale są to właśnie objawy niedoboru, a to nie to samo, co choroba będąca następstwem nieodwracalnego uszkodzenia tkanek jako efekt niszczycielskiego oddziaływania toksyn, których organizm nie zdołał się pozbyć, gdyż wszystkie próby ich wydalenia są blokowane. A jeśli likwidujemy wszelkie objawy świadczące o samooczyszczaniu się organizmu z groźnych toksyn, to co się z nimi dzieje? Otóż kumulują się w organizmie i uszkadzają tkanki ważnych organów, czyli że wiodą do jednego finału – choroby.

Wiele badań wskazuje, że osoby systematycznie zażywające jakieś substytuty; erzace zwane suplementami diety, a w rzeczywistości będące lekami bez recepty służącymi do maskowania objawów chorobowych (swoistych wentyli bezpieczeństwa), o wiele częściej od pozostałych zapadają na choroby cywilizacyjne – cukrzycę wieku dorosłego, nadciśnienie, choroby z autoagresji czyli agresji systemu odpornościowego skierowanej przeciwko komórkom własnego organizmu, wreszcie raka będącego totalną katastrofą organizmu jako całości. I nie może być inaczej!". (Autor: Józef Słonecki)
W gruncie rzeczy chodzi o to, że witamina C, jak zresztą wszystkie witaminy, w sytuacji niedoboru wywołuje specyficzne objawy niedoboru. Jeśli owe objawy nie występują, to stosowanie dużych dawek witaminy C w celu zamaskowania innych (niż niedobór witaminy C) objawów chorobowych jest typowym w medycynie działaniem alopatycznym, tj. nastawionym na zwalczanie prawidłowych reakcji systemu odpornościowego. (~ Mistrz)
Zapewne nie chodzi tu o zapotrzebowanie komórek na witaminę C, tylko o tą nadwyżkę płynącą w żyłach do neutralizacji wolnych rodników. Jednak do tego celu natura wyposażyła nas w LDL, który doskonale sobie z tym radzi i nie powiększa przy tym portfeli firm farmaceutycznych.
Tylko zaraz potem gdzieś przeczytasz, że duży LDL to zło i należy spożywać następny specyfik na jego obniżenie...
(~Tomurbanowicz)
Jeśli u niektórych ww. mechanizm kompensacji/odzysku z recyklingu witaminy C nie funkcjonuje prawidłowo, to trzeba się zastanowić nad ewentualnym niedoborem metylacji, powstałym w wyniku mutacji genu MTHFR, o którym pisałem obszernie w poprzednich artykułach.
Podobnie jest z innymi substancjami odżywczymi. Poprawianie Natury przez prof. Trziszkę np. z modyfikowaniem jaj kurzych poprzez dodanie jodu kurze do jedzenia - jest jakimś nieporozumieniem. W Polsce, w różnych miejscach kraju występują 80. krotne różnice co do zawartości jodu w składzie gleby, powietrza, wody, a zwłaszcza gleby. A zatem, dlaczego mamy zrobić sobie kuku, stosować się do mądrości Trziszki (kolejne sterowanie ręczne organizmów żywych, kolejne wynaturzania...), bo to profesor jest, i to taki (łoj!) naturalny...?! 


Lekarz Kempista
również coś mówi o lizynie naturalnej w jajku, twierdząc, że w temperaturze wyższej niż 92 stop. C traci swoje walory zdrowotne. Na podstawie tego wysnuwa śmiałe wnioski, że organizm ma kłopoty z utylizacją cholesterolu zjadanego z jajka usmażonego. A zatem człowiek jaskiniowy, po usmażeniu jaja na rozgrzanym kamieniu – musiał mocno chorować i szybko umierał... Gdyby to zrobił na Marsie lub w innym miejscu wszechświata, pewnie by przetrwał… Człowiek to taki wybrakowany produkt biologiczny, że też nie umie syntetyzować sobie witaminy C, i w ogóle – nie jest przystosowany do życia na Ziemi... Kolejny raz lekarz Kempista wRuKwia moje biedne ucho (jak mówi klasyk kabaretowy) - w związku z tym nieudanym człowiekiem w procesie stworzenia.

Kempista na jednym z filmów na YT (film usunięty), gdzie prowadzi prelekcję o zdrowym odżywianiu, zachowuje się dosyć żenująco, tj. nieadekwatnie do jej wieku i statusu społecznego; gada do ludzi tak, jakby do jakichś pustaków gadała, a sama była odkrywcą Ameryki, i do tego była bardzo seksi-młodzieżówką...
Przy obecnej mojej wiedzy, kiedy spojrzę z perspektywy czasu na te opowieści dziwnej treści pani Kempisty, to to jest żenada...
Uwaga! Jak się okazuje (wg GNM) model odżywiania, bodaj by był najcudowniejszy i człowiek
 byłby super zdrowy -- to jednak -- nie jest wolny -- od złych emocji/traum oraz słabej umiejętności radykalnego radzenia sobie z nimi czy zapobieganiu im. Naczelną przyczyną chorób jest konflikt biologiczny. Zapobieganie chorobom - to nabycie umiejętności bio-psycho-detektywistycznej; wytropienia, namierzania, ustalanie podłoża konfliktu biologicznego i rozwiązania go oraz pokorne i cierpliwe odchorowanie drugiej fazy choroby (regeneracyjnej).
Sięgając pamięcią wstecz leczono ludzi ziołami (chyba najmniejsze skutki uboczne), ale i one nie zdały egzaminu. Potem nastała era antybiotyków i szczepionek (per saldo: straty na zdrowiu nad korzyściami). Obecnie, aby dalej produkować Homo patiens - wymyśla się metody terapii nazywanych medycyną naturalną (bardziej od Natury), czyli medycyną nadnaturalną lub analną (np. terapia przy pomocy lewatywy lub hydrocolonoterapii - na wszystkie choroby...). Ponieważ i ta medycyna nie zdaje egzaminu (chorych przybywa), to już zaczęła pojawiać się nowa medycyna reformatorska, czyli medycyna ekologiczna. Ciekawi mnie, czym ta ostatnia medycyna będzie wabić bezwolnych i naiwnych nabywców usług medycznych i medykamentów? Może to będzie, m.in. srebro koloidalne, czy nanokoloidalne...

Ta sama taktyka Kempisty, co u Ratha, Clarkowej, Tombaka, Jerzego Maslanky (ekomedycyna), Witoszek, Kwaśniewskiego (innych lekarzy i nie-lekarzy naturalnych) - na pozyskanie pacjenta naturalnego (czytaj: usługobiorcę medycyny naturalnej).

Gdyby oni wszyscy byli tacy skuteczni, to rzeczony kartel dawno by z nimi zrobił porządek lub sam poszedłby z torbami... Ale przecież oni wszyscy grają w jednej drużynie, to mają się dobrze, a pacjent, obojętnie jakiej rasy, ma po prostu w suchym…
Natomiast dr. Ashkara natychmiast ukarano za wdrażanie dość dobrej metody leczenia (czytaj: usuwania) raka i innych chorób przewlekłych (metoda kontrolowanej infekcji: NIA); podobnie prześladowano za skuteczną terapię w raku - dr. Gersona.
Przerabialiśmy już termin medykalizacji. Wiemy, co robi parazytologia. Np. karmią nas wiedzą o pasożytach, jako najniebezpieczniejszych terrorystach XXI wieku. Potem diagnozują, starszą - i usuwają za pomocą rozmaitych aparatów. Proces medykalizacji szybko przepoczwarzył się w proces medykalizacji, ale medycyny naturalnej, a to jeszcze bardziej pasi kartelowi, bo mają „piętrowego” pacjenta, czyli chorego to potęgi entej, który i tak prędzej czy później wróci do łap Białej śmierci (czytaj: lekarza medycyny akademickiej, np. Lekarza rodzinnego lub Lekarza pierwszego kontaktu). Medykalizacja pacjentów naturalnych powoduje maskowanie stanu faktycznego zdrowia - poprzez złudne poczucie ulgi, czyli zlikwidowanie powierzchowne niekorzystnych objawów i zamaskowanie faktycznego stanu zdrwia. Oni to robią za pomocą takich różnych częściowo-prawdziwych ciekawostek... Najlepiej kupuje się pacjentów na pielgrzymkach, piknikach, wśród tzw. moherów itp. socjalistycznych, lewackich pacjentów-lemingów, jako rzekomej opozycji w stosunku do całego chorego systemu farmaceutyczno-medycznego.

Poniżej przedstawię mój przykład sztandarowy odnośnie nieszkodliwości cholesterolu z pożywienia, ale i mogących wystąpić niekorzystnych dla organizmu skutków, jeśli nieprawidłowo połączy się niektóre pokarmy u osób z jakimś defektem metabolicznym.
Osobiście zjadam średnio po około 5-10 jaj dziennie od około 17. lat. (Od około 20. lat - po aktualizacji treści artykułu w dniu 17.09.2021).
Z cholesterolem organizm sobie radzi w następujący sposób:
człowiek dorosły, o wadze ok. 70 kg, może sobie zjeść dziennie, jeśli tylko zmieści, około 1 kg jaj, płucek, mózgu (duża ilość cholesterolu), a i tak organizm przyswoi – jedynie około 0,35-0,37 g cholesterolu, czyli w przybliżeniu około 0,5 g. Tyle przyswoi organizm cholesterolu egzogennego, czyli z dowozu (z jedzenia).
Jeśli człowiek odżywia się zdrowo i nie ma niewydolnych układów wydalniczych, i połączy pokarmy wysokocholesterolowe z wysokocukrowymi – to wtedy też przyswoi około 0,5 g cholesterolu egzogennego, ale i co najmniej około 1 g endogennego (tego z syntezy).
Czyli u zdrowego: na dzień przyswoi np. około 1,5 g łącznie. Mniej więcej tyle samo wydali: ok. 0,5 g jako cholesterol i 1 g w postaci soli żółciowych, z których w procesie recyklingu wątroba część pozyska i przerobi na prowitaminę D3 (o jej niedobory też się martwi pani Kempista, a zwłaszcza u pań, jakby biblijna Ewa nie udała się Panu Bogu pod tym względem podczas stworzenia...).
Ale jeśli będziemy łączyć pokarmy (korytkowo: wysokocholesterolowo, wysokotłuszczowo, wysokowęglowodanowo), czyli posiadające w sobie dużą ilość cholesterolu i dużą ilość cukrów - to organizm przyswoi nawet od 3–9 g cholesterolu dziennie (widziałem u niektórych z hiperholesterolemią żółte blaszki cholesterolowe pod skórą powiek). Tak jest u ludzi z defektem metabolicznym (złogi cholesterolowe upchane po całym ciele człowieka). Czyli rocznie będzie się odkładało około 2,5 kg balastu. Jeśli to się gromadziło latami, to może mieć w sobie około kilkunastu kg złogów różnej maści.
Zaś z połączenia dużej ilości tłuszczu i dużej ilości węglowodanów - wszelkie choroby z hiperinsulinemii.
Jeśli założymy, że taki człowiek się nawróci i będzie jadł jak człowiek, a nie żarł jak zwierzę, to będzie się pozbywał balastu w ilości około 1,5–2 g dziennie.
Czyli – ile teraz trzeba czasu, aby pozbyć się go, od momentu zanim człowiek się ogarnie? Pewnie kilku lat, i to nie tylko przy pomocy samej diety oczyszczającej czy zasad zdrowego odżywiania, ale i pewnych środków detoksykujących, bo złogi-toksyny są składowane, prócz jelit, poza układem trawienia, w jeszcze różnych tkankach, przy niewydolnym układzie wydalniczym.
Tak więc ani tłuszcz, ani cholesterol się nie odłoży w organizmie z cholesterolu egzogennego. Natura nie jest taka głupia, jak to myśli medycyna, że z tego samego utworzy się to samo. Gdyby tak było, to np. łysi by jedli włosy na porost włosów. Organizm to nie jest gar poligonowy, żeby wszystko, co się tam wrzuci do niego pozostało w takiej samej postaci. Natura, jeśli ma do czynienia z cukrami, to nie przerabia ich na cukry, prócz skromnej, niezbędnej ilości w postaci glikogenu, tylko nadmiar cukrów - w tłuszcz. Cukier w roślinie nie powstaje dlatego, że rolnik sypał do gleby cukier; a zielone liście na drzewie owocowym rosną dlatego, bo dolał farby zielonej do gleby; kwiaty w kwiaciarni nie pachną dlatego, że dolał perfum do gleby; czerwone maki na Monte Kasino też nie wzrosły z polskiej, przelanej w bitwie krwi, jak mówią słowa pieśni żołnierskiej; etc.
Z biochemicznego punktu widzenia, do utworzenia cząsteczki cholesterolu, potrzebny jest kwas tłuszczowy, który to powstaje z tzw. aktywnego octanu, a ten ostatni może powstać z wszystkiego, czyli z: białka, tłuszczu i węglowodanów, a nawet z tzw. pustych kalorii, czyli z alkoholu. Ale potrzebny jest jeszcze drugi półprodukt, tzw. NADPH, który powstaje - tylko z węgli, ale zjadanych - tylko w ilościach nadmiernych. A żeby znalazły się oba półprodukty muszą być w pożywieniu węglowodany.
Przykład:
GENERALNIE - POKARM BOGATY w WĘGLOWODANY i w TŁUSZCZE GENERUJE PRODUKCJĘ MARKERÓW PROZAPALNYCH; JEST TYPOWO PROZAPALNY!
Posiłek zjedzony w postaci jajek i pieczywa, lub ziemniaków, kasz, ryżu, itd. - to dosyć nieszczęśliwe połączenie... Około 63% kalorii z jajek pochodzi z kwasów tłuszczowych, a ok. 77% kalorii z pieczywa pochodzi z węglowodanów. I właśnie takie połączenie wysokowęglowodanowe i wysokotłuszczowe znacznie utrudnia metabolizm.
W ostatnim czasie badania naukowe ustaliły tezę, z której wynika, iż takie połączenie posiłków (dieta korytkowa) powoduje wzrost ekspresji kluczowych białek, które zakłócają transdukcję sygnału insuliny i leptyny. To oznacza indukcję lekkiej oporności na insulinę i leptynę, naruszając metabolizm tego, co jemy.
Wzrost ekspresji cytokin prozapalnych występuje już po czasie jednej h od zjedzenia takiego posiłku i utrzymuje się jeszcze kilka h w organizmie. Prócz tego dochodzi także do wzrostu ekspresji niektórych prozapalnych kinaz, które to naruszają funkcje insuliny.
Takie posiłki powodują też różne schorzenia w obrębie układu krwionośnego. Chodzi tutaj głownie o powstanie stanu przednadciśnieniowego, a później choroby związane z nadciśnieniem tętniczym.
Posiłek bogaty w tłuszcze i węglowodany (nawet u ludzi zdrowych) powoduje zmiany podczas stresu oksydacyjnego i stanu zapalnego, naruszając reaktywność naczyniową i rozszerza naczynia.
Posiłki takie powodują otyłość i nadwagę, bowiem węglowodany są jako pierwsze spalane, a nie kwasy tłuszczowe - biorąc pod uwagę pokrycie potrzeb energetycznych. Dlatego też taka ilość glukozy hamuje spalanie tłuszczów, które to są odkładane w zapas, czyli do zmagazynowania.
Biochemia lekarska Meisenberga i Simmonsa mówi: "Po posiłku mieszanym, złożonym z tłuszczów, węglowodanów i białek, tkanka tłuszczowa otrzymuje większość jego kwasów tłuszczowych pod wpływem lipazy lipoproteinowej na trójglicerydy przenoszone przez chylomikrony".
Reasumując: Za pomocą insuliny - duża ilość glukozy z węglowodanów stanowią główne paliwo energetyczne, a tłuszcze są magazynowane w tkance tłuszczowej. Komórki tkanki tłuszczowej przyswajają tłuszcz z posiłku, gdyż jego spalanie hamuje insulina, która daje przez to pierwszeństwo spalania glukozie ze zjedzonych węgli. A zatem, jeśli zjemy dużo tłuszczu i dużo węgli w jednym posiłku, to obwiniamy za ten stan rzeczy tłuszcze, a to nie jest prawdą, gdyż winę ponoszą za to węglowodany.
A w takiej kolejności komórki organizmu stają się oporne na funkcje insuliny, czyli inaczej mówiąc, komórki przestają być wrażliwe na działanie insuliny: najpierw komórki wątrobowe, później tkanki mięśniowej i na końcu tłuszczowej.
MOJE TEORETYCZNE ROZWAŻANIA O CHOROBACH Z HIPERINSULINEMII - KLIK!


Dla przypomnienia: jeśli wystąpią duże niedobory witaminy D3
we krwi, pomimo iż ludzie jedzą w miarę tłusto i wysokocholesterolowo, czyli normalnie, w sposób zdroworozsądkowy, to może to być analogicznie, jak w przypadku z nieprawidłowościami z recyklingiem witaminy C - niedobór metylacji! Ale to nie powód zaraz, aby się faszerować witaminą D3 i witaminą C (np. wściekle lewoskrętną)

Suplementy witaminy D nie chronią przed złamaniami (Klik!)

"(...)Tymczasem naukowcy z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa w Baltimore, którzy także przyjrzeli się skutkom zwiększonego spożycia witaminy D, doszli do dwojakich wniosków. Po pierwsze, stwierdzili oni, że podniesiony poziom witaminy D we krwi może skutkować obniżeniem stężenia białek c-reaktywnych (c-reactive protein, w skrócie CRP), czyli popularnego wskaźnika zapaleń układu krążenia. Z drugiej strony jednak, poziom witaminy D wyższy niż 21 ng/ml wiązać się może ze wzrostem stężenia wspomnianych protein, co prowadzi do twardnienia naczyń krwionośnych i zwiększonego ryzyka chorób układu krążenia. (...)". [Moje pogrubienie]
Jeszcze raz odnośnie kuglarskich sztuczek z zaleceniem łykania dużych dawek sztucznej witaminy D... 

Witamina D jest syntetyzowana w skórze pod wpływem promieni słonecznych UV, i jest w dużej części przekształcana w kalcyfediol, czyli frakcję, która jest magazynowana w organizmie.
I osoby, które spadają na wadze, głównie na tłuszczu, mają podwyższony poziom kalcytriolu w surowicy krwi. A to bierze się z tego, iż zmagazynowany w formie nieaktywnej jako kalcyfediol pod wpływem utraty tłuszczu zostaje uwalniany i przekształcany w wątrobie na formę aktywną, zwaną kalcytriolem (witamina D3).
Stwórca/Natura - idealnie zaprogramowali życie ludzkie. Organizm w okresie lata i jesieni, mając obfitość pokarmów i słońca (spora ilość białka, tłuszczu, węglowodanów, czyli niepatologiczna dieta korytkowa) - magazynuje tkankę tłuszczową, aby ją wykorzystać w okresie zimowym. Zimą, kiedy pokarmu i słońca jest mniej (mniejsza ilość węgli, a większa ilość białek i tłuszczów, czyli dieta zbliżona do niskowęglowodanowej, a czasem do diety ketogenicznej) - dochodzi w organizmie do lipolizy lub lipokinezy i do termogenezy - zaczynamy pozbywać się sukcesywnie tkanki tłuszczowej - uwalniana jest uprzednio zmagazynowana prowitamina D3. A zatem ludzie z nawagą/otyli - zmieniając w chorobie model odżywiania czy dietę na właściwą (pokarm obfitujący w zdrowe tłuszcze zwierzęce i, w mniejszej ilości, roślinne, dobre proteiny np. z jaj (zawarta w nich jest naturalna witamina D) i podrobów, a także nieprzetworzone węglowodany, w mniejszych, rozsądnych ilościach) - chudną, i tym samym uwalniają witaminę D. I to jest naturalna suplementacja prozdrowotna, a nie stosowanie się do zaleceń bandyckiej WHO: najpierw zaleca się złą/wynaturzoną dietę, a następnie suplementację sztuczną, diagnozując wcześniej niedobór witaminy D, wg wynaturzonych norm laboratoryjnych. Czy w ten sposób nie robimy gwałtu na organizmie, jak w przypadku sztucznego suplementowania się (balast dla organizmu - toksemia)? Później znów się suplementujemy, żeby zlikwidować ewentualne skutki ww. wcześniejszego suplemnatowania...
W tym miejscu zawsze przychodzi mi do głowy analogia do systemu socjalistycznego. Socjalizm to ustrój, w którym bohatersko pokonuje się trudności, które nie występują w żadnym innym ustroju oraz które sam sobie uprzednio stwarza... Medycyna, nieistotne czy naturalna, czy inna, to rockefellerowska sztuka walki, która bohatersko pokonuje problemy, które wcześniej sama stworzyła... Działania medycyny to analogia do działań strażaka-podpalacza, który i tak jest mniej szkodliwy niż medycyna, a odniesiona przez niego bezprawna korzyść materialna lub osobista - w porównaniu z medycyną - niewielka...
Kto i po co ustalił normy witaminy D - KLIK!


Jeszcze o suplemntach - żeby raz na zawsze wyjaśnić, o co chodzi...


"Dawniej żadnych suplementów człowiek nie potrzebował do niczego, aż tu nagle się pojawiły i okazały się nam rzekomo niezbędne... Czy sądzicie, że suplementy ktoś zaczął produkować w trosce o Wasze zdrowie? Naiwny zapewne pomyśli, że tak, ale realista wie, że to tylko interes, o tyle intratny, bo surowiec do produkcji tych paraleków producenci otrzymują za darmo. Otóż wraz z rozwojem produkcji różnego rodzaju soków owocowych powstał problem z odpadami poprodukcyjnymi w postaci wytłoczyn. Ktoś obrotny wpadł na pomysł, by wyciągnąć z nich także te substancje, których poprzez tłoczenie pozyskać się nie da, a jedynie w specjalnym procesie technologicznym, przy użyciu odczynników chemicznych. Proces ten jest niemal identyczny jak produkcja cukru w kostkach, z tą różnicą, że suplementy dodatkowo pakuje się do kapsułek. Ponieważ jest to produkcja bardzo opłacalna, rynek szybko został zarzucony rozmaitymi paralekami pochodzenia naturalnego, dla zmyłki zwanymi suplementami diety (po to by ograniczyć koszty uzyskania atestu leku).

I tak oto pojawiły się rozmaite witaminy pozyskiwane tą drogą z wytłoczyn jabłek i winogron, amigdalina z wytłoczyn jabłek i śliwek, olej z wytłoczyn winogron, oraz szereg innych substancji pochodzenia naturalnego, pozyskiwanych metodami chemicznymi.".(~Józef Słonecki)
"Ostatnio coraz częściej pojawiają się doniesienia o szkodliwości tzw. suplementów diety. Miały one zapobiec chorobom, wydłużyć życie, a okazuje się, że jest akurat odwrotnie. I w zasadzie nie można się temu dziwić - natura zawsze upomni się o swoje, gdy próbuje się ją oszukać. Dlaczego stosowanie suplementów diety jest oszukiwaniem natury? Ano dlatego, że są to po prostu leki, a nadużywanie leków jest zwyczajnie szkodliwe. 

Wprawdzie są to leki pochodzenia naturalnego, ale leki, tylko że ich producentom nie opłaca się wydawać ciężkich pieniędzy na uzyskanie atestu leku i wykorzystują furtkę w prawie, by produkowane leki sprzedać jako nie leki, czyli recepty i atestu. Jest to o tyle szkodliwe, że na ulotce danego leku zamieszcza się fałszywą informację, że nie jest on tym, czym jest, czyli lekiem. W tej sytuacji nabywca w dobrej wierze, zwiedziony fałszywą informacją, zażywa ów lek w przekonaniu, że stosuje tzw. suplementację diety i jakoś nie zwraca uwagi, że na tej samej ulotce jest długi wykaz schorzeń, które ów rzekomy suplement leczy. Gdyby informacja na owej ulotce była zgodna z prawdą, że to jest lek, miałby szansę zastanowić się, czy aby warto go stosować, czy nie lepiej by było usunąć przyczynę choroby, miast maskować jej objawy lekarstwem. 

W nazwie tych leków, zwanych suplementami, jest jeszcze jedna fałszywa nuta wskazująca, że są one naturalne. Naturalne suplementy - gdzie w naturze występują takie dziwy, jak oczyszczone witaminy, chelatowane minerały czy wyekstrahowana lecytyna albo koenzym Q10? Nigdzie. Są one produkowane w fabrykach z odpadów powstających w produkcji przetworów roślinnych i odpady poubojowe pozostałe w produkcji wyrobów mięsnych. Są to zatem leki pochodzenia naturalnego, co jest niewątpliwą ich zaletą. Wadą zaś jest fakt, że w ich produkcji używa się odczynniki chemiczne niezbędne do wyekstrahowania poszczególnych składników z masy poddanej obróbce. A więc ich produkcja jest identyczna jak produkcja cukru w cukrowni. Bez przesady zatem leki owe tyle samo mają wspólnego z naturalnymi, co cukier w kostkach wyrabiany z naturalnych buraków albo trzciny. 

Czemu zatem wciska się ludziom kłamstwo, że są to dodatki do żywności, czyli suplementy? Rzecz w tym, że producenci wykorzystują lukę w kwalifikacji leków, do których tzw. suplementy diety nie należą, nie ma zatem potrzeby uzyskania na nie drogich atestów, jak to ma miejsce w przypadku leków. I mimo że ulotka przy takim suplemencie zawiera zazwyczaj długą listę chorób, których objawy dany lek leczy... wg prawa nie jest on lekiem, tylko dodatkiem. Czy to tylko niewinne nieporozumienie? Ależ nie! Gdyby nabywca wiedział, że to co kupuje jest lekiem, to mógłby zastanowić się, czy aby w jego przypadku jest uzasadnione przyjmowanie leków bez konsultacji z lekarzem. Szczególnie lekarze medycyny naturalnej chętnie wykorzystują leki pochodzenia naturalnego w leczeniu chorób przez medycynę chemiczną uznawanych jako nieuleczalne uzyskując przy tym doskonałe wyniki, czego najlepszym przykładem jest doktor Janus. Ale dlaczego można uzyskać przy pomocy tych specyfików tak wyśmienite efekty? Dlatego, że są to dodatki do żywności? Nonsens!
A czy leki, przez nazwanie ich suplementami, przestają mieć efekty uboczne? Takie rzeczy mogą mieć miejsce tylko w medycynie, bo w naturze się nie zdarzają!". (~Józef Słonecki)


Pożywienie lekarstwem? - Klik!

"Mit: Niech twoje pożywienie będzie dla ciebie lekarstwem.

Te słowa przypisują Hipokratesowi profani – dietetycy i dilerzy suplementów diety, stawiając na końcu kropkę. W rzeczywistości ta piękna sentencja Hipokratesa ma drugi człon mówiący, że twoje lekarstwo powinno być (także) twoim pożywieniem. Współistnienie obu członów sentencji wyraźnie wskazuje, że autor, prekursor profilaktyki zdrowotnejnie miał na myśli modnych dzisiaj chorobotwórczych diet, które trzeba suplementować, by się nie pochorować. W rzeczy samej sentencja ta jest fundamentalnym prawem profilaktyki zdrowotnej, istotą której jest zapobieganie chorobom poprzez utrwalenie prawidłowych wzorców zdrowego stylu życia. A co może być ważniejszego w zdrowym stylu życia od prawidłowego odżywiania? Przecież każdy głupi wie, że nieprawidłowe odżywianie wiedzie ku chorobie, a więc potrzebie zażywania leków, z czego bardzo cieszą się lekarze, aptekarze, dietetycy i dilerzy suplementów. Przed nimi właśnie przestrzega Hipokrates radząc: – Niech twoje pożywienie będzie dla ciebie lekarstwem, a twoje lekarstwo twoim pożywieniem. Warto zwrócić uwagę, że owe dwa zdania sentencji są równorzędne, a więc można zamienić ich kolejność, a sentencja nadal zachowa ten sam sens: – Niech twoje lekarstwo będzie dla ciebie pożywieniem, a twoje pożywienie twoim lekarstwem. Konkludując, sens przesłania Hipokratesa jest następujący: – Jeśli jesz źle, to żadne lekarstwo ci nie pomoże, a jeśli jesz dobrze, to żadne lekarstwo nie jest ci potrzebne. Prawidłowe odżywianie to nie jakieś tam wyimaginowane diety czy suplementy, tylko odżywianie zgodne z zasadami zdrowego odżywiania

Dlaczego oni to robią? Dlaczego tak bezczelnie profanują słowa Hipokratesa? Robią to, by wyłudzić od łatwowiernych pieniądze, sprzedając im chorobotwórcze diety albo szkodliwe leki, dla niepoznaki zwane suplementami diety pochodzenia naturalnego. A że potrzeby stosowania niedorzecznych diet czy jakichś suplementów w żaden logiczny sposób uzasadnić nie sposób, trzeba podeprzeć się jakimś autorytetem, najlepiej największym – samym Hipokratesem. Nic to, że Hipokrates fałszowania objawów chorobowych nie pochwalał. Przecież można to i owo przekręcić – wyrwać z kontekstu, trochę dołożyć od siebie – i cudzy dorobek wykorzystać dla własnego interesu. Wyciągam te wnioski z autopsji, ponieważ także moje artykuły z tego portalu bywają wykorzystywane w ten niecny sposób, a więc odwrotnie do intencji autora.". (~Józef Słonecki)

Jedną z największych tragedii życia jest morderstwo dokonane na pięknej teorii przez brutalną bandę faktów. (La Rochefoucauld)

Ja tylko pragnę przestrzec ludzi chorych, zdesperowanych swoim cierpieniem, szukających pomocy u takich dobrodziejów - przed popadaniem w kolejne skrajności...
 



HOMEOPATIA - JAKO MEDYCYNA KOMPLEMENTARNA...



"(...) Mówiąc o homeopatii, trzeba widzieć, że powstała ona jako przeciwieństwo alopatii, czyli działaniu mającym na celu walkę z objawami. W przypadku anginy, działanie leków homeopatycznych powinno wspomóc organizm w wywołaniu kryzysu, tj. wyropieniu zapalonych migdałków. Obecnie powstał nurt homeopatii alopatycznej, zwany homeopatią kliniczną, jako jawne zaprzeczenie idei homeopatii, w którym walczy się z objawami chorobowymi przy pomocy leków o wysokim rozcieńczeniu, co z homeopatią nie ma nic wspólnego. (...).

(...) To nieporozumienie. Istotą homeopatii jest: podobne lecz podobnym, i niekoniecznie muszą to być leki w małych stężeniach. Małe stężenia leków można równie dobrze stosować w homeopatii, jak i w alopatii. Zaletą leków w małym stężeniu jest to, że można je bardzo tanio wyprodukować, i bardzo drogo sprzedać. (...).


(...) No, to jest homeopatia klasyczna. Tym niemniej jest to leczenie, czyli zastępowanie organizmu w jego naturalnych funkcjach. Leczenie ma tę charakterystyczną cechę, iż nie przyjmuje do wiadomości, że choroba ma jakąś przyczynę, a jedynie skupia się na samej chorobie. Inaczej mówiąc: leczenie jest to stosownie leków. Aby mogło być możliwe, musi zaistnieć warunek sine qua non leczenia - choroba. (...).

(...) Trochę mnie to dziwi. Nie, żebym krytykował, ale po prostu głośno myślę. Wiadomo, że w homeopatii stosuje się leki, które u zdrowego wywołają objawy chorobowe. Najlepszym przykładem jest tu Hipokrates, który w biegunce stosował leki przeczyszczające. To ma sens, ponieważ pomaga organizmowi pozbyć się toksyn i biegunka sie kończy definitywnie - przeciwnie do alopatii, w której leczeniu biegunki (poprzez jej blokowanie) nie ma końca. Ale jaki jest lek homeopatyczny, który u zdrowego wywołałby objawy autyzmu? (...).

(...) Istotnie, pojęcie „homeopatia” wprowadził Hahnneman, a to w celu odróżnienia jej od leków anty... Ale zasada homeopatii: „homoios – podobny i pathos – cierpienie” odnosi się jedynie do idei leczenia, a nie potencji stosowanych leków. To powszechne nieporozumienie, pozwalające producentom leków o niskiej zawartości substancji wyjściowej (czyli leku) nazywać je lekami homeopatycznymi, choć w rzeczywistości są to leki alopatyczne, tylko że tanie w produkcji, bo w istocie składające się z rozcieńczonego alkoholu albo cukru. (...).

(...) Zasadę potencjonowania leków sformułował Paracelsus, stwierdzając:
"Wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną. Tylko dawka czyni, że coś jest trucizną."


(...) Przez dwa wieki badacze zastanawiali się, jaka jest ta minimalna dawka czyniąca daną substancję lekiem i dochodzili do rozcieńczeń, które są obecnie stosowane. Hehnnanowi przypisuje się odkrycie, że siła lecznicza środka zwiększa się wraz ze stopniem potencjowania, zaś objawy niepożądane zmniejszają się. I tak Hehnnan wprowadził potencjonowanie leków do homeopatii, jako drugi warunek. Ale warunek homeopatii, czyli stosowania leków homeopatycznych (podobne lecz podobnym); niealopatycznych. I nie można wyciągnąć wniosku, że leki potencjonowane, to leki homeopatyczne, bo to albo nieporozumienie, albo oszustwo. (...).


(...) Właśnie to nieporozumienie wykorzystują producenci tanich w produkcji (potencjonowanych) leków i nazywają je homeopatycznymi, choć są to leki ewidentnie alopatyczne – anty-zapalne, anty-bólowe, anty-gorączkowe, anty-grypowe, jak choćby omawiany już przeze mnie lek Oscillococcinum, który ma działanie ewidentnie blokujące wystąpienie objawów chorobowych (grypowych) (...).


(...) Nie zgadzam się, by homeopatię nazywać czymś innym, jak medycyną, a już stawianie homeopatii jako alternatywę dla medycyny jest profanacją prawdy! Obie dziedziny zajmują się tym samym – leczeniem chorób, a więc mamy do wyboru jeden z wariantów tego samego – leczenia chorób. Ponadto w homeopatii występuje także typowe dla medycyny ignorowanie przyczyny chorób i skupienie się na nich samych, jako meritum. Innymi słowy: homeopatia to medycyna jak się patrzy! (...).


(...) To nie jest żadna przenikliwość, tylko wiedza i racjonalizm. A przenikliwość wykazał Hipokrates oraz inni badacze, od których aż roi się w książce: "
Szczepienia - niebezpieczne, ukrywane fakty". Przecież nikt na tym forum nie uważa, że przyczyną chorób są zarazki, które należy zwalczać - jeśli nie przy pomocy antybiotyków, to "przynajmniej" homeopatyków. Generalnie mnie chodzi o to, że uważam homeopatię za bardzo dobra metodę wspomagania organizmu, ale pod warunkiem, że jest to potrzebne - gdy sam nie potrafi uporać się z chorobą i staje sie ona przewlekła. Natomiast stosowanie homeopatyków jako erzaców antybiotyków przy byle gorączce, przeziębieniu, grypie, biegunce czy bólu, to po prostu szkodliwe blokowanie objawów chorobowych, czyli alopatia. (...).


(...) Ja tego nie ustalałem, ani się z tym nie zgadzam. Co to za różnica, czy lek zabije zarazki sam, czy wykorzysta do tego system odpornościowy? - skoro efekt jest ten sam: zabicie zarazków. Czy karabin maszynowy jest lepszy od maczugi, skoro denat już nie żyje? (...).

(...) Gdybym był lekarzem medycyny konwencjonalnej, to pewnie bym się z tym zgodził. Ale żeby uznać, że w konsekwencji uporania się z zarazkami można uporać się z chorobą trzeba by przyjąć wyimaginowana tezę, że zarazki wywołują choroby. Ja takiej tezy nie przyjmuję! Musiałbym także uwierzyć, że ludzki organizm jest najbardziej nieporadnym tworem w świecie, i sam nie potrafi sie uporać z objawami chorobowymi i koniecznie trzeba coś pogrzebać w odporności, by natychmiast stanąć na nogi. Ale ja w to nie wierzę. (...).

(...) Z antybiotykami było to samo - czas pokazał. A z żywnością wysokooczyszczoną jest inaczej? Też po jej zjedzeniu od razu się nie rozchorujemy, ale czas pokaże, że takie jedzenie jest kardynalnym błędem, bowiem po upływie czasu wszystkie błędy w kwestii zdrowia wyjdą jak szydło z worka.
Zdrowie ma to do siebie, że popełniane błędy wychodzą stosunkowo późno i bardzo trudno je naprawić... jeśli w ogóle jest to możliwe. Ale czy musimy uczyć się na własnych błędach?Wszystko pięknie. Ja tego nie neguję. Leczenie to leczenie, i tyle. Mnie chodzi o coś innego - czy przyczyną grypy jest niedobór w organizmie jakichś leków, i czy w przypadku grypy o prawidłowym przebiegu należy stosować homeopatię, bo dobra na wszystko. Czy też jest to działanie alopatyczne, tj. jest blokujące objawy chorobowe; pozostawiające przyczynę choroby; przeszkadzające. Tę kwestię chciałbym ustalić. A co do efektów leczenia, to ile można przeczytać o antybiotykach, jak leczą choroby dotychczas nieuleczalne, czy o chirurgii, jak ratuje życie. I to są fakty. Ale czy to jest dobre na wszystko, czy tylko w uzasadnionych przypadkach? (...).

(...) No, okej. A Oscylokocyna stosowana przeciw grypie? I w ogóle po co podawać Belladonnę przy wszelkich stanach zapalnych? Czyżby stan zapalny był objawem niedoboru w organizmie Belladonny? Gdybym był naiwny, to bym w to uwierzył, ale nie jestem. I nie mogę znaleźć odpowiedzi na to pytanie. A chciałbym.
Nie uwierzę, że ludzki organizm jest tak nieporadny, że bez leków ani rusz. Nie uwierzę, i już! Gdyby tak było, to Pan Bóg stworzył by nas z Belladonną zamiast włosów. (...).

(...) Podtrzymuję swoją opinię, że uważam homeopatię za bardziej szkodliwą od leczenia tradycyjnego (chemia, antybiotyki i takie tam). Jej zwolennicy zachwalają ją jako bezpieczną, bez skutków ubocznych, nie uzależniającą. To blef. Nie twierdzę, że homeopaci to oszuści. Twierdzę, że chyba sami nie wiedzą jaka broń włożono im do reki.
Przyznam, że miałem inne mniemanie o homeopatii, którą interesowałem się kilkanaście lat temu. Sądziłem, że jest bardziej ludzka i zgodna z naturą. Takie przynajmniej były założenia.
Chyba wszystko zmieniło się, gdy za homeopatię zabrali się lekarze. Ze zdziwieniem odkrywam, że homeopatia uległa wynaturzeniu. Już nie mówi się o człowieku, tylko liczy się biznes związany z uzależnieniem od leków, o tyle intratny, że produkcja owych leków jest śmiesznie tania, a - co za tym idzie - zysk spory. Cóż, w medycynie to normalne. Jestem zniesmaczony. (...).

(...) Jasno teraz widać, że homeopatia rozwinęła skrzydła na gruncie medycyny konwencjonalnej – wiedzy tajemnej, gdzie całą mądrość posiedli kapłani, zaś masy im ciemniejsze, tym lepiej. Dlatego całe pokolenia odcinało się społeczeństwo od wiedzy o zdrowiu, a w zamian za to obiecywało tzw. postęp w medycynie; że już już zostanie wymyślony lek na wszystkie choroby tego świata. No i homeopatia wynalazła. Możecie jeść wszelkie badziewie, co tam – na wszystko jest lekarstwo. Nie musicie dbać o czystość przewodu pokarmowego oraz nadżerki nabłonka, co tam – przyczyna choroby nie ma znaczenia; najważniejsze jest dobranie potencji. Nie musicie troskać się o homeostazę drobnoustrojów jelita grubego. Po co Wam te wszystkie drobnoustroje? Wystarczy lek konstytucyjny, i po kłopocie. A w ogóle kto by się przejmował profilaktyką, skoro jest lek działający dożywotnio. A już męczyć się z przywracaniem zdrowia latami to w ogóle bez sensu, skoro można sprawę załatwić w tydzień, i po kłopocie. Do tego jeszcze jakieś dziwne, tajemne nazwy, i ciemna masa wszystko kupi... Ja nie kupuję! (...).(...) Nikt nie podjął tematu, to może ja pociągnę go dalej. Mamy oto przed sobą alternatywę: samemu dbać o własne zdrowie, albo powierzyć je homeopacie. Ale tutaj nasuwa się szereg pytań, dotychczas pozostających bez odpowiedzi. Na przykład:Czy można być zdrowym bez działań medycznych i, vice versa, czy można być zdrowym poprzez działania medyczne?Jaki wpływ na sprawność fizyczną i psychiczną w późniejszym wieku będzie miała ingerencja w przebieg procesów chorobowych toczących się w organizmie poprzez ich blokowanie lekami homeopatycznymi?Jaki wpływ na potomków będzie miała ingerencja w organizm rodziców lekami homeopatycznymi, co do których jedno co wiadomo, to to, że nie wiadomo, jaki jest mechanizm ich oddziaływania na organizm; energetyczny na strukturę DNA, mentalny (placebo), a może czary? (...).

(...) Pytania jak pytania. Czemu strachy? A że pozostają bez odpowiedzi... Ostatnio przeczytałem na oficjalnej stronie homeopatycznej (...) że homeopatia to nauka podpadająca pod fizykę. I nadziwić się nie mogę. O ile mi wiadomo, w fizyce nie ma skutku bez przyczyny, a w homeopatii jest. Więc wszelkie badania naukowe skupiają się na jednym - skutku. Ja zaś uważam, że usunięcie przyczyny jest ważniejsze, i nie po to, by usunąć skutek (nie tylko), ale żeby zapobiec skutkowi. I to są stanowiska diametralnie różne, których pogodzić się nijak nie da.W gruncie rzeczy chodzi o rzecz podstawową - sine qua non! Wszystkie leki są złem koniecznym i najlepiej by było się bez nich obejść. Samo nie przyjdzie - trzeba o to zadbać. Ale są rzecz jasna sytuacje, gdy podanie leku staje się uzasadnione, ale jako zło konieczne, gdy organizm o własnych siłach nie potrafi się uporać z chorobą. Ale najpierw trzeba dać mu szansę, a nie ingerować od razu, przerywając wszelkie naturalne procesy wiodące do samoleczenia się organizmu, które ów ma zapisane w genach. I taką rolę doskonale mogą spełniać leki w miarę nieszkodliwe - zioła, suplementy, a także leki homeopatyczne. Tymczasem co się dzieje? Suplementy wciska się żyjącemu w błogiej nieświadomości społeczeństwu jako leki profilaktyczne. Czy to nie wynaturzenie? Z homeopatią mogłoby być podobnie - mogła służyć jako pomocna dziedzina niezdziczałej medycyny. Mogłaby, gdyby nie wzięli się za nią lekarze, którzy antybiotyki zamienili na homeopatyki i wprowadzili wynaturzenie także w homeopatii. Leki działające dożywotnio są już rzeczywistością. Profilaktyczne także. Na burzę, grad, śnieg... także. I wcale mnie nie zdziwi, gdy w niedługim czasie pojawi się lek na kapryśną żonę, złą teściową, wrednego szefa czy szczęście w totolotku. I nie przyjmuję do wiadomości, że lek, który u zdrowego wywoła objawy chorobowe, dla chorego nie ma żadnych skutków negatywnych. To jakaś paranoja. Swoją drogą, to tak się zastanawiam: czy ja przybliżam homeopatię, czy też oddalam. Ale wszak prawda obroni się sama, i żadna krytyka jej nie obali. Chyba że to półprawda, a może ćwierć... Bo ja wiem? Sam mam dylemat, jak to nazwać. (...).

(...) Nie ma leków na deszcz, jest to karykatura fragmentów wyrwanych z kontekstu. Język homeopatii dlatego właśnie jest taki dziwny, że podobne leczy podobne, to znaczy lekiem jest similimum - potencjonowany roztwór substancji, która u zdrowego człowieka wywołuje symptomy dokładnie takie, z jakimi zgłosił się dany pacjent. To, co rozróżnia wskazania dotyczące leków (tak jak tu np. w skazach), to objawy indywidualne pacjenta, w tym reakcja na pogodę, temperaturę i wilgotność.
Inny przykład tłumaczenia z polskiego na nasz. Takie zdanie, jak: "Acidum benzoicum odróżnia się bardzo ciemnym kolorem i silnym zapachem moczu, a Acidum nitricum - również ciemnym moczem ale o zapachu moczu końskiego", nie oznacza, że któryś z tych leków pachnie moczem, ale że substancja, z której lek jest wykonany, wywołuje takie symptomy u zdrowego, na którym przeprowadzano badanie leku (BHL -badanie homeopatyczne leku), a jednocześnie jej potencjonowany roztwór leczy pacjentów, którzy z takimi objawami zgłosili się po pomoc homeopatyczną.
U osób, u których homeopata rozpoznał skazę zwaną sykozą, Natrium sulfuricum przyniesie poprawę zdrowia w porannej sztywności wywołanej deszczową pogodą (w BHL Natrium sulfuricum podane w bardzo niewielkim rozcieńczeniu D3 wywołało u niektórych zdrowych poranną sztywność w czasie deszczowej pogody). (...).


(...) Ja rozumiem idee homeopatii i nawet mi się podobają. Ale nie to dziadostwo, z którym mamy do czynienia obecnie. Tyle się mówi o medycynie konwencjonalnej, że jest do kitu, bo skupia się na objawach, zaś przyczynami się nie zajmuje, a homeopatia co robi? To samo - zachęca, by nie przejmować się przyczyną chorób, tylko leczyć. Ja nie twierdzę, że tak nie można, że tak jest źle, bo to jest kwestią indywidualnego wyboru. Ale żeby był ten wybór, bo medycyna wespół z homeopatią go nie dają. A ja twierdzę, że jest! (...).

(...) Ale stres stresowi nierówny. Zbyt słabe organizmy (duży niedobór minerałów, np. magnezu czy miedzi na skutek nadmiernej toksemii) reagują nieadekwatnie do sytuacji, nadmiernym stresem co pociąga za sobą skurcze żółądka czy woreczka żółciowego albo przyspieszoną perystaltykę jelit i koło sie zamyka. Za mało składników odżywczych i jeszcze wiekszy stres i znów żołądek (...).

(...) Mam po sąsiedzku małżeństwo laryngologów leczących homeopatią, którzy z ludzi zdzierają taką kasę, że głowa boli, przy czym efekty raczej mizerne, jeśli w ogóle są. A dlaczego mimo to ludzie do nich chodzą? A no po pierwsze wypróbowali już wszelkie antybiotyki, i nic, po drugie - przecież to zacni kapłani, z tytułem dr przed nazwiskiem. Mają nawet starą kamienicę, którą wyremontowali i nazwali "Centrum medyczne". A to nie to samo, co gabinet przyjęć (...).

(...) Ponieważ tytuł tematu dotyczy przybliżenia homeopatii, warto pokusić się o jakieś podsumowanie wniosków wynikających z tej dyskusji. Po pierwsze dowiedzieliśmy się, że homeopatia w ogóle nie interesuje się przyczyną chorób. Z tego zaś wypływa drugi istotny wniosek, że homeopatia jako taka nie jest w ogóle zainteresowana profilaktyką zdrowotną. Wziąwszy to wszystko do kupy doszedłem do jakże oczywistego wniosku, że homeopatia jest wariantem medycyny. Z tego zaś wynika wniosek ostateczny, że homeopatia w ogóle nie jest zainteresowana zdrowiem społeczeństwa, tylko jego leczeniem; zdrowe społeczeństwo nie potrzebuje medycyny, jej usług i leków. Ba! Zdrowe społeczeństwo jest zmorą medycyny, która zrobi wszystko, by tak nie było. (...).


(...) Powiadam, że mam wiarę w Hahnemanna i homeopatię klasyczną jako homeopatię. Jestem przeciw przekrętowi zwanemu homeopatią kliniczną, którą opanowali lekarze", a która w swych skutkach jest alopatyczna. Jeśli istnieje lek przeciwgrypowy, to jaki on jest, jak nie alopatyczny? (...).

(...) Chodzi oczywiście o leczenie pacjenta. A co to takiego? Ja tego nie kupuję! A jeśli przyczyną wystąpienia u niego objawów jest toksemia, to jak go leczyć, jeśli nie objawy toksemii? To jest tak pokrętne, że aż żenujące - leczenie bez przyczyny(...)

Cytat od:  dr Michalak - homeopatia
(...) Wydawać by się mogło, że leczenie lekami, których stężenia są rzędu 1 cząsteczki na ocean nie ma kompletnie sensu... Czy jednak na pewno?

Odpowiedź na pytanie - jak działa homeopatia jest już, przynajmniej w ogólnej idei znana.
Aby dać odpowiedź na to pytanie odwołam się tradycyjnie do podręczników dla studentów medycyny, jak również podręcznika z fizyki dla szkoły średniej.

Ogólnie wiadomo, że im bardziej rozcieńczony lek homeopatyczny tym głębsze jest jego działanie. Oznaczać by to musiało, że w miarę zmniejszania się stężenia substancji rozpuszczonej wzrasta stężenie czynnika leczącego...
I tak jest w istocie. Czynnikiem leczącym bowiem jest woda, a substancja rozpuszczona potrzebna jest jedynie do nadania jej określonej formy ciekłokrystalicznej. Im mniej jest cząsteczek rozpuszczonych, tym więcej może istnieć klastrów wody o określonej strukturze ciekłokrystalicznej, czyli posiadającej określone częstotliwości rezonansowe w zakresie energii rotacyjnych i/lub oscylacyjnych tych klastrów.

Skąd wiadomo, że woda w temperaturze pokojowej ma strukturę klastrów (czyli mini-grudek lodu) i jakie duże są te klastry?

1. W SZKOLE ŚREDNIEJ uczyłem się, że woda ma największą gęstość w temperaturze 4 st.C, a nie w temperaturze zera. W temperaturze powyżej 4 stopni zależność między gęstością a temperaturą ta jest natomiast bardziej parabolą niż linią prostą, jak to ma miejsce dla większości substancji. Jest to dowód na to, że w wodzie w temperaturze powyżej zera muszą istnieć struktury podobne do lodu, które prowadzą do zwiększania się objętości wody w miarę jej ochładzania. jest to również dowód na to, że struktury te rosną w miarę obniżania się temperatury.
2. W elementarnym podręczniku dla studentów medycyny pt. "Biochemia Harpera" można znaleźć informację, że w temperaturze pokojowej średnia liczba wiązań wodorowych w wodzie wynosi 3.5 (podczas gdy w lodzie wynosi ona 4). Oznacza to, że tylko 1/8 (12.5%) wiązań wodorowych tworzących strukturę lodu ulega rozpadowi po ogrzaniu do temperatury pokojowej. Reszta ciągle tworzy mini-grudki lodu.
3. Stosując nieco uproszczony model struktury krystalicznej lodu wyliczyłem - jaki duży musiałby być klaster lodu, by średnia liczba wiązań wodorowych wynosiła 3.5. Rozmiar, który mi wyszedł to 500 +- 200 cząsteczek.

4. Dr Wolfgang Ludwig - stosując obliczania oparte na termodynamice wyliczył, że średni rozmiar klastra powinien wynosić ok. 400 cząsteczek.

Skąd wiadomo, jaką strukturę krystaliczną mają klastry lodu?

Do tego potrzebna jest informacja, którą można znaleźć w większości podręczników z fizyki czy chemii, mówiąca, że kąt między wodorami w cząsteczce wody ma ok. 105 stopni. Co z tego wynika?
To mianowicie, że taki kąt nijak nie pasuje do jakiejś jednej regularnej struktury krystalicznej. A skoro tak jest, to muszą istnieć najróżniejsze formy krystaliczne - każda inna - tak jak każdy płatek śniegu jest odmienny od pozostałych.
Mini-domieszki różnych substancji będą więc działać jako czynniki wyzwalające pojawianie się określonej konformacji przestrzennej wody.

No dobrze. Ale skąd wiadomo, że klastry te są na tyle trwałe, że nie ulegają samoistnemu przechodzeniu z jednych form w inne?
(...)
 Koncepcję leku homeopatycznego jako regulatora szybkości pracy określonego enzymu wspierają rozważania wybitnego fizyka kwantowego Herberta Froelicha, który zajmował się zastosowaniem fizyki kwantowej w układach biologicznych. Twierdził on, że enzym i substrat nie szukają się w cytoplazmie metodą prób i błędów, ale przyciągają się dzięki wspólnej częstotliwości wibracji kwantowej, co umożliwia zachodzenie reakcji z dużą szybkością.

Wiadomym jest, że enzym przyspiesza przebieg reakcji chemicznej obniżając energię aktywacji. Jednak nawet enzym musi zostać aktywowany, by reakcja mogła zajść. Aktywacja to nic innego jak zaabsorbowanie ściśle określonego kwantu energii. Aby reakcja mogła zajść, musi taki kwant w pobliżu enzymu istnieć. Może on być przechowywany  np. w określonej strukturze wody. Przy braku klastra wody o takiej strukturze, która jest w stanie pobierać i oddawać ów kwant - reakcja, według wszelkiej logiki, zachodzić nie powinna.
(...)

(...) Idiotyczno-medyczna ściema nie polega na podaniu leku, wtedy kiedy jest on potrzebny jako najmniejsze zło. Idiotyczno-medyczna ściema (bez rozróżnienia czy jest to medycyna klasyczna, natusralna, homełopatia) polega na tym, że się usuwa objawy chorobowe bez usuwania przyczyny chorób. Siłą rzeczy takie działanie musi być doraźne i prowizoryczne. Prędzej czy później pacjent lub homełopacjent wróci w objęcia medycyny, częstokroć do gabinetu tego samego "specjalisty". (...).

(...) 1. Homełopatia (dla dowartościowania zwana też homeopatią), nie jest metodą leczenia pozbawioną skutków ubocznych. Nie jest to metoda nietoksyczna. Choć toksyny są dostarczane w rozcieńczeniu homełopatycznym to pacjentowi mogą zaszkodzić jego własne endotoksyny, które homełopata zamiótł pod dywan.
2. Najpierw profilaktyka, potem profilaktyka, potem znów profilaktyka i dopiero gdzieś tam w odległej kolejności można z wielką ostrożnością i wyczuciem ulżyć organizmowi chorego przy pomocy jakichś homełopatyków (dla większego niezasłużonego prestiżu zwanych lekami homeopatycznymi - taki chłyt marketingowy).
3. Hipokrates nie jest ojcem homeopatii. Podawanie leków przeczyszczających w przypadku biegunki, nie ma nic wspólnego z leczeniem homeopatycznym. Hipokrates nie zajmował się homełopatycznym rozcieńczaniem, potrząsaniem. Poza tym Hipokrates wyraźnie dystansował się od magicznego ujęcia medycyny. (...).

(...) Czy, w razie konieczności, mniejszym złem jest zablokowanie objawów chorobowych homełopatykami zamiast antybiotykami? Osobiście wybieram antybiotyki, bo przynajmniej wiadomo, jakie mają one działania uboczne. Wiadomo też, że po zastosowaniu antybiotyków w celu zniwelowania najbardziej uciążliwych objawów chorobowych (nie dłużej) i racjonalnym postępowaniu można zniwelować negatywne skutki tego zabiegu, czego nie można powiedzieć o homełopatii, która ponoć nie ma skutków ubocznych, co jest oczywiście kosmiczną bzdurą.
Weźmy na przykład zapalenie migdałków, które jest sygnalizowane pojawieniem się bólów gardła w następstwie obrzęku. Dla medycyny jest to patologia, którą należy czym prędzej leczyć, by nie dopuścić do ewakuacji ropy. Jeśli zastosujemy tutaj "trafioną" antybiotykoterapię, to wiemy co się stanie - antybiotyki zabiją bakterie uczestniczące w tym procesie i obrzęk ustąpi, a zebrana ropa wchłonie się. To jest wiadome.
Zupełnie inaczej rzecz ma się w przypadku zastosowania homełopatii, która nie zabije bakterii, a mimo to obrzęk się wchłonie. Czary jakieś, czy co? W rzeczywistości jednak bakterie tak czy siak zostaną zabite, tylko nie przez substancje czynne leków, których w lekach homeopatycznych praktycznie nie ma. One zostaną zabite przez system odpornościowy. I tutaj przejawia się perfidia homeopatii, która potrafi oszukać system odpornościowy, zmuszając go do działania wbrew żywotnym interesom organizmu, blokując ewakuację ropy. Należy się zastanowić, do czego jeszcze zdolna jest homełopatia - zmian genetycznych? Jeśli tak, to na ile pokoleń? (...).

(...) No właśnie. W społeczeństwie trwa wciąż ten szkodliwy owczy pęd do leczenia wszystkiego za wszelką cenę. Ale warto sobie zdać sprawę, jaką cenę za to płacimy. Sama homeopatia dysponuje już ponad 1500 lekami. I co? Czy to wystarczy? Gdzież tam - wciąż powstają nowe. A inne leki... medycyny konwencjonalnej, ziołowe, suplementy, urynoterapia, lewatywy (moje ulubione) i wiele, wiele innych. Nie liczyłem, ale gdyby wziąć pod uwagę fakt, że opisanych jednostek chorobowych jest około 400, to choroby w ogóle nie powinny istnieć, zaleczone na śmierć. Ale czy tak jest? Człowieku! Ocknij się! Quo vadis? (...).

(...) Porównanie leków homełopatycznych do szczepionek jest trafne. To takie homełopatyczne uczulanie organizm na jakieś zagrożenie. Na Biosłone generalnie staramy się unikać zarówno leków homełopatycznych jak i szczepień. Stawiamy na mądrość organizmu, który zwykle wie jak się oczyszczać i w jakim tempie i nie potrzebujemy zazwyczaj w tym oczyszczaniu organizmu specjalnie poganiać, ani kijem, ani homełopatykiem. Nie mamy też najmniejszych wątpliwości, że homełopatyki są lekami. Oczywiście nie polecamy tez leczenia kataru lekami homełopatycznymi, ani innymi. Katar bez żadnego leczenia powinien sam minąć, bez przypisywania tu wątpliwych zasług jakiejkolwiek medycynie. (...)" (~ Mistrz)



Podsumowując:



"(...) Jasne, że leki o bardzo wysokim rozcieńczeniu nie mają właściwości zarazkobójczych, ale co to za różnica? - skoro efekt jest ten sam: zablokowanie objawów chorobowych. Inny jest jedynie mechanizm działania, bowiem leki o wysokim rozcieńczeniu stymulują system odpornościowy, dając mu fałszywą informację, jakoby zarazki w chorobie infekcyjnej przebrnęły już okres inkubacji i rozmnożyły się na skalę, która uzasadnia ich zniszczenie. A co z toksynami, które miały one za zadanie usunąć z organizmu, szczególnie zmutowanymi komórkami stanowiącymi realną groźbę raka? Pozostają w organizmie! Jeśli to nie jest alopatia, to co? Pozostają jedynie czary..." (Mistrz)

Przykładowo: Surowy ryż zadziała na biegunkę oczyszczająco (prozdrowotnie; przyczynowo zakończy definitywnie problem), a lek homeopatyczny o wysokim rozcieńczeniu w grypie jelitowej czy w anginie - alopatycznie - zahamuje objawy naturalnego aktu oczyszczania organizmu z toksyn, czy nawet ze zdefektowanych komórek (w tym np. komórek rakowych czy quasi-rakowych).
Korzystniej jest chorobę - odchorować/przechorować, niż ją zablokować.

Od około 20. lat zajmuję się obnażaniem zakamuflowanej prawdy o zdrowiu, również u tych (niektórzy przedstawiciele medycyny naturalnej, dystrybutorzy tzw. suplementów diety, przedstawiciele medycyny ekologicznej, etc.),  którym wydaje się, albo celowo udają, że sami tę prawdę odkrywają...
W odniesieniu do moich kwalifikacji zawodowych, widnieje informacja o ukończeniu przeze mnie akademii homeopatii klinicznej (medycyna komplementarna). Zaznaczam, że celem pozyskania przeze mnie owej wiedzy medycznej nie było wykorzystanie jej w leczeniu przyczynowym chorych (wyjątek stanowią niektóre uzasadnione przypadki), ale nabranie kontrargumentów przeciwko ogólnie pojętej blagierskiej medycynie objawowej.
W wyniku rozpoznania i rozpracowania języka owej gałęzi medycyny (medycyna komplementarna/uzupełniająca, wspomagająca leczenie objawowe przez medycynę akademicką), ustaliłem, iż jest to kolejny język ściemy medycznej. Dokonując porównania uzyskanej wiedzy medycznej z rzeczywistą alternatywą dla chorób i ich leczenia (jaką jest Hipokratejski nurt prozdrowotny), wysnułem oto taki wniosek
Homeopatia kliniczna - jako terapia - ma działanie alopatyczne, przeciwne do prozdrowotnego; znosi tym samym jedynie słuszną, niemedyczną metodę dochodzenia do zdrowia, jaką jest zastosowanie profilaktyki prozdrowotnej wg Hipokratesa. Najprościej rzecz ujmując, terapia ta manipuluje organizmem, nie pozwalając mu na jego naturalne, holistyczne, adekwatne, prozdrowotne, atawistyczne działanie przyczynowe w leczeniu - lecz na usuwanie objawów chorobowych. Owe działanie alopatyczne można porównać do działania na zasadzie krótkiej kołdry (coś kosztem czegoś...), które w perspektywie, po uprzednim chwilowym zamaskowaniu faktycznego stanu zdrowia, bez usunięcia przyczyny chorób - skutkuje powrotem do aktualnych schorzeń lub nabyciem nowych, a w tym także i nowotworzeniem.

Jeszcze raz powtórzę, o co chodzi z tą alopatią, na przykładzie działania homeopatyku, antybiotyku, witaminy C (duże dawki), innego alo(patyku)...

Przykładowo: leki homeopatyczne zwalczają choroby infekcyjne, które są uważane przez medycynę jako patologia. Leki homeopatyczne o potencji równej D24 lub większej od D24 - gdzie prawdopodobieństwo znalezienia choćby jednej cząsteczki substancji wyjściowej leku, czyli tzw. pranalewki - jest równe zeru - nie mają działania zarazkobójczego.No ale co z tego... skoro w ostatecznym rozrachunku efekt jest również alopatyczny, czyli zablokowanie objawów chorobowych jako wentylu bezpieczeństwa zdrowia. Inny jest tylko mechanizm działania, bowiem leki o wysokim rozcieńczeniu stymulują system odpornościowy, przekazując mu fałszywą informację, jakoby zarazki w chorobie infekcyjnej przebrnęły już okres inkubacji i rozmnożyły się na skalę, która uzasadnia ich zniszczenie. A co się stanie z toksynami, które wg zamysłu organizmu, miały być usunięte z organizmu (szczególnie te zmutowane, które stanowiły realną groźbę nowotworzenia oraz te niepełnosprawne, zdefektowane, etc.)? Czy to nie jest alopatia? Czy to nie jest manipulacja systemem odpornościowym na poziomie komórkowym, a następnie organizmami pacjentów - w celu nakręcenia koniunktury biznesowej wiadomego lobby?

A czego można się spodziewać po kartelu farmaceutycznym, który nadzoruje również przemysł homeopatyczny? Kuglarstwo/blagierstwo farmaceutyczno-medyczne polega właśnie na karmieniu pacjentów ściemą, że leki homeopatyczne nie mają działań ubocznych, że nie są toksyczne, że nie uzależniają, że można je używać jak cukiereczki czy przyprawy do zup, że w końcu - są zalecane przez tzw. naturopatów, jako niby alternatywnych dla medyków klasycznych dobrodziei (czytaj: albo tzw. nawróconych lekarzy-homeopatów, albo nielekarzy-homeopatów - czyli poprawiaczy natury). Homeopatia, która wchodzi w skład medycyny komplementarnej - to medycyna akademicka bis - dająca fałszywą nadzieję, jeszcze kołaczącym się po świecie zmumifikowanym quasi-zwłokom ludzkim.

Alo(patyki) - to jest termin (sarkazm) wzięty (np. z Hipokratejskiej profilaktyki prozdrowotnej), dla podkreślenia statusu tych leków, jako stojących w jednym rzędzie z antybiotykami i innymi hemioterapeutykami, czy niesterydowymi lekami przeciwzapalnymi, czy lekami przeciwbólowymi. Dodanie sylaby "tyki" ma właśnie oznaczać zagrożenie w ich niefrasobliwym stosowaniu (szafowaniu - jak antybiotykami). Dla rasowych homeopatów, takie nazywanie leków jest profanacją. Dlatego celowo je tak nazwałem, aby zwrócić uwagę, gdzie jest faktyczna profanacja Natury przez medycynę.

Z zakresu toksykologiczno-klinicznego takiego leku homeopatycznego*, jak np. Ignatia wynika, iż ma ona powinowactwo do tkanki nerwowej. Wg mnie w tej sytuacji wyjątkowej zalecałem czasami podopiecznemu ten lek, jako najmniejsze zło - aby pacjent chory na depresję w konsekwencji rozchwiania równowagi między układem sympatycznym a parasympatycznym - nie doprowadził na przykład do zrealizowania swoich myśli samobójczych. Jest to chwilowa manipulacja, ale wymuszona swoistym stanem wyższej konieczności (oddalenia widma śmierci). Przynajmniej, żeby zapobiec dostania się podopiecznego w macki medyczne, którego psychiatria bardzo szybko lubi zaprogramować w pacjenta, w tzw. królika doświadczalnego faszerowanego psychotropami dożywotnio, tułającego się po psychiatrykach (mniej więcej co roku dopasowuję się mu nową chorobę psychiczną – pod wyprodukowane leki psychotropowe, którymi się karmi pacjenta, zmieniając mu co rusz na inny rodzaj leków z danej grupy – niby dla lepszego samopoczucia pacjenta; czyli klasyczne dopasowywanie konia do chomąta).

Istnieje manipulacja np. centralnym systemem nerwowym poprzez zapodanie tego leku. Można to porównać do naciągania krótkiej kołdry, zamiast uszycia nowej. Skoro organizm zezwolił, albo zostało wymuszone na organizmie chwilowe rozchwianie równowagi pomiędzy układem współczulnym a przywspółczulnym w centralnym systemie nerwowym oraz podobne rozchwiania w systemie nerwowym obwodowym (autonomicznym) na rzecz, któregoś z tych podukładów - to w myśl Hipokratejskiej profilaktyki zdrowia należy odczekać aż organizm samoistnie dokona owej równowagi w systemie nerwowym.
Przykładowo: W ruchu Optymalnych takie manipulacje stosuje się podając Prądy selektywne. Jeśli to jest np. neurastenia, to podaje się na CUN prądy typu "PS", czyli na kontrolowane porażenie podukładu parasympatycznego, czyli przywspółczulnego, gdyż podukład sympatyczny, czyli współczulny jest już chorobowo porażony. Czyli dąży się, aby na siłę wyrównać te podukłady, a nie czeka się, aby organizm doszedł sam do homeostazy komórkowej, a w tym do równowagi w tych podukładach systemu nerwowego. Jeśli np. jest choroba wrzodowa żołądka, to podaje się prądy selektywne typu "S", czyli na układ sympatyczny. Podaje się miejscowo na układ nerwowy obwodowy autonomiczny, znów nie czekając na autonaprawę organizmu – poprzez wdrożenie metod Hipokratejskiej profilaktyki zdrowia.
*Zakresem toksykologiczno-klinicznym leku nazywamy same zmiany i objawy chorobowe, wywołane przez konkretną substancję toksyczną, z której powstaje lek homeopatyczny.

Inny przykład szkodliwej manipulacji organizmu poprzez podanie dużych dawek witaminy C, czy leku homeopatycznego (np. oscillococcinum) w chorobie przeziębieniowej, celem zwalczenia infekcji, ale zarazem - zablokowania naturalnego procesu oczyszczania czy regeneracji.
Takie paraleki stymulują system odpornościowy, przekazując mu fałszywą informację, jakoby zarazki w chorobie infekcyjnej (ekipy sprzątające), zaproszone przez organizm, przebrnęły już okres inkubacji i rozmnożyły się na skalę, która uzasadnia ich zniszczenie. Czyli, że robole od czarnej roboty zrobiły swoje, robole mogą odejść... Tym czasem de facto - zarazki zostają zniszczone, pozostawiając cały bałagan w fazie albo rozpoczętego trwania już procesu sprzątania, albo tuż przed jego rozpoczęciem.

"(...) Organizm, chcąc się pozbyć komórek osłabionych, do jakich należą komórki nowotworowe, celowo dopuszcza do ich zainfekowania wirusem, by ów, w procesie replikacji, zniszczył te komórki. Odkrycie wirusów w komórkach nowotworowych i oskarżenie ich o spowodowanie zmian nowotworowych, to jak odkrycie, że tam, gdzie jest bałagan zawsze zjawiają się sprzątaczki, a więc wniosek jest oczywisty - sprzątaczki powodują bałagan, bo tam, gdzie ich nie ma... nie ma bałaganu. Wniosek: zwalczyć sprzątaczki! (...) 
(...) Pozostawienie toksyn w organizmie nieuchronnie prowadzi do uszkodzenia ważnych organów i układów czyli chorób, takich jak osteoporoza, niewydolność krążenia, zaburzenia hormonalne, cukrzyca, nowotwór, a także wszelkich chorób z autoagresji - Hashimoto, reumatyzm, SM, i tak dalej, i dalej. Aby przerwać ten proces chorobowy i wyzdrowieć, należy po prostu zachorować na chorobę infekcyjną i ją odchorować. Sama infekcja nie oznacza zachorowania na chorobę infekcyjną, bowiem jeśli organizm nie da czasu zarazkom na rozmnożenie się, zwane inkubacją, to bez najmniejszego trudu zniszczy je, gdy jeszcze są nieliczne i słabe. (...)" (~ Mistrz)

CHOROBY SĄ PROCESEM POZBYWANIA SIĘ TOKSYN Z ORGANIZMU. SYMPTOMY SĄ NATURALNĄ OCHRONĄ ORGANIZMU. NAZYWAMY JE CHOROBAMI, LECZ W RZECZYWISTOŚCI LECZĄ CHOROBY. WSZYSTKIE CHOROBY MAJĄ JEDNĄ PRZYCZYNĘ, CHOĆ OBJAWIAJĄ SIĘ W RÓŻNY SPOSÓB, W ZALEŻNOŚCI OD MIEJSCA, W KTÓRYM WYSTĘPUJĄ (~ Hipokrates)

Zaznaczam, że zainwestowałem w studiowanie homeopatii klinicznej sporą sumę pieniędzy, po to tylko, żeby poznać taktykę wroga i ewentualnie też go rozbrajać od środka (podobnie jak Janusz Korwin-Mikke będący w parlamencie UE - rozsadzając ten lewacki nowotwór). Przy czym pragnę zwrócić uwagę, że ja nie miałem z tego tyłu jakichś znaczących zysków wymiernych w pieniądzach, lecz zyski w sensie ideowym, mentalnym. Może pośrednio jedynie taki, iż łatwiej było mi pozyskać, prowadząc gabinet profilaktyki zdrowia, tzw. pacjenta, a po wizycie w moim gabinecie - wypuszczałem wyedukowanego o zdrowiu podopiecznego, a w dalszej perspektywie człowieka (zdrowiejącego/ozdrowieńca). 

Gdybym nie miał ww. 'tytułów' z homeopatii, a tylko w szyldzie: "Zbigniew Osiewała - Gabinet nr 1 Biosłone - Zdrowie na własne życzenie - specjalista profilaktyki i prewencji zdrowia medycyny hipokratejskiej", to tzw. pacjenci potraktowaliby mnie jako kolejnego szarlatana, i raczej pies z kulawą nogą by do mnie nie zajrzał, prócz znajomych forowiczów z Hipokratejskiego ruchu prozdrowotnego Biosłone.
A dzięki temu, gościli u mnie i lekarze medycyny akademickiej, i farmaceuci, a nawet jedna pani doktor nauk biologicznych, którą wyedukowałem o zdrowiu, stawiając ją na nogi (dosłownie i w przenośni)
.

Bez podstawowej wiedzy medycznej - nie chcieliby nawet rozmawiać ze mną. Po kilkugodzinnym maglu wtłaczania im wiedzy, ale niemedycznej, lecz podstawowej wiedzy o zdrowiu, której na studiach medycznych nie ma nawet na jotę oraz o prawdziwej profilaktyce zdrowia, wychodzili z gabinetu z rozjaśnionym umysłem i zniesmaczeniem do własnej wiedzy medycznej i do swoich kolegów po fachu, którzy im bardzo zaszkodzili, lecząc ich objawowo. Jakże zdumieni byli ci, którzy liczyli, że opuszczą gabinet z: tytkami napełnionymi ziołami, suplementami diety, wahadełkami, zjonizowaną wodą, wodą utlenioną, naftą, zapperem, nalewką bursztynową, etc. A tu nic z tych rzeczy, tylko z głową pełną wiedzy do autouzdrawiania (omnia mea mecum porto... to co najważniejsze nosze przy sobie...).

Bywało też tak, w mojej stosunkowo krótkiej karierze prywatnej praktyki, że na koniec wizyty, jako stary idealista (niepoprawny), po zapytaniu się mnie przez podopiecznego - ile się należy za wizytę, odpowiadałem, że co łaska... Więc podopieczny zostawiał mi większą zapłatę niż mu zaproponowałem. Był to krakowski targ, tylko że jakby w odwrotną stronę... usługobiorca targował się, aby zostawić więcej niż chciał usługodawca, bo przesiedział, czasem bywało, że i 5-6 h, i jakoś sumienie mu podpowiadało, że powinien zapłacić za wizytę więcej, gdyż w subiektywnym odczuciu jego, nie potraktowałem go jak sztukę dla sztuki, tylko jak człowieka pragnącego się wyleczyć przyczynowo. Puszczałem go wolno dopiero wtedy, jak widziałem po jego twarzy, że przyswoił odpowiednią wiedzę. Czasem bywało też i tak, że płacił mi po dwóch, trzech wizytach - kiedy poczuł poprawę stanu zdrowia. Czyli mniej więcej podobnie, jak w starożytnych Chinach, gdzie medykowi płacono, ale tylko od wyleczenia, i to z gwarancją "obsługi" zdrowia, jeśli tylko ściśle zastosuje się do jego wskazówek. W owych czasach było tak, że jeżeli do lekarza czekała duża kolejka przed gabinetem, to to był zły lekarz (dokładnie odwrotnie, niż jest obecnie, że niby dobry). Przełożony wzywał go na dywanik i subordynował, przestrzegając że - jeśli za około miesiąc kolejka nie zniknie - to zostanie przeniesiony na niższe stanowisko, mniej samodzielne, podrzędne, do pracy (np. w zespole klinicznym). Jeśli i tam nie ogarniał powierzonych mu obowiązków wyleczania ludzi, to albo zawieszano mu prawo do wykonywania zawodu, albo odbierano całkiem.


Ps. Ponieważ jest to blog o zdrowiu, ale ściśle połączony wspólnym mianownikiem z polityką w tle, to nie omieszkam, aby sobie pozwolić na pewne wnioski.
Człowiek, który nie interesuje się polityką - jest jak tonący, którego nie interesuje otaczająca go zewsząd woda... (~ parafrazując klasyka).
Gdyby tak JKM zechciał mówić w miarę to, co chcą usłyszeć lemingi, to pewnie szybciej dostałby się do Parlamentu RP. I wówczas dopiero powinien edukować po prawacku suwerena oraz prawić swoje wynurzenia filozoficzne, ale to by było wówczas tylko na deser...
Po kilku latach, w Parlamencie RP, przeważającą siłą polityczną - byłaby koalicja antysytemowa; prawdziwa prawica.
Przykładowo: JKM mówi: - Mam w nosie człowieka pracy... To jest błąd w sztuce polityka mało skutecznego. Rozpoczyna temat polityki pozysku alektoratu od strzału sobie w stopę. Powinien rozpocząć tak: - Powinno się dbać o człowieka po pracy... W ten sposób zawarta jest prawidłowa "czapa", i dalej uzasadnienie, które dopiero pod koniec jest - o krytyce dbania o człowieka pracy. A tak, to dodatkowo, prócz zniechęcenia się do niego lemingów na starcie, środki masowej dezinformacji dokonają takiej manipulacji, że nawet ci nieco mądrzejsi od lemingów, również w efekcie - będą tymi, co nie dadzą poparcia JKM. I tak oto mamy (na przykład odpalony przed wyborami protokół za 1% poparcia), a słupki już pokazywały (na przykład 5-7%). I wszyscy na "dole", w pracy u podstaw, tzw. adwokaci diabła - urobieni jak szlag w kampanii, a to wszystko, jak krew w piach...




DALEJ O MEDYCYNIE AKADEMICKIEJ. MEDYCYNA NIE JEST NAUKĄ, LECZ SZTUKĄ...



Niektóre wybrane moje i forumowiczów wpisy na forum prozdrowotnym Biosłone w latach: 2007-2010:


Hipokrates o sztuce lekarskiej - KLIK!


"Mit: Sztuka lekarska jest najdostojniejszą ze wszystkich,
Celowo powyższego zdania nie zakończyłem kropką, ponieważ w oryginale nie ma w nim kropki, lecz jest przecinek, a następujące po nim słowa nie pozostawiają cienia wątpliwości co do tego, jakie zdanie o współczesnej medycynie ma jego autor: - lecz wskutek nieuctwa  uprawiających ją (...) pozostała w tyle za wszystkimi innymi. 
Omawiane zdanie rozpoczyna pierwsze przykazanie tak zwanych Przykazań Hipokratesowych, w którym autor obnaża rozbieżność między szczytną ideą medycyny a praktyką lekarską.

Przykazanie Hipokratowe 
Sztuka lekarska jest najdostojniejszą ze wszystkich, lecz wskutek nieuctwa uprawiających ją, jak również wskutek powierzchownych zapatrywań ogółu, pozostała w tyle za wszystkimi innymi. Przyczyna tego jej upośledzenia jest, według mego zdania, następująca: nie istnieje w państwach żadna kara za nadużywanie sztuki lekarskiej, prócz niesławy, ta zaś nie rani tych, których dotknie. Podobni są oni bowiem do statystów występujących w tragediach: jak ci mają postać, szaty i oblicze aktora, lecz nie są aktorami, tak wielu jest lekarzy z imienia, lecz w istocie rzeczy - nader niewielu. (...)"  (~Józef Słonecki)


"Hipokratesa nazywa się ojcem medycyny, ale dlaczego, tego już się nie wyjaśnia. Zapewne dlatego, że dzisiejsza medycyna jest totalnym odwróceniem kierunku medycyny wytyczonej przez Hipokratesa. Pewnie dlatego wobec Hipokratesa często używane są argumenty ad personam, że co on tam mógł wiedzieć, skoro nie miał mikroskopu i nie wiedział, że choroby wywołują zarazki. Obecnie każdy lekarz jest lepszym specjalistą od chorób niż ten starożytny Hipokrates. Jaki z niego ojciec medycyny? Jest w tym sporo racji, że Hipokratesa nie należy nazywać ojcem medycyny, bynajmniej obecnej, skupionej tylko i wyłącznie na zwiększaniu zysków, co jest absolutnym zaprzeczeniem idei medycyny Hipokratesowej, przejętej następnie przez Pitagorejczyków. Z punktu widzenia medycyny, Hipokratesa należałoby nazwać jej zakałą. On to bowiem jako pierwszy ujawnił wiele tajemnic, na których opierała się sztuka tajemna, jaką była w owym czasie medycyna, i jaką pozostała.

Jeśli już mielibyśmy nazwać Hipokratesa ojcem czegokolwiek, to z pewnością nie medycyny, lecz ojcem profilaktyki zdrowotnej – dziedziny wiedzy będącej przeciwieństwem medycyny, bowiem odbierającej jej zyski ze sprzedaży leków i usług medycznych.
Jako ojciec profilaktyki zdrowotnej Hipokrates pozostawił nam wiele wskazówek, jak nie wpaść w łapy farmaceutyczno-medycznego biznesu (wszak poznał go od kuchni). Spośród licznych niemedycznych zaleceń Hipokratesa najważniejszych jest pięć:
Podstawowym zaleceniem jest, rzecz jasna, zdefiniowany przez Hipokratesa cel profilaktyki zdrowotnej:
Profilaktyka zdrowotna to zapobieganie chorobom poprzez utrwalenie prawidłowych wzorców zdrowego stylu życia.
Niezwykle ważnym nielekarskim zaleceniem Hipokratesa jest rada, by samemu zadbać o własne zdrowie, zamiast oddawać je w czyjeś ręce (w domyśle: lekarzy):
Mądry człowiek powinien wiedzieć, że zdrowie jest jego najcenniejszą własnością i powinien uczyć się, jak sam może leczyć swoje choroby.
Fundamentalną wręcz wskazówką dotyczącą zachowania zdrowia jest jednoznaczne wskazanie jednej (sic!) przyczyny wszystkich chorób. Takie postawienie sprawy stawia Hipokratesa jako wręcz przeciwnika medycyny, zainteresowanej mnożeniem chorób i ich przyczyn.
Choroby są procesem pozbywania się toksyn z organizmu. Objawy są naturalną ochroną organizmu. Nazywamy je chorobami, lecz w rzeczywistości leczą one choroby. Wszystkie choroby mają jedną przyczynę, choć objawiają się w różny sposób, w zależności od miejsca, w którym występują. 
Kolejne zalecenie Hipokratesa wskazuje na prozdrowotną rolę chorób infekcyjnych: 
Daj mi gorączkę, a wyleczę twojego pacjenta.
Tutaj akurat Hipokrates daje radę lekarzom (po dziś dzień tego nie są w stanie pojąć), by nie walczyli z objawami chorobowymi, gdyż bez nich choroba staje się przewlekła, a wyzdrowienie niemożliwe.

Najbardziej znane zalecenie Hipokratesa brzmi:
Po polsku znaczy ono: – Po pierwsze nie szkodzić! Ale co to znaczy – nie szkodzić? Dlaczego to takie ważne, że Hipokrates zalecenie to stawia na pierwszym miejscu, jako najważniejsze? 
Żeby to zrozumieć, trzeba poznać prawa natury. Jednym z podstawowych jej praw jest dążenie do homeostazy, czyli równowagi między wpływem czynników szkodliwych a możliwością usunięcia skutków tego wpływu. Sytuację tę obrazuje jeden z dwóch wariantów: 
1. Zdolność organizmu do zniwelowania wpływu czynników szkodliwych oznacza zachowanie homeostazy, odzwierciedleniem czego jest stan organizmu zwany zdrowiem.
2.Przekroczenie zdolności niwelowania wpływu czynników szkodliwych oznacza zachwianie homeostazy, odzwierciedleniem czego są specyficzne objawy, zwane objawami chorobowymi.
Na wystąpienie wariantu drugiego nie wpływa niedobór czegoś, jakichś hipotetycznych czynników pozytywnych; niedobór antidotum. Wystąpienie objawów chorobowych świadczy o nadmiarze czegoś, konkretnie nadmiarze czynników szkodliwych, zaś objawy same w sobie świadczą o determinacji organizmu w dążeniu do przywrócenia homeostazy, co jest równoznaczne z przywróceniem zdrowia. Czy godzi się blokować ten proces? Hipokrates mówi: nie! – przede wszystkim nie szkodzić! 
Trudno wymienić wszystko, czego nie należy robić, by nie szkodzić, ale warto wymienić kilka najpopularniejszych pomysłów przeszkadzania organizmowi w jego atawistycznym dążeniu do przywrócenia homeostazy:
  • zbijanie gorączki,
  • likwidowanie stanów zapalnych,
  • „leczenie” kaszlu i kataru,
  • zmuszanie chorego do jedzenia, mimo iż organizm brakiem apetytu wyraźnie daje do zrozumienia, że teraz najważniejszy jest proces wydalenia czynników szkodliwych, 
  • wydziwianie z urozmaiceniem ilości składników pokarmowych.
Takie jest właśnie przesłanie Hipokratesa zawarte w zaleceniu: – Primum non nocere, czyli nie przeszkadzać organizmowi w jego naturalnych funkcjach, ale kto się doń stosuje? Rzadko kto. Ludzie, nawet gdy rozumieją prozdrowotną rolę chorób infekcyjnych (albo im się wydaje, że rozumieją), co robią w razie, gdy zachorują, albo zachorują ich bliscy, szczególnie dzieci? Czy zdają sobie sprawę, że nic tak choremu nie może zaszkodzić, jak leczenie go? Wprost przeciwnie – zastanawiają się, co by tu jeszcze zrobić, co jeszcze podać? Taka jest rzeczywistość, niestety. Tym większy szacunek należy się tym, którzy widząc chore dziecko, a więc siłą rzeczy cierpiące – nie robią nic – nie przeszkadzają, bo nad doraźne uspokojenie własnego sumienia przedkładają zdrowie dziecka.
Kto dzisiaj zdaje sobie sprawę, że wiek dziecięcy jest etapem przystosowawczym do życia dorosłego, a więc jest to czas, w którym organizm dziecka, dzięki kontaktowi z zarazkami, nabywa naturalną odporność przeciwko nim na resztę życia? Kto dzisiaj posiada wiedzę o zdrowiu i skąd? Społeczeństwo jest zbałamucone propagandą farmaceutyczno-medyczną, ta zaś każe zwalczać wszelkie przejawy prawidłowych reakcji systemu odpornościowego i traktować organizm ludzki jako niespotykany we wszechświecie bubel, niezdolny do samodzielnego funkcjonowania bez "wsparcia" leków i usług medycznych. Jeśli rodzice, dając wiarę propagandzie, zwalczają wszelkie przejawy aktywności systemu odpornościowego organizmu dziecka, to na cóż innego je skazują, jeśli nie na los delikwenta medycyny, czyli dozgonnego nabywcę leków? Mogą zatem spać spokojnie, bowiem produkcja i sieć sprzedaży "zbawiennych" leków rozwija się prężnie, jak nigdy dotąd.
Trzeba jasno powiedzieć, że są to heroiczne czyny, by zamiast pójść do lekarza po antybiotyki, wziąć zdrowie dziecka w swoje ręce. Do tego trzeba głębokiej wiedzy o zdrowiu i wielkiej odwagi, najprościej bowiem jest zrobić to, co każdy głupi zrobić potrafi – bać się (najlepiej panicznie!) i szkodzić.". (~Józef Słonecki)

"Mit: Niech twoje pożywienie będzie dla ciebie lekarstwem.
Te słowa przypisują Hipokratesowi profani – dietetycy i dilerzy suplementów diety, stawiając na końcu kropkę. W rzeczywistości ta piękna sentencja Hipokratesa ma drugi człon mówiący, że twoje lekarstwo powinno być (także) twoim pożywieniem. Współistnienie obu członów sentencji wyraźnie wskazuje, że autor, prekursor profilaktyki zdrowotnej, nie miał na myśli modnych dzisiaj chorobotwórczych diet, które trzeba suplementować, by się nie pochorować. W rzeczy samej sentencja ta jest fundamentalnym prawem profilaktyki zdrowotnej, istotą której jest zapobieganie chorobom poprzez utrwalenie prawidłowych wzorców zdrowego stylu życia. A co może być ważniejszego w zdrowym stylu życia od prawidłowego odżywiania? Przecież każdy głupi wie, że nieprawidłowe odżywianie wiedzie ku chorobie, a więc potrzebie zażywania leków, z czego bardzo cieszą się lekarze, aptekarze, dietetycy i dilerzy suplementów. Przed nimi właśnie przestrzega Hipokrates radząc: – Niech twoje pożywienie będzie dla ciebie lekarstwem, a twoje lekarstwo twoim pożywieniem. Warto zwrócić uwagę, że owe dwa zdania sentencji są równorzędne, a więc można zamienić ich kolejność, a sentencja nadal zachowa ten sam sens: – Niech twoje lekarstwo będzie dla ciebie pożywieniem, a twoje pożywienie twoim lekarstwem. Konkludując, sens przesłania Hipokratesa jest następujący: – Jeśli jesz źle, to żadne lekarstwo ci nie pomoże, a jeśli jesz dobrze, to żadne lekarstwo nie jest ci potrzebne. Prawidłowe odżywianie to nie jakieś tam wyimaginowane diety czy suplementy, tylko odżywianie zgodne z zasadami zdrowego odżywiania
Dlaczego oni to robią? Dlaczego tak bezczelnie profanują słowa Hipokratesa? Robią to, by wyłudzić od łatwowiernych pieniądze, sprzedając im chorobotwórcze diety albo szkodliwe leki, dla niepoznaki zwane suplementami diety pochodzenia naturalnego. A że potrzeby stosowania niedorzecznych diet czy jakichś suplementów w żaden logiczny sposób uzasadnić nie sposób, trzeba podeprzeć się jakimś autorytetem, najlepiej największym – samym Hipokratesem. Nic to, że Hipokrates fałszowania objawów chorobowych nie pochwalał. Przecież można to i owo przekręcić – wyrwać z kontekstu, trochę dołożyć od siebie – i cudzy dorobek wykorzystać dla własnego interesu. Wyciągam te wnioski z autopsji, ponieważ także moje artykuły z tego portalu bywają wykorzystywane w ten niecny sposób, a więc odwrotnie do intencji autora.". (~Józef Słonecki)

"Z Przysięgą Hipokratesa związane są dwa mity:

Mit 1: Autorem tekstu przysięgi jest sam Hipokrates.
W rzeczywistości na długo przed Hipokratesem wszystkie cechy rzemieślnicze wymagały od adeptów złożenia podobnej przysięgi swemu mistrzowi. Cech medyków nie był żadnym wyjątkiem.

Mit 2: Lekarz ma obowiązek niesienia pomocy potrzebującym, ponieważ zobowiązuje go do tego Przysięga Hipokratesa.
Tekst przysięgi potocznie zwanej Przysięgą Hipokratesa
Przysięgam na Apollina, lekarza, na Asklepiosa, Hygieę i Panaceę oraz na wszystkich bogów i boginie, biorąc ich za świadków, że wedle mej możności i zdolności będę dochowywał tej przysięgi i tego zobowiązania.
Mistrza mego w tej sztuce będę szanował na równi z rodzicami, będę się dzielił z nim swem mieniem i na żądanie zaspakajał jego potrzeby; synów jego będę uważał za swych braci i będę uczył ich swej sztuki, gdyby zapragnęli się w niej kształcić, bez wynagrodzenia i żadnego zobowiązania z ich strony; prawideł, wykładów i całej pozostałej nauki będę udzielał swym synom, synom swego mistrza, oraz uczniom, wpisanym i związanym prawem lekarskim, pozatem nikomu innemu.
Będę stosował zabiegi lecznicze wedle mych możności i zdolności ku pożytkowi chorych, broniąc ich od uszczerbku i krzywdy.
Nikomu, nawet na żądanie, nie dam śmiercionośnej trucizny, ani nikomu nie będę jej doradzał, podobnie też nie dam nigdy niewieście środka na poronienie. W czystości i niewinności zachowam życie swoje i sztukę swoją.
Nie będę stanowczo wykonywał wycięcia chorym na kamień, pozostawiając to ludziom zawodowo stosującym ten zabieg.
Do jakiegokolwiek wejdę domu, wejdę doń dla pożytku chorych, wolny od wszelkiej chęci krzywdzenia i szkodzenia, jakoteż wolny od pożądań zmysłowych, tak względem niewiast jak mężczyzn, względem wolnych i niewolników.
Cokolwiek bym podczas leczenia, czy poza niem w życiu ludzkiem ujrzał, czy usłyszał, czego nie należy rozgłaszać, będę milczał, zachowując to w tajemnicy.
Jeżeli dochowam tej przysięgi, i nie złamię jej, obym osiągnął pomyślność w życiu i pełnieniu tej sztuki, ciesząc się uznaniem ludzi po wszystkie czasy; w razie jej przekroczenia i złamania niech mnie los przeciwny dotknie.
Przysięga składa się z ośmiu części (akapitów). W pierwszej adept wzywa na świadków starożytnych bogów greckich. Nie ma w tym niczego nadzwyczajnego, ponieważ w starożytnych czasach Greka Hipokratesa starożytni Grecy wierzyli w starożytnych bogów greckich. Ich też zwyczajowo brali na świadków, składając przysięgi. Jedyną różnicą były imiona bogów wymienianych jako patroni poszczególnych cechów zawodowych. Adepci medycyny  zwyczajowo przysięgali na Apollina (Apolla – boga piękna, światła, życia, śmierci, muzyki, wróżb, prawdy, prawa, porządku, patrona sztuki i poezji, przewodnika muz), Asklepiosa (boga sztuki lekarskiej), Hygieę (od niej wywodzi się termin higiena) oraz Panaceę (od niej wywodzi się termin panaceum).
Druga część to zobowiązanie lojalności względem mistrza i jego rodziny. Ta część jest najobszerniejsza, więc należy wnosić, że jest istotą owej przysięgi. Wyraźnie zarysowują się tutaj trzy nurty:
  1. wiernopoddańcza lojalność w stosunku do mistrza i jego rodziny,
  2. obietnica kształcenia swoich synów na lekarzy,
  3. utrzymanie w tajemnicy sekretów sztuki.
Wszystko to zmierza do kreowania popularnego i dziś zawężenia grupy osób wtajemniczonych w arkana sztuki lekarskiej do wybrańców, najlepiej najbliższych członków rodziny.
Trzecia część to zdawkowa deklaracja stosowania zabiegów leczniczych w miarę możliwości i zdolności lekarza, ku pożytkowi chorych oraz niezrozumiała deklaracja, że będzie ich bronił od uszczerbku i krzywdy.
Czwarta część to dwa zakazy - podawania pacjentom trucizny oraz kobietom środków wywołujących poronienie, choćby tego chcieli, a także zdawkowa deklaracja zachowania w czystości i niewinności życia oraz uprawianego zawodu.
Piąta część to zakaz wykonywania czynności niegodnych lekarza, którymi zajmowali się cyrulicy (balwierze – przedstawiciele nieistniejącego już dzisiaj zawodu – dawniej zajmowali się m.in. goleniem, czyszczeniem uszu, wyrywaniem zębów, upuszczaniem krwi, a także nieskomplikowanymi operacjami, jak usuwanie kamieni pęcherza moczowego).
Szósta część zakaz wykorzystywania seksualnego chorego i jego domowników (w owych czasach nie było izb przyjęć, więc lekarze odwiedzali pacjentów w domach).
Siódma część to zakaz szerzenia plotek o tym, co lekarz zobaczył i usłyszał odwiedzając dom chorego.
Ostatnia, ósma część to zaklęcia mające na celu przekonanie adepta, by nie złamał owej przysięgi – że dochowanie jej się opłaci, gdyż gwarantuje pomyślność w pracy i w życiu prywatnym, zaś niedotrzymanie grozi brakiem pomyślności w życiu osobistym i zawodowym, a także utratą szacunku.
Jak widzimy, nie ma tutaj nic o poświęceniu lekarza, czy też obowiązku niesienia pomocy chorym. To zwyczajna zawodowa przysięga, jaką w tamtym czasie składali adepci wszystkich cechów. Żadnej tajemniczości, wzniosłości, poświęcenia, tylko pragmatyczny zabieg mający chronić wspólny interes cechu medyków.

Przyrzeczenie poświęcenia życia pojawia się dopiero w przyjętej w 1948 roku tzw. Deklaracji genewskiej, zmienianej od tego czasu czterokrotnie, w latach 1968, 1983, 1994 i 2005.
Tekst Deklaracji genewskiej (z roku 1983)
W chwili przyjęcia mnie do grona członków zawodu lekarskiego uroczyście przyrzekam poświęcić me życie służbie ludzkości;
Będę odnosił się do moich nauczycieli z należnym im szacunkiem i wdzięcznością;
Będę wykonywał swój zawód sumiennie i z godnością;
Zdrowie chorego będzie moją główną troską;
Będę zachowywał powierzone mi tajemnice, nawet po śmierci chorego;
Ze wszystkich mych sił będę dbać o zachowanie godności i szlachetnych tradycji zawodu lekarskiego;
Moi koledzy będą mi braćmi;
Nie dopuszczę do tego, by względy religijne, narodowe, rasowe, polityki partyjnej lub pozycji społecznej mogły wpływać na moje obowiązki wobec mego chorego;
Zachowam najwyższy szacunek dla życia ludzkiego od jego początku;
Nawet pod wpływem groźby, nie użyję mojej wiedzy lekarskiej przeciwko prawom ludzkości.
Przyrzekam to uroczyście, z własnej woli, na mój honor!

Polscy lekarze nie składają żadnej Przysięgi Hipokratesa, ani też deklaracjii genewskiej, lecz Przyrzeczenie lekarskie, które z Hipokratesem nie ma absolutnie nic wspólnego. 
Przyrzeczenie Lekarskie to przysięga nawiązująca treścią do Deklaracji genewskiej, składana przez absolwentów kierunku lekarskiego oraz lekarsko-dentystycznego uczelni medycznych w Polsce. Tekst Przyrzeczenia stanowi część Kodeksu Etyki Lekarskiej, uchwalonego przez Krajowy Zjazd Lekarzy.
Tekst Przyrzeczenia lekarskiego:
Przyjmuję z szacunkiem i wdzięcznością dla moich Mistrzów nadany mi tytuł lekarza i w pełni świadomy związanych z nim obowiązków przyrzekam:
  • obowiązki te sumiennie spełniać;
  • służyć życiu i zdrowiu ludzkiemu;
  • według najlepszej mej wiedzy przeciwdziałać cierpieniu i zapobiegać chorobom, a chorym nieść pomoc bez żadnych różnic, takich jak: rasa, religia, narodowość, poglądy polityczne, stan majątkowy i inne, mając na celu wyłącznie ich dobro i okazując im należny szacunek;
  • nie nadużywać ich zaufania i dochować tajemnicy lekarskiej nawet po śmierci chorego;
  • strzec godności stanu lekarskiego i niczym jej nie splamić, a do kolegów lekarzy odnosić się z należną im życzliwością, nie podważając zaufania do nich, jednak postępując bezstronnie i mając na względzie dobro chorych;
  • stale poszerzać swą wiedzę lekarską i podawać do wiadomości świata lekarskiego wszystko to, co uda mi się wynaleźć i udoskonalić. Przyrzekam to uroczyście!
Przyrzeczenie lekarskie nie jest obowiązkowe. Ot, po prostu, powiadamia się absolwentów, że o tej i tej godzinie w auli uczelni absolwenci będą składać Przyrzeczenie lekarskie. Kto ma taką wolę i ochotę, przychodzi i wraz z innymi powtarza za lektorem tekst owej Przysięgi chórem.". (~Józef Słonecki)


Tezę dotyczącą lekarzy, jako największych ignorantów zdrowia potwierdził Pitygrylli: "Specjalistami nazywają się doktorzy, którzy swoje nieuctwo ograniczają do ciasnego zakresu".

Ludzkie przekonania są bardzo trwałe, na przykład: astrologia przetrwała kilka tysiącleci; geocentryczny system myślenia w astronomii był odwieczny i trwał do XVI w., do czasów Kopernika; medycyna Hipokratesa trwa już ponad 23 stulecia (ale tylko z nazwy czy od "przesięgi" na Hipokratesa, ale na pewno nie z kontynuacji dzieł Ojca medycyny (od około dwóch wieków - prawdziwa medycyna Hipokratejska jest mocno zakamuflowana przez medycynę zachodnią/chemiczną/rockefellerowską); geometria Euklidesa również 23 wieki - dopóki nie wynaleziono geometrii Łobaczewskiego; logika Arystotelesa 22 wieki - do czasu stworzenia logiki wielowartościowej; mechanika Newtona przez około 3 wieki - była nie do zastąpienia.
Myślowa rewolucja w pospolitych czy naukowych przekonaniach jest zawsze w odbiorze przez społeczności burzliwa.
Nie wiem, kto zrewolucjonizuje obecny depopulacyjny świat medycyny akademickiej i farmacji... 

"(...) Postęp w medycynie to pojęcie abstrakcyjne, bowiem coś takiego w rzeczywistości nie istnieje, w przeciwieństwie do zmniejszenia chorób o charakterze epidemii, które uzyskano bez udziału medycyny, a dzięki postępowi w higienie (wprowadzenie wodociągów oraz sytemu odprowadzania ścieków, tudzież zamianie wychodków na sterylne łazienki) oraz uzyskania poprawy wyżywiania dzięki postępowi w produkcji żywności. Medycyna konwencjonalna te zasługi przypisała sobie. To czemu, skoro ich pigułki są takie skuteczne – nie działają na biednych mieszkańców Kalkuty, czy niedożywionych mieszkańców Afryki? Czemu tam choroby – jak się szerzyły, tak się szerzą?
→ Także rzekomy postęp w diagnozowaniu jest efektem postępu technologicznego, a nie lekarzy, którzy tylko nauczyli się używać tych nowoczesnych narzędzi, nazywając to opanowaniem trudnej sztuki lekarskiej.
→ Natomiast fałszowanie statystyk – to rzeczywiście zasługa medycyny oficjalnej. Po co oni to robią? A po prostu po to, by zamydlić ludziom oczy, że tylko oficjalna medycyna akademicka jest w stanie zagwarantować im zdrowie i pomóc w chorobie. W tym celu fałszowane są np. dane na temat rzekomego postępu w uleczalności chorób nowotworowych, chociaż każdy w najbliższej rodzinie, czy wśród bliższych lub dalszych znajomych widzi, że jest akurat odwrotnie! Ale sam żyje spokojnie, dowiadując się o postępie w tej dziedzinie. Jednak to kolejna wielka blaga, która bierze się z fałszowania danych statystycznych, czemu służą tzw. półprawdy. Otóż jeśli nieszczęśnik leczony na chorobę nowotworową (osłabiony operacją i zastosowaną chemio- czy radioterapią) umrze wskutek niewydolności serca czy wątroby, albo zapalenia płuc (o co w przypadku osłabionego organizmu nietrudno), to nie podaje się prawdziwej przyczyny, lecz po prostu jako powód zgonu wymienia się niewydolność organizmu czy chorobę przeziębieniową. W ten sposób nieszczęśnik poprawia statystykę onkologii, gdyż leczenie (statystycznie) było skuteczne, bo - jako pacjent onkologii! - nie umarł na raka...
→ Dalszy rzekomy postęp w medycynie konwencjonalnej to wprowadzenie zastrzyków jednorazowych, zastąpienie proszków pigułkami, a naturalnych substancji – chemicznymi. Ale to też zasługa technologii produkcji w zakładach przemysłowych, często zresztą wątpliwa (jeśli chodzi o skutki uboczne).
→ Jedyny postęp w medycynie konwencjonalnej to odstąpienie od praktyki upuszczania krwi, o którym to procederze przedstawicielom oficjalnej medycyny niewygodnie jest mówić, a który w ciągu ostatnich stuleci stosowany był jako główny instrument praktyki lekarskiej.
→ Ponadto medycyna oficjalna nie różni się niczym od praktykowanej za czasów Hipokratesa, gdyż polega na ustaleniu objawów chorobowych i zastosowaniu przeciw nim (objawom!) jakiegoś leku, z czym zresztą sam Hipokrates się nie zgadzał. (...)". (~ Józef Słonecki)


W latach 70., statystyki odnotowały następujące fakty.
W Niemczech przeprowadzono badania statystyczne, które wykazały, że kobiety lekarze, średnio żyją o 14 lat krócej niż kobiety innych zawodów, o podobnym statusie społecznym i podobnych dochodach. Niemcy są narodem zdyscyplinowanym, więc kobiety te jadały - jak im kazano wg specjalistów dietetyków meNdycznych. Natomiast te drugie, nie miały aż takiej wiedzy meNdycznej, więc jadały - jak ich mamusia nauczyła.
Mężczyźni lekarze niemieccy - żyją krócej już o 10 lat niż ich koledzy nie-lekarze z podobnymi zarobkami, czyli o 4 lata dłużej niż koleżanki po fachu. Mężczyźni - nie przejmują się tak mocno odżywianiem i są mniej zdyscyplinowani niż ich koleżanki lekarki. Wnioski się tu nasuwają same.
Średnia życia chirurga w USA wynosi tam około 48 lat. Wg mnie to najbardziej chory kraj, a przecież od nich się wywodzą ci słynni łamerykańscy naŁukowcy.

Około roku 2006. Pan inż. Witold Jarmołowicz - działający w ruchu NeoOptymalnych, czyli w ruchu zreformowanych Optymalnych, czyli wyznawców diet niskowęglowodanowych, dokonał pewnych ustaleń odnośnie płacenia haraczu socjalistycznej tzw. służbie zdrowia  przez nasze społeczeństwo:
„ (…) Państwo Polskie wydaje z budżetu (konkretnie z naszych pieniędzy) ponad 40 mld zł (za 3 lata ma wydać 90 mld zł). Samorządy lokalne ze swoich budżetów, czyli też z naszych pieniędzy, wg szacunków dofinansowują tego Lewiatana jeszcze ok. 10-ma mild zł. Owsiak z całą swoją "Orkiestrą" dofinansowuje ją zaledwie 35 mln zł, wg mnie w ogóle niepotrzebnie, przyczyniając się przez to do eskalacji patologii w służbie "zdrowia" (...).
(...) Kwota przypadająca na leczenie jednego obywatela wynosi 1429 zł rocznie (50.000 mln zł: 35 mln ludzi). Oznacza to, że 3 osobową rodzinę (jeśli by dać jej te pieniądze do ręki, a jeszcze lepiej w ogóle ich rodzinie nie zabierać) stać by było na jedno badanie PET, albo kilka badań NMR, czy CT, bądź 85 wizyt lekarskich (licząc po 50 zł jedna) rocznie. Trzeba tu jeszcze dodać, że lekarz pierwszego kontaktu otrzymuje na leczenie jednego ubezpieczonego 5 zł miesięcznie, co daje kwotę 60 zł rocznie, czyli 180 zł rocznie na całą 3 osobową rodzinę niezależnie czy ci pacjenci do niego przyjdą, czy nie. Przy tym musi się tą kwotą podzielić jeszcze z lekarzem specjalistą, jeśli zleci jakąś zewnętrzną konsultację, czy badania. Na co idzie pozostałe 4.107 zł przypadające na 3 osobową rodzinę (po odliczeniu 180 zł na lekarza rodzinnego) jest słodką tajemnicą urzędników Ministerstwa „Zdrowia” i NFZ, o którą to tajemnicę nie śmie zapytać żaden redaktor TV pod groźbą wylecenia z hukiem z pracy. Nota bene, w utrzymywaniu tego rodem z PRL socjalistycznego nowotworu na polskim "ciele" zaangażowany jest nawet osobiście taki czołowy "liberał" Platformy Obywatelskiej, obecnie w PiS jak dr Zbigniew Religa, który oświadczył, że będzie bronił przed prywatyzacją Socjalistycznej Służby Zdrowia (społecznej) do ostatniego tchu ("po moim trupie") (...).
(...) Niestety, od czasu okrągłego stołu utrzymaniem tego "nowotworu" były żywotnie zainteresowane także wszystkie partie polityczne w Polsce (wiadomo lukratywne posady) z wyjątkiem jednej, która zawsze postulowała zlikwidowanie tego ekskluzywnego "koryta" (...).
(...) Aby nie być posądzonym o propagandę powyborczą nazwy jej tu nie wymienię. Mądrzy i tak wiedzą (lub się dowiedzą) o jaką partię chodzi, a ogłupieni przez telewizję i tak będą głosować, jak im telewizor nakazał, o czym każdy czytający ten tekst już po "demokratycznych" wyborach do Sejmu będzie mógł sam o tym przekonać na własnej skórze: "miało być normalnie, a jest jak zwykle". "Rak" toczący służbę "zdrowia" pozostanie, a nawet będzie nadal się rozwijał wysysając w kolejnych latach coraz większe ilości naszych pieniędzy, a także pochłaniając coraz więcej ofiar spośród chorych osób w tym także na nowotwory (...)".
Z tej wypowiedzi widać jasno, że były minister "chorób" - ani myślał zreformować czy zrewolucjonizować naszą tzw. służbę zdrowia, jak nam się chwilowo mogło wydawać...

Ks. prof. Włodzimierz Sedlak pisał tak na temat ewentualnego powstania nowej teoretycznej medycyny: "Weryfikację nowej wiedzy mogą i powinni przeprowadzić wyłącznie jej przeciwnicy. To oni powinni udowodnić, że ta wiedza jest zła, zaproponować coś lepszego i wykazać, że to coś jest lepsze...".
Wg Sedlaka uczony to taki człowiek, który zgromadził szeroką, interdyscyplinarną wiedzę w takim zakresie, że potrafił popchnąć naukę do przodu. Moim zdaniem, ks. Sedlak to był właśnie takim człowiekiem.
Sedlak pisał: "Najgorsza jest cisza, otaczała mnie przez całe lata (...). Utrzeć mu nosa, przyklepać głowę, upodobnić do nas (...)" - pisał o swoich kontaktach z uczonymi. Ponadto pisał: "(...) Przerażająca jest zmowa głupców. To najpotężniejszy związek, choć bez prezesa i składek (...)". Tak był niszczony przez kolegów "naukowców" (nienauczonych), podobnie jak: prof. Julian Aleksandrowicz, dr Anatol Rybczyński i wielu innych.
Prof. Sedlak powiedział, że upadek wszelkich autorytetów musi znaleźć swoje odbicie również w nauce i dodał: "(...) nauka stała się uczonym trupem myśli, nad którym zasiedli wytrawni gracze. Gdyby wydać encyklopedię ignorancji uznanych autorytetów w dziejach nauki, składałoby się na nią wiele brzuchatych tomów. Nic już nie zainteresuje uczonych. Są jak woły, które spokojnie żują pokarm na zagrodzonej łączce (...)".


Dr Jan Kwaśniewski opowiada w swojej książce pt. "Dieta Optymalna" (Rozdział 1 - Wywiad-rzeka z dr. Janem Kwaśniewskim):
"(...) Rzeczywiście, prawdziwe dramaty rozgrywały się w szpitalach. Tam triumfowała bezduszność. Pamiętam sytuację sprzed lat, kiedy pojechałem na 3-miesięczny staż do Warszawy. Trafiłem do pewnej kliniki, gdzie przeprowadzono m.in. operacje naczyniowe. Pewnego dnia zainteresowałem się bliżej pacjentem cierpiącym na chorobę Bergera, który przeszedł dotąd 27 operacji. Miał amputowane obie nogi, lewą rękę, u prawej zostały mu dwa palce, ot, żeby mógł trzymać papierosa. Straszny widok. "Panie doktorze, jeśli pan potrafi, niech go pan ratuje" - zwrócił się do mnie pewien docent.  "Co pan proponuje?" - zapytał profesor, szef oddziału, na który od ponad 5 lat leczył się chory. "Tłuszcz i białko" - odparłem. "Na białko zgoda, na tłuszcz nie" - usłyszałem. Na własną rękę zacząłem człowieka dokarmiać. Przynosiłem mu śmietanę, sery, masło, wędliny. Chłopak jadł i jadł. Po trzech tygodniach, w czasie obchodu, przy łóżku chorego profesor pyta: "Boli pana?", a chłopak odpowiada: "Nie".  "24 ampułki dolarganu" zaordynował profesor.  "Chory nie powinien cierpieć" dorzucił.
Dolargan to bardzo silny środek o działaniu narkotycznym, co to oznacza dla ciężko chorego człowieka, który od 5 lat jest na środkach uśmierzających ból, może domyślić się każdy. Dotąd chłopak brał 22 ampułki, teraz miał brać dwa razy tyle. Po kilku tygodniach z 24 ampułek zrobiło się 48. "Szef nakazał nie ograniczać choremu dolarganu" - usłyszałem na oddziale. Po 2 tygodniach chory zmarł. Zapytałem, dlaczego, skoro przez 5 lat nie zwiększano pacjentowi ilości tego środka, nagle postanowiono zaaplikować mu zabójczą dawkę. Usłyszałem: "Gdyby ten chory przeżył, to byłaby klęska dla naszej kliniki. Czym byśmy się zajmowali?".
Skądinąd muszę panu powiedzieć, że ci lekarze to byli bardzo porządni ludzie, ale "porządność" kończy się na pewnej granicy. Ów profesor był bardzo oddany chorym, potrafił 10 godzin stać przy operacji, ale ten chory nie miał prawa przeżyć. To bardzo smutne. Wiem, że może się panu wydawać to niewiarygodne (...)".
[Fragment wywiadu Marka Chylińskiego z dr. Kwaśniewskim pod koniec lat 90. do książki wydanej w 2001 roku. Opisywany wyżej przez dra Kwaśniewskiego staż w Warszawie mógł odbywać się w latach 70.]

Na zachodzie ludzie potrafią wygrywać ciężkie procesy przeciwko firmom farmaceutycznym, przez których leki tzw. etyczne zmarli ich członkowie rodzin. Trochę im się też w Polsce przykróciło z tym kolędowaniem po przychodniach i pozyskiwaniu lekarzy do współpracy, w zamian za wczasy na Kanarach, Majorce, itd.
Ja już nie wspomnę tutaj o błędach farmacji czy o błędach lekarskich w sztuce, czy o zbrodniach za pomocą Pavulonu. Te błędy pokrywa najczęściej ziemia...


Oto fragment z książki Andreasa Moritza "Rak nie jest chorobą":

Wspólnie stworzyliśmy środowisko, które oczekuje chorób. Większość z ludzi Zachodu zwraca się do lekarza z najmniejszym problemem. Nawet w ciąży, ilość badań jakie musi przejść kobieta i rozwijający się płód, programuje matkę i dziecko do zależności od lekarzy przez całe ich życie. Obecnie podczas porodu musimy mieć lekarza (pomimo, że miliardy zdrowych maluchów urodziło się bez niego). Lekarza potrzebujemy też do wstrzyknięcia różnych szczepionek wieku dziecięcego (kolejnej przyczyny pojawienia się raka), aby zapisał antybiotyk na zapalenie ucha czy gardła, aby powiedział nam czy musimy usunąć migdałki czy wyrostek oraz aby przepisał nam leki na zdenerwowanie i zaburzenie deficytu uwagi, ponieważ żyjemy na cukrze, polepszaczach spożywczych i fast foodach, albo też jesteśmy pozbawieni opieki naszych własnych rodziców. Dodatkowo potrzebujemy lekarza aby powiedział nam, że potrzebujemy statyn do obniżenia podwyższonego poziomu cholesterolu, środków moczopędnych na nadciśnienie oraz plastyki żył, aby oczyścić nasze zatkane arterie. Lista ciągnie się prawie w nieskończoność.
Mistrzowie kolektywnego programowania (ci, którzy mają największy interes w wykorzystaniu ignorancji mas) zdołali opanować przemysł spożywczy i medyczny dla swoich zysków i kontroli. Dzisiaj masy już nie myślą samodzielnie  i straciły zaufanie do swoich wrodzonych instynktownych zdolności uleczania. Zamiast tego zwrócili się w kierunku przemysłu, dla którego ich zdrowie nie jest opłacalne. Dr.Martin Shapiro,Uniwersytet Kalifornii, Los Angeles,wypowiedział niepokojącą uwagę na temat sytuacji, z jaką nagle musimy się zmierzyć: "Badacze zajmujący się rakiem, czasopisma medyczne i media, wszyscy przyczynili się do sytuacji,w której wiele osób ze zwykłymi schorzeniami jest leczonych lekami, o których nie wiemy czy są skuteczne"

Dramaturg Moliere, który uważał, że jego obowiązkiem jest ostrzeżenie społeczeństwa przed lekarzami, napisał w swej sztuce „The Imaginary Invalid"("Chory z urojenia" 1673):

Argan:
-Tak więc lekarze są ignorantami?

Beralde:
-Nie, bracie. Znają oni humanistykę, wiedzą jak pięknie mówić po łacinie,
znają nazwy chorób po grecku, jak je zdefiniować, gdzie je zaklasyfikować,
lecz jeśli chodzi o leczenie... to zupełnie inna sprawa! Nadęty, niejasny ję-
zyk, specyficzne paplanie i obietnice - to jest podsumowanie ich zdolności.

Argan:
-Dlaczego więc ludzie idą do lekarza, kiedy są chorzy?

Beralde:
-To jedynie jest dowodem ludzkiej słabości, a nie skuteczności medycyny.

Argan:
-Ale przecież lekarze muszą wierzyć w swe umiejętności, skoro sami ich
używają?

Beralde:
-Niektórzy lekarze są jedynie ofiarami popularnego błędu, co jednak przy-
nosi im korzyści, a inni znają prawdę, lecz chcą wyciągnąć zyski z medycyny.
Purgon jest całkiem szczery: typowy lekarz od stóp do głów, sztywno trzyma-
jący się zasad, których wartości nigdy nie śmiał zakwestionować. Człowiek,
który z zaufaniem i poczuciem zdrowego rozsądku oraz logiki przyspieszy
twoje odejście na inny świat i nawet nie zaniepokoi się na chwilę twą śmier-
cią, gdyż on robił to samo, co swojej żonie i dzieciom, a jeśli będzie taka
potrzeba, zrobi to również i sobie.

Argan:
-Żywisz urazę do niego, bracie. Ale co należy zrobić, kiedy jest się chorym?

Beralde:
-Nic, bracie.

Argan:
-Nic?

Beralde:
-Nic. Musisz tylko odpoczywać. Natura sama, jeśli jej pozwolisz, usunie cho-
robę. To właśnie nasza niecierpliwość i zmartwienie psują wszystko. I niemal
wszyscy umierają przez lekarstwa, a nie przez choroby.
Fragment Moliere'a zacytowany w książce "Szczepienia-niebezpieczne, ukrywane fakty".


Medycyna KLIK! 

Medycyna (łac. medicina „sztuka lekarska”) – nauka empiryczna (oparta na doświadczeniu) obejmująca całość wiedzy o zdrowiu i chorobach człowieka oraz sposobach ich zapobiegania, oraz ich leczenia[1]. Medycyna weterynaryjna rozszerza zakres zainteresowań medycyny na stan zdrowia zwierząt. Za prekursora medycyny starożytnej uważa się Hipokratesa, a nowożytnej Paracelsusa. W czasach najnowszych wprowadza się zasady medycyny opartej na faktachW Polsce medycyna klasyfikowana jest jako jedna z trzech dyscyplin naukowych w dziedzinie nauk medycznych, obok biologii medycznej i stomatologii[2].

"Co to za przekręt? Jak sztukę, która ze swej natury polega na tworzeniu rzeczy nierzeczywistych (impresji), można przyrównać do nauki, czyli dziedziny wiedzy zajmującej się odkrywaniem praw natury, czyli rzeczywistości? Chyba jednak te Google nie wystarczą... Fakty bowiem świadczą, że medycyna ma więcej wspólnego z wiarą, niż wiedzą.". (Józef Słonecki)
Oto fragment mojej dyskusji w temacie (2010): "Po co nam medycyna?" z forowiczem Barabossą na forum ruchu prozdrowotnego Biosłone, który próbował udowodnić, że lekarze medycyny akademickiej potrafią wyleczyć człowieka:

"(...) Po co nam medycyna? Odpowiedź - kieruję do pana Barabossy

Nie wiem do tej pory - w jakiej części wątku Pan zgadza się/nie zgadza się ze mną/z nami. W niektórych sprawach powtarzam się/jestem monotematyczny (o czym wiedzą starzy forumowicze), to jednak nie zaszkodzi prewencyjnie powtórzyć te kwestie "świeżakom". Na usprawiedliwienie podam, że jest to forum edukacyjne, więc powtarza się pewne tematy - do znudzenia, aby przestrzec przed szkodzeniem sobie i oszukiwaniem natury. Najistotniejsza jest wiedza - jak sobie nie szkodzić. (...)
Cytat: od Barabossa:
czy każdą odpowiedź na swoje słowa traktuje Pan jako przyklaśnięcie Panu lub negację?

Tak, skoro Pan wprowadził klimat hodowli pacjentów przez naukowców, jako królików doświadczalnych, to jeszcze trzeba (przytupnąć!), bo tak króliki prezentują swoją silę, czy w ogóle podkreślają swoją obecność na świecie tym, którzy je ignorują...
Po co nam medycyna? Po to generalnie, aby zaszkodzić. Po co teściowa ma dwa zęby? Po to, żeby jeden służył jej do otwierania piwa zięciowi, a drugi - żeby po prostu ją bolał...
W pierwszym przypadku medycyna ratunkowa/interwencyjna jest nam potrzebna i szanujemy ją; w drugim zaś - medycyna potwierdza, że jest li tylko do nakręcania koniunktury biznesowej lobby, czyli do zarabiania na produkcji chorych i chorób, czyli na bogaceniu się na krzywdzie ludzkiej. I to jest ta nauka humanitarna...? Primo non nocere...?
Medycyna przypisuje sobie zasługi i nadstawia pierś pod ordery za coś czego nie dokonała. Rozwój myśli postępowo-technicznej nazywa rozwojem nauk medycznych.
I znów muszę się powtórzyć: To poprawa żywienia oraz poprawa warunków sanitarno-higienicznych - przyczyniła się do poprawy wartości biologicznej ludzi (pewnie to znów zabrzmiało jakoś rasistowsko, ale life is brutal, a w zasadzie naga prawda o zdrowiu jest brutalna dla niektórych).
Czy najpierw wymyślono skalpel chirurgiczny, a dopiero potem nóż jako narzędzie wielofunkcyjne? Czy najpierw wymyślono wziernik ginekologiczny, a potem dreny do budowy studni oraz rozpoczęto proces meliorowania łąk? Ciekaw jestem, kiedy dermatologia zaklasyfikuje np. lokówkę, suszarkę do włosów - do rekwizytów dermatologicznych? A może wówczas - kiedy wystarczy że znajdzie się w szafce lekarskiej gabinetu? Czy wrodzona waleczność giermka w Średniowieczu spowodowała, że został on mianowany na rycerza i dostał się do grona tzw. radżasowego (jedzącego mięso) - czy też dlatego, że ów giermek, na skutek jedzenia mięsa - stał się bardzo walecznym rycerzem? Czy kogut z bajki japońskiej wysnuł prawidłowy wniosek, że w wyniku jego trzykrotnego piania - nastąpił wschód słońca?
W wyżej podanych przykładach zachodzi korelacja, ale w którą stronę jest ona prawidłowa?
Medycyna (decydenci) świadomie i z rozwagą mylą przyczynę ze skutkiem. Świadomie i z rozwagą wysnuwają błędne wnioski co do związków przyczynowo-skutkowych. To właśnie medycyna stała się dogmatem - poprzez tzw. układ profesorsko-ordynatorski, czyli struktury mafijne. To właśnie szkolnictwo medyczne można przyrównać do sekty. Nauka, która polega na wierze (np. w treści wykładów profesorskich na akademii, które są oparte na indoktrynacji propagandy medycznej, a ta z kolei na zafałszowanych paradygmatach prawdy o zdrowiu). Tak więc nauka, która opiera się na wierze - przestaje być nauką, a staje się religią (nie obrażając prawdziwych religii).
Pan zaś zarzuca nam na forum, że kierujemy się doktryniarstwem, a broni nienauczonej nauki medycznej.
My opieramy się na wiedzy empirycznej i kontynuujemy wiedzę, która już została uaktualizowana przez Ojca medycyny - nic nowego pod słońcem (nihil novi sub sole). Nas nie interesuje komplikowanie sobie życia i życia naturze (nie interesują nas teorie - co się kręci wokół czego... tylko my wiemy, że słońce wschodzi na wschodzie, a zachodzi na zachodzie, i to nam wystarczy do życia w zgodzie z naturą).
A medycyna, jako wielka blaga - cały czas coś kugluje, coś kręci, jak Kopernik niby ze Słońcem... Dlatego też my zajmujemy się faktycznym rozwojem wiedzy empirycznej, a nie, jak mówi medycyna, że zajmuje się rozwojem empirycznej nauki.
My, a właściwie Pan Słonecki, jako najwierniejszy kontynuator nauk Hipokratesa - poszliśmy jeszcze dalej w rozwój wiedzy empirycznej, jako wiedzy o profilaktyce prozdrowotnej. I dlatego też śmiało nazywam naszą wiedzę (nurt profilaktyczny) - Biosłonejską profilaktyką prozdrowotną (BPP). My jesteśmy ludźmi myślącymi, więc zajmujmy się rozwojem wiedzy empirycznej, a nie - Bogiem/bogami - zajmującymi się tworzeniem religii. "Nie opuszczaj mnie inteligencjo...". "Strzeżcie się fałszywych proroków". My posługujemy się najczęściej własnym rozumem. Postępujemy w imię zasady: Ufaj, ale sprawdzaj... (ja sprawdzam najchętniej nie na sobie...). Również bezkrytycznie nie zawierzamy różnym autorytetom. Panu Słoneckiemu - także.
"Nasze myśli - niech powstają w naszych głowach, a nie na zewnątrz". "Zdrowy rozsądek może zastąpić każdy rodzaj wykształcenia, ale żadne wykształcenie nie zastąpi zdrowego rozsądku". W skali Wszechświata jesteśmy tylko malutkimi robaczkami. Tylko że są robaczki głupsze i mądrzejsze. Ale i te mądrzejsze nie wymyślą nic ponad to, co przekracza możliwości myślowe robaczka oraz ponad to, co zostało już wymyślone przez naturę.
Wniosek: Robaczki najmądrzejsze wiedzą, że nie wiedzą. Zaś te najgłupsze, przeważnie chcą rządzić światem oraz pouczać innych ("Wielkim światem rządzi mały mózg"), bo nie wiedzą, że nie wiedzą.
Ponieważ mam do czynienia na co dzień ze środowiskiem lekarskim - mogę śmiało powiedzieć, że rzadko oni używają swojego rozumu... Przykład: Jeśli szklanka spadnie ze stołu na ziemię i potłucze się o bruk - to lekarz wysnuje wniosek, że tramwajem ogolić się nie można...
A Pan mówi, że zna jakieś wyjątki. Więc proszę podać przykłady wyleczenia Pana z chorób, choćby z grypy, czy z kataru przez jakiegoś lekarza? Pytanie postawione prze mnie dosyć przewrotnie; akurat tych "chorób" nie powinno się leczyć, lecz je odchorować bez leków - aby wyszły nam na zdrowie - to są naturalne procesy oczyszczania organizmu z toksyn. Skoro Pan jest zdrowy to, co Pan robi na tym forum? Czyżby próbował Pan nas nauczać o filozofii zdrowia - czy o prawdzie o zdrowiu...? (...)".

"(...) W czasie 1-miesięcznego strajku lekarzy w Izraelu w roku 1977 ilość pogrzebów spadła o prawie 50%. 52-dniowy strajk lekarzy w Bogocie (Kolumbia) w 1976 spowodował spadek śmiertelności o 35%. Niestety potem wrócili do pracy. To są twarde dane. Szkoda, że nasi nie strajkują ostatnio. (...)".

(~ Uczestnik forum)


Mój wpis:
"Na potwierdzenie powyższego - odnośnie szkodliwości procesu medykalizacji...
 
Można dla przykładu przytoczyć słowa śp. prof. Zbigniewa Religi, który oznajmił, iż w latach 70., kiedy w Izraelu strajkowała przez cały rok  ichniejsza służba „zdrowia”, to śmiertelność ludzi chorujących na raka spadła o około 50-70%. Fakt ten i podobne – potwierdzają inne źródła informacji.

Wiedza o zdrowiu, tzw. alternatywna dla medycznej - była widocznie wdrażana u chorych lub w ogóle ludzie starali się żyć normalnym trybem czy zgodnie z prawami natury, stosując profilaktykę zdrowia, czy też korzystali z medycyny ichniejszej (ludowej), czy raczej żyli wbrew medycynie i dietetyce akademickiej.
To jest namacalny dowód na to - jak szkodliwa, jak wynaturzona jest ta cała medycyna i instytucje z nią współpracujące (np. farmacja, przemysł przetwórczy, spożywczy, rolnictwo, etc.).

Prof. Religa mówił o tym, kiedy w Polsce strajkowała całą tzw. służba (tfu!) zdrowia, i kiedy to później sam był prawie w stanie agonalnym. Być może to był jego ostatni głos sumienia, który chociaż częściowo obnażał zakamuflowaną prawdę o medycynie akademickiej. Z jego ust wypływały słowa uspokojenia społeczeństwa, aby chorzy tak bardzo nie przejmowali się strajkiem całej tzw. służby zdrowia w owym czasie, bowiem w przypadkach doraźnych, ratujących życie - była na 100% zagwarantowana pomoc!
Z powyższego jasno wynika, że współczesna dietetyka i medycyna klasyczna (prócz tej ratującej życie) - bardziej przeszkadza w zdrowiu niż pomaga...".



Tutaj (rok 2010) dyskusja na forum Biosłone na temat: "Czy medycyna jest nauką?"


"(...) Motoryzacja, muzyka rozrywkowa, górnictwo, tak jak medycyna nie są naukami. To są gałęzie gospodarki, gałęzie przemysłu, pewnego rodzaju dziedziny rzemieślnicze. Te dziedziny korzystają z wiedzy wypracowanej przez prawdziwe nauki, ale same naukami nie są.
Jeśli coś korzysta z wiedzy wypracowanej przez inne nauki, opiera się o ogromny przemysł oraz fałszowane badania to owe coś nie może być nauką. Jeśli jakiś zasób wiedzy, dodajmy wiedzy fałszywej, ignoruje pewne znane fakty czyli prawdę, to ten zasób fałszywej wiedzy nie być nauką. Celem prawdziwej nauki jest prawda. Celem medycyny jest zysk, nawet wbrew prawdzie. Dlatego medycyna jest rzemiosłem, biznesem, ale nie jest nauką.
Fakt, że dana dziedzina jest wykładana na uczelni wyższej nie czyni z tej dziedziny nauki. Czy każdy kto skończył wyższe studia jest naukowcem? Czy każdy przepracowany lekarz w przychodni, albo w szpitalu (bywa, że w kilku miejscach jednocześnie o czym świadczą przesłane do NFZ informacje) jest naukowcem? (...)". (~ Forumowicz)

"(...) Polscy lekarze jak supermeni. Pracują jednocześnie w kilku miejscach. Przynajmniej tyle różnych pensji dostają. Ostatnia kontrola NFZ pokazała, że lekarze pracują na dwóch, trzech, a nawet pięciu etatach, choć nie radzą sobie z obowiązkami. Rekordzista był zatrudniony na 25 etatach!
Jakim cudem tenże lekarz znalazł czas na pracę 'naukową'? (...)

Praca lekarza z nauką nie ma nic wspólnego. 99,9% lekarzy nie ma żadnego związku z prawdziwą nauką, są po prostu rzemieślnikami, wytresowanymi funkcjonariuszami od wypisywania recept, promowania leków i usług medycznych. Medycyna to taka 'nauka', która zajmują się rzemieślnicy ;-) Czy mechanik samochodowy jest naukowcem?
Oczywiście, że jest nim, w takim samym stopniu co lekarz.

Ludziom daje się do połknięcia żabę, jakoby medycyna była nauką. Ludzie jeszcze mają jakieś zaufanie do nauki. Medycyna potrzebuje tego zaufania, aby wciskać ludziom niepotrzebne im leki i usługi. Ludzie bezmyślnie wierzą, że medycyna jest nauką. To jest wiara - wiara w medycynę.
Czy medycyna jest nauką? A może medycyna jest wręcz sprzeczna z nauką? Ostatnio słyszałem zdanie, że współczesna medycyna w kontekście metody leczenia niepłodności in vitro jest sprzeczna z nauką kościoła. W tym względzie religia (choć nienaukowa) jest bliższa prawdzie niż ta cała medycyna. To, że coś jest nauczane, nawet na studiach (np. medycyna) nie znaczy, że jest nauką. Pomijając względy religijne to jeśli spojrzy się na metodę in vitro, zwaną przez medycynę metodą leczenia niepłodności to do można dojść do prostych wniosków, że jest to metoda zakłamana. In vitro jest w stanie doprowadzić do zapłodnienia, ale czy niepłodna para, leczona właśnie na niepłodność wskutek takiego leczenia staje się płodna? Trzeba naprawdę ogromnej dawki hipokryzji, żeby metodę sztucznego zapłodnienia in vitro nazywać leczeniem niepłodności. Wikipedii także nie można wierzyć na zasadzie automatu. Wikipedię piszą różni ludzie, często związani komercyjnie z danym hasłem, a przez to niezainteresowani prawdą. (...)"
(~ Mistrz)



Cytat od: Zapłodnienie pozaustrojowe
"Jest stosowana z szerokich wskazań jako sposób leczenia niepłodności". 

"(...) Medycyna luźno przystaje do prawdy. Kiedyś np. lekarze diagnozowali potrzebę odcięcia nogi u chorego mężczyzny, przy pomocy topora. (...) Stwierdzali, że w pacjentce zakochał się szatan i zalecali wcieranie soli w ranę, którą sami spowodowali. Oczywiście ze skutkiem śmiertelnym. (...)
Cytat:
lekarz frankoński i rzekł: Ten nie zna się na niczym i nie może was wyleczyć. Co dla ciebie jest przyjemniejsze – zapytał on rycerza – Żyć z jedną nogą, czy umrzeć z obiema? Rycerz odrzekł: Chcę żyć z jedną nogą. Wtedy lekarz powiedział: Przyprowadźcie mi silnego rycerza i przynieście ostry topór! Pojawił się rycerz z toporem, a ja byłem przy tym obecny. Lekarz położył nogę chorego na pień drzewa i rzekł do rycerza: Rąbnij toporem w jego nogę i utnij ją jednym cięciem. Rycerz wymierzył jeden cios – a ja na to patrzyłem – lecz nie odciął nogi; wymierzył drugi cios tak iż szpik wytrysnął z kości nogi i chory od razu zmarł. Wtedy lekarz popatrzył na kobietę i rzekł: Ta kobieta ma w głowie szatana, który się w niej zakochał. Ogolcie jej głowę. Ogolili kobietę i ona znowu zaczęła jeść zwyczajne jedzenie Franków: czosnek i musztardę. Jej choroba się wzmogła, a lekarz powiedział: To szatan wszedł do jej głowy. I wziął brzytwą, zrobił jej nacięcie na głowie w kształcie krzyża i zerwał jej skórę ze środka głowy, aż ukazała się kość głowy. Następnie natarł głowę solą i kobieta zaraz zmarła.
(...) Dziś jednak technika poszła do przodu. Ta sama 'uczona' medycyna bezmyślnie tępi bakterie, wlewa do żył pacjentów chorych na raka obrzydliwie żrącą i toksyczną chemię (do tego obrzydliwie drogą), szczepi na grypę wbrew faktom, fałszuje badania i statystki.
Medycyna nie jest nauką. Medycyna udaje naukę.(...)".  (~Heniek)


"(...) Oczywiście, że medycyna nie jest nauką. Kto tego nie rozumie, nie jest w stanie pojąć idei Biosłone, która bazuje właśnie na prawach ustanowionych przez naturę, czyli podstawach naukowych.
Medycyna niegdyś była sztuką leczenia chorób, obecnie zaś jest sztuką tworzenia pacjentów - naiwnych nabywców leków i usług medycznych.
Nauka bazuje na prawach fizycznych. (...)
(...) Na jakim prawie, choćby jednym, opiera się medycyna? Na żadnym. Prawa empiryczne, czyli doświadczalne, są podstawą badań naukowych, ale oparte są na modelu naukowym, czyli prostej formule opisującej założenia oraz przebieg eksperymentu naukowego, który (i tutaj jest sedno sprawy) musi być powtarzalny. Znaczy to ni mniej, ni więcej, jak to, że wynik eksperymentu naukowego musi być zawsze taki sam, bez względu na miejsce jego przeprowadzenia. Czy można to powiedzieć o eksperymentach medycznych? Czy efekt placebo, ślepa próba mają coś wspólnego z niezmiennikami cechującymi prawa występujące w naturze? Bardziej naukowy jest już przepis na barszcz. (...)

Odkrywaniem istoty materii ożywionej zajmuje się biologia.
A medycyna, także ta teoretyczna, zajmuje się oszukiwaniem praw natury. Prawa natury bowiem mówią, że skoro wystąpiła jakaś reakcja, to wcześniej musiała być akcja - nie ma skutku bez przyczyny. A czy medycyna bierze pod uwagę tę fundamentalną zasadę natury? Nie bierze! Medycyna rżnie po prostu głupa twierdząc, że za pomocą ich leków i głupich sztuczek można wyleczyć skutek, bez usunięcia przyczyny. Tak postępują naukowcy czy hochsztaplerzy?(...)
Jak widać, mamy dwa zupełnie odmiennie podejścia do pojęcia terminu medycyna, oczywiście mamy do tego prawo i nie ma nic w tym złego.
Złe, wręcz opłakane są skutki takiej wiary w naukowość medycyny, dla osób które w to uwierzyły i powierzyły w ręce 'naukowców' zdrowie swoje i swojej rodziny.
Co to za nauka, gdzie 99,9% jej przedstawicieli nie ma żadnego związku z nauką.
Wśród medyków, czy mechaników samochodowych jeden z nich na tysiąc (albo i rzadziej) ma jakiś kontakt z nauką (bo np. jest pasjonatem archeologii), ale taki margines przypadku, nie zmienia obrazu całej branży. Statystyczny lekarz, ani statystyczny mechanik nie są naukowcami, nie pracują w nauce.
Warto uzupełnić to, że eksperyment medyczny nie jest eksperymentem naukowym. Ktoś traci swoje zdrowie w wyniku leczenia, ale jego zdrowie, jego organy nie zostają poświęcone dla dobra nauki, ale dla dobra finansów medycyny, po to aby kieszenie lekarzy i farmaceutów były pełne. (...)".
(~ Mistrz) 



"(...) Medycyna jest taką samą nauką, jak nauka gry na cytrze, więc jakąś tam nauką jest...
"Naukowe" podstawy eksperymentów medycznych:
Skala Jadada bywa krytykowana jako niedoskonała, nadmiernie uproszczona i zbyt podkreślająca znaczenie zaślepienia. Ponadto zdarzają się rozbieżności w ocenie prowadzonej przez dwie różne osoby – stąd dobrą praktyką podczas przygotowania przeglądu systematycznego jest przeprowadzenie oceny niezależnie przez co najmniej dwie osoby. Przykładem takiej praktyki są standardy stosowane przez polskie firmy konsultingowe przygotowujące przeglądy systematyczne piśmiennictwa do wniosków refundacyjnych lub w celu przedłożenia Agencji Oceny Technologii Medycznych. Mimo swoich niedoskonałości skala Jadad jest najczęściej stosowanym systemem oceny jakości klinicznych badań eksperymentalnych.
(...) Nadal podtrzymuję, z całą premedytacją, że bardziej naukowy od medycznego jest eksperyment kulinarny, np. przepis na barszcz. Założenie jest jasne, a wynik przewidywalny. Do oceny eksperymentu nie jest potrzebna ślepa próba wykluczająca efekt placebo ani co najmniej dwie osoby oceniające wynik (w celu wykluczenia rozbieżności w ocenie). (...)
(...) W rzeczy samej medycyna była za Hipokratesa i jest nadal sztuką pokrętną:
Sztuka lekarska jest najdostojniejszą ze wszystkich, lecz wskutek nieuctwa uprawiających ją, jak również wskutek powierzchownych zapatrywań ogółu, pozostała w tyle za wszystkimi innymi. Przyczyna tego jej upośledzenia jest, według mego zdania, następująca: nie istnieje w państwach żadna kara za nadużywanie sztuki lekarskiej, prócz niesławy, ta zaś nie rani tych, których dotknie. Podobni są oni bowiem do statystów występujących w tragediach: jak ci mają postać, szaty i oblicze aktora, lecz nie są aktorami, tak wielu jest lekarzy z imienia, lecz w istocie rzeczy - nader niewielu.
Hipokrates
Stąd już prosta droga do wszelkich szalbierstw z nazwaniem siebie nauką włącznie. Czy rzeczywiście Hipokrates był ojcem medycyny naukowej, skoro sam nazywa medycynę sztuką? Jeśli już, to jest on ojcem medycyny świeckiej, czyli konkurującej o monopol na leczenie z kapłanami świątynnymi na rzecz kapłanów świeckich, poubieranych w białe kitle, niby kapłańskie ornaty. Niegdyś wyglądali w nich dostojnie, zwłaszcza dla ciemnoty, dzisiaj śmiesznie, jakby sprzedawali lody. Jednak i dziś wśród Homo patines wzbudzają respekt - syndrom białego kitla. (...)
Nie bierze! Medycyna rżnie po prostu głupa twierdząc, że za pomocą ich leków i głupich sztuczek można wyleczyć skutek, bez usunięcia przyczyny. Tak postępują naukowcy czy hochsztaplerzy? 
No tyle, że tutaj znowuż to się odnosi do leczenia i lekarzy, a nie medycyny jak ja ją rozumiem.
To znaczy jak? Czy owo rozumienie(?) wynika z wiedzy, czy wiary? (...)" (~ Mistrz)

Sztuka lekarska jest najdostojniejszą ze wszystkich, lecz wskutek nieuctwa uprawiających ją, jak również wskutek powierzchownych zapatrywań ogółu, pozostała w tyle za wszystkimi innymi. Przyczyna tego jej upośledzenia jest, według mego zdania, następująca: nie istnieje w państwach żadna kara za nadużywanie sztuki lekarskiej, prócz niesławy, ta zaś nie rani tych, których dotknie. Podobni są oni bowiem do statystów występujących w tragediach: jak ci mają postać, szaty i oblicze aktora, lecz nie są aktorami, tak wielu jest lekarzy z imienia, lecz w istocie rzeczy - nader niewielu.
Hipokrates
"(...) Oczywiście, że medycyna jest sztuką, która udaje naukę. Nie bez powodu błąd, zaniedbanie lekarza określa się jako 'błąd w sztuce lekarskiej'.
Choć w tej sztuce lekarskiej występują aktorzy w białych kitlach, którzy na medycznej scenie udają, że uzdrawiają, to jednak pacjent, gdy wychodzi z tego medycznego teatru (czyli przychodni lub szpitala), ciągle odczuwa skutki tego medycznego spektaklu. Strasznie kosztowne to przedstawienie. (...)" (~ Heniek)


Oczywiście, że medycyna jest sztuką, która udaje naukę. 
"(...) Tak jak statyści udają aktorów.(...)" (~ Mistrz)


Mój wpis: "(...) Jak można nie krytykować tego wielkiego blagierstwa, które niektórym odebrało życie i wszystkim tu nam, już od kołyski zrujnowało zdrowie. Jak można takiego blagierstwa jeszcze bronić... To ja powinienem chociaż starać się bronić medycyny i jej funkcjonariuszy, bo mieszkam pod jednym dachem z konowałem. Ale ani subiektywnie, ani obiektywnie, patrząc na medycynę - nie znajduję nic (null) na jej usprawiedliwienie.(...)".

"(...) Oni nie mogą doprowadzić pacjenta do zdrowia bo podcięli by gałąź na której siedzą. Cały proceder medyczny jest obrzydliwy pod względem moralnym. Lekarze powołani do służenia ludziom żerują na ich nieszczęściu. Taka jest prawda czy to się komuś podoba czy nie.
Miałem przypadek kiedy profesor, doktor habilitowany i posiadacz szeregu innych tytułów mało nie doprowadził mnie do zejścia lecząc wrzody na żołądku. Przez trzy lata. A z miesiąca na miesiąc było tylko gorzej. Później już z dnia na dzień. Leków nachapałem się jak małpa kitu, wizyt (odpowiednio wysoko płatnych) i gastroskopii oraz wielu innych obrzydliwych badań również. Bez efektu, a raczej z efektem bardzo negatywnym. Jakimś cudem na całe szczęście zauważyłem przy posiłkach, że tłuszcz działa wyjątkowo kojąco na mój żołądek. Przeszedłem na tłustą dietę. Po dwóch dniach nastąpiła niewyobrażalna poprawa, natychmiast zrobiłem gastroskopię, wrzody zniknęły. I co na to nasz bohater? No nic! Kompletnie nic! Nadal leczy Controlociem, aluminium, antybiotykami ( w dawce uderzeniowej) i pisze prace na temat helicobacter. Oczywiście gastroskopia za gastroskopią.
Idiota czy wyrachowany cynik? Dobrodziej czy menda żerująca na naszym zdrowiu? (...)" (~ Forumowicz)


"(...) Zapewne zauważyliście, że wśród licznych przedmiotów nauczanych w szkole, często durnych i bzdurnych, nie ma przedmiotu traktującego o zdrowiu. Ale czy Was to dziwi? Raczej nie. Wskutek wielopokoleniowej indoktrynacji społeczeństwo stało się powolne propagandzie medycznej, każącej oddać swój najcenniejszy skarb - zdrowie w ręce biznesu medycznego. W tym celu został wprowadzony podział na wszystkowiedzących kapłanów i ciemną masę.
Jak niegdyś staroegipscy kapłani wykorzystywali swoją wiedzę do rządzenia ciemnotą, tak i teraz kapłani medycyny wykorzystują swoja wiedzę do tego samego - rządzenia ciemnotą. O tej ciemnej stronie medycyny widział już Hipokrates, gdy jednym tchem napisał, że medycyna teoretycznie jest najszlachetniejszą ze sztuk, a w praktyce najnikczemniejszą. Zwrócił też uwagę na to, o czym pisałem wcześniej - na brak ogólnie dostępnej wiedzy o zdrowiu (powierzchowne zapatrywania ogółu), a nade wszystko swawolę i brak jakiejkolwiek kontroli państwowej. (...)
Sztuka lekarska jest najdostojniejszą ze wszystkich, lecz wskutek nieuctwa uprawiających ją, jak również wskutek powierzchownych zapatrywań ogółu, pozostała w tyle za wszystkimi innymi. Przyczyna tego jej upośledzenia jest, według mego zdania, następująca: nie istnieje w państwach żadna kara za nadużywanie sztuki lekarskiej, prócz niesławy, ta zaś nie rani tych, których dotknie. Podobni są oni bowiem do statystów występujących w tragediach: jak ci mają postać, szaty i oblicze aktora, lecz nie są aktorami, tak wielu jest lekarzy z imienia, lecz w istocie rzeczy - nader niewielu.
Hipokrates
(...) A jakie wyjście widział Hipokrates z tej beznadziejnej sytuacji? 
Mądry człowiek powinien wiedzieć, że zdrowie jest jego najcenniejszą własnością i powinien uczyć się, jak sam może leczyć swoje choroby.
Jeszcze nie tak dawno istniała świecka konkurencja dla medycyny. Byli to tak zwani znachorzy. I co się z nimi stało? Zostali wyrugowani z rynku. Pozostała jedynie medycyna i jej "naukowe" zaplecze aptek. (...)" (~ Mistrz)

Mój wpis:
Sztuka lekarska jest najdostojniejszą ze wszystkich, lecz wskutek nieuctwa uprawiających ją, jak również wskutek powierzchownych zapatrywań ogółu, pozostała w tyle za wszystkimi innymi. (...)
"Specjalistami nazywają się doktorzy, którzy swoje nieuctwo ograniczają do ciasnego zakresu". (~ Pitigrilli)


Dalej mój wpis:
"Moja żona (lekarz medycyny) miała zdiagnozowane obustronne zapalenie płuc, chyba przez czterech kolegów po fachu. Jeden był tylko przeciwny wystawieniu takiej diagnozy; tj. wg niego było zapalenie płuc, ale jednostronne. Natomiast trzy koleżanki - jak jeden mąż krzyknęły: - Obustronne! 
Jak sobie przypominam żona nigdy nie miała czasu by odchorować takie infekcje przeziębieniowe. To było wg zasady - szewc chodzi w dziurawych butach czy też funkcjonowaniu jako lekarza z pewnością/z przekonaniem, że chroni ją jakiś nadzwyczajny immunitet przeciwko chorobom infekcyjnym). Jeśli już się położyła do łóżka, to góra tylko na jeden dzień, a potem do pracy, a w tym zero wypocenia się (albo niechęć do takiego poświęcenia albo/i rozregulowany aparat termoregulacji), a to warunek podstawowy do odchorowania - na zdrowie... 
W ten sposób nigdy nie pozwalała temu organizmowi na gruntowne porządki, lecz raczej uskuteczniała tzw. zamiatanie śmieci pod dywan. Dochodziło do zapaleń oskrzeli przewlekłych. Innymi razy
 (jeśli nawet się położyła celem odchorowania) - znów hamowała ten naturalny akt oczyszczania - poprzez jakieś jedzenie czosnku, ssanie jakichś tabletek na gardło, inne działania alopatyczne, a także odkrywanie się, żeby tylko schładzać ciało i unikać pocenia się...
Takie postępowanie zaczęło mnie wkurzać, aż wreszcie na siłę zaleciłem jej położenie się do łóżka (w przenośni literackiej: przypiąłem kajdankami do łóżka), ale że mając doświadczenie w jej grymaszeniu, jak nieznośnego bachora oraz znając jej niecierpliwość w chorowaniu na zdrowie, i żeby mi nie uciekła z wozu prosto do roboty, to zaordynowałem jej bańki ogniowe, korzeń prawoślazu-macerat wodny (działanie odkrztuśne) oraz siorbanie herbaty gorącej z miodem (ulga przy bólu gardła i kuracja oparami olejków eterycznych z miodu, miałem wiedzę, że temperatura wrzenia wody nie da innych korzyści prozdrowotnych wynikających ze spożycia miodu, jak w przypadku spożycia miodu w niskiej temperaturze, bo nastawiłem się na to konkretne działanie alopatyczne, ale bez skutków ubocznych, do jakich doszłoby w przypadku użycia leków syntetycznych), a także na wspomaganie wypocenia się - sok malinowy. Pierwszy raz w życiu dostała gorączki ponad 39 stopni C. Widziałem jak wręcz książkowo (tj. wg naszej BPP) przechorowuje tę infekcję... Następnego dnia temperatura osiągała już tylko 37 stopni i tak jeszcze się utrzymywała przez dwa dni. Na trzeci dzień była już w normie. Ewakuacja ropy też odbywała się krótko, ale mocno.
Reasumując, tak groźne zapalenie płuc obustronne (wg interpretacji medycznej) zostało wyleczone bez odrobinki nawet aspiryny czy innego gówna alopatycznego. A żona już chciała żebym skoczył do apteki po jakiś antybiotyk o szerokim spektrum działania.Wyleczenie przyczynowe nastąpiło w cztery dni (dokładnie: 3,5 doby, jak mi przypomniała post factum kiedyś).
Oczywiście po drodze nie obyło się bez wojen o wiedzę, która ze szkół - czy jej akademicka - czy moja profilaktyczna - jest prawdziwa.
Początkowo nasza BPP (Biosłonejska profilaktyka prozdrowotna), to nie była dla niej autorytatywna, bo wg niej Hipokrates żył w czasach, kiedy medycyna nie była jeszcze tak rozwinięta jak obecnie... Jak wiecie - to stara śpiewka medycyny konwencjonalnej. Dopiero po całych zawodach, kiedy dupka odżyła i zapanowała radość, że już nie trzeba leżakować, pocić się, etc., a najważniejsze, że już można iść do pracy (uzależnienie pracoholiczne jak od opium) - to mój nadworny konował rzekł: "(...) we wszystkim się z tobą zgadzam, we wszystkim (...)".
Przed powrotem do pracy przestrzegłem ją, żeby nie mówiła kolesiom ze swojej pracy, że wyszła bez leków z takiego (wg nich ciężkiego zapalenia płuc) oraz że jam to, nie chwaląc się, uczynił (jak mówił bufonowaty sarmata Zagłoba), że ją wyprowadziłem z tego w około cztery dni. Obawiałem się, że mogą ją wysłać na wcześniejszą rentę (np. na główkę). Ona nawet sama miała wątpliwości - czy aby ta diagnoza jej kolesi i jej autodiagnoza - były prawidłowe... I oni, i żona - uważali, że bez antybiotyków, sterydów oraz około 8. tygodni zwolnienia - nie obędzie się...
Na co dzień, jak na ironię losu, każdy nasz znajomy mówi mi, że mam dobrze, że mam pod ręką taką opieką (tfu!) medyczną, i dlatego tak ładnie wychodzę z chorób... Nie wiedzieli i nie wiedzą, że jest dokładnie na odwrót.To lekarz ma mnie pod ręką, jeśli idzie o leczenie przyczynowe. U mnie leczy się przyczynowo, a pacjentów swoich, jak ją nauczyli w akademii - objawowo. Ale takie gadanie przestało już mnie marszczyć, bo myślę racjonalnie i nie wyprowadzam ich z błędu. Nie chcę, aby musiała walczyć z ostracyzmem, cenzurą tego środowiska (matrix lewacyzmu medycznego) i żeby mnie nie postrzegano jako oszołoma i ich wroga numer jeden...
Jeszcze tylko pragnę zaznaczyć, że podczas strzelania przez nią różnych fochów - oznajmiła, że to była infekcja wirusowa, a gdyby była bakteryjna, to antybiotyk musiałaby i tak wdrożyć. A ponadto narzekała, że boli ją opłucna, że chyba powstał jakiś ropień. Wytłumaczyłem doktÓrce, że od silnego kaszlu została obciążona opłucna, że to normalne. I gdyby właśnie wdrożyła ten nieprzycelowany (czytaj: bez antybiogramu, o szerokim spektrum działania) antybiotyk, to taki ropień mógłby powstać oraz inne komplikacje...
Cytat od: Joker
Cytat od: Zibi
konował rzekł: - "...we wszystkim się z tobą zgadzam... we wszystkim..."
Chyba konował rzekł do antykonowała

Czyżby przyznał, że nie zna się na zdrowiu
Tak gada jak czegoś (pomocy) potrzebuje od antykonowała; radykalnej pomocy w zdrowiu. Jak tylko dupka odżyta, to dalej klasycznie po konowalsku... żebym jej głowy nie zawracał jakimiś ściemami znachorskimi... Takie myślenie jej jest na odwyrtkę: przecież ja jestem znawcą od zdrowia, a nie od chorób - jako alternatywa od diagnoz, badań, leczenia objawowego chorób, jestem od edukowania o zdrowiu i sposobach wypierania chorób zdrowiem... to, gdzie tu mowa o znaniu się na chorobach, na których, siłą rzeczy, nie chcę się znać, nie chcę leczyć objawowo (sterowanie ręczne), zawsze nieskuteczne, lecz stymulować organizm do autoleczenia się przyczynowego (z automatu), leczenia skutecznego czy wyleczenia się z chorób.
Zaskoczeni kolesie w pracy mojego konowała nadwornego byli mocno zdziwieni, że tak szybko przyparował do pracy. Na pytanie: "Co brałaś?" - odpowiedź: "Nic, tylko bańki" - i - uwaga(!) - "Ale odleżałam...". Widać, że są postępy w edukacji o zdrowiu, ale kosztem czyjego zdrowia...? Antykonowała...!
Ps. Po jakimś czasie żona mi powiedziała, że została zmuszona do tego, żeby im w pracy powiedzieć, że dodatkowo zażywała chemioterapeutyk w megadawce (jak tzw. delbeta w wojsku), bo inaczej mogliby pomyśleć, że związała się i zamieszkuje z jakimś szarlatanem... Poniżej post, z którego wynika pewna analogia...".


Mój post z dnia 09.11.2010 na forum Biosłone:


Tak, jeśli są wśród nas Optymalni, to powinni tę historię pamiętać. Dokładnie nie pamiętam, ale mogło to być w 2002-2003 roku. Jeśli jakieś szczegóły poprzekręcam, to z góry przepraszam.
Wówczas odbywał się zjazd ruchu Optymalnych (ortodoksyjnych - tych od dra Kwaśniewskiego). W sali kongresowej Pałacu Kultury w Warszawie, w obecności kilku tysięcy Optymalnych - zabrał głos pewien lekarz (zdaje się chirurg), który około pół roku/rok temu zachorował na cukrzycę typu II. Taką diagnozę mu postawili jego koledzy po fachu; tj. jego żona - diabetolog i jej kolega z oddziału diabetologicznego - ordynator.
Zaordynowane leczenie lekarzowi chirurgowi nic nie pomagało. Zdesperowany chirurg postanowił wziąć zdrowie we własne ręce. Zaczął interesować się metodami medycyny alternatywnej. Trafił na publikacje dra Kwaśniewskiego. Zaczął stosować się do jego zaleceń Diety optymalnej. Po około pół roku stosowania owej diety wykonał badania laboratoryjne, z których jednoznacznie wynikało, że cukier się unormował oraz jego samopoczucie się również poprawiło na tyle, że mógł siebie śmiało uważać za wyleczonego.
Kiedy powiadomił o tym fakcie swoją żonę, która pracowała na oddziale szpitalnym jako diabetolog oraz jej kolegę ordynatora - zarówno jego żona, jak i kolega ordynator jednogłośnie stwierdzili, że musiały nastąpić jakieś przekłamania w badaniach laboratoryjnych, które przesądziły o jego rzekomej chorobie. Wg ich oceny - prawdopodobnie nigdy nie zachorował, a objawy były przez niego urojone.
Oczywiście, zarówno jego żona, jak i jego koledzy po fachu z owego szpitala - odsunęli się od niego, jak od trędowatego, tylko dlatego, że wstąpił do wyklętego z ich sekty (medycznej) ruchu dra Kwaśniewskiego, czyli do ruchu Optymalnych, i śmiał się wyleczyć, nie zażywając żadnych leków...
Dokładnie nie pamiętam, ale owego chirurga przymusowo wypchnięto na wcześniejszą rentę chorobową; a jego żona założyła mu sprawę o rozwód, z perspektywą powództwa o ubezwłasnowolnienie go (z uwagi na domniemaną chorobę psychiczną).
I takim oto ostracyzmem społeczności lekarskiej został dotknięty ów chirurg, za to tylko, że miał dziwną zachciankę. Chciał się wyleczyć z choroby, która rzekomo miała być nieuleczalna (wg tzw. autorytetów medycznych), i chciał po prostu, aby nie zabiła go medycyna.
I taka refleksja mi przyszła do głowy: Ilu z nas tutaj na forum musiało/musi codziennie udowadniać swoim niewiernym Tomaszom co do prawdziwej wiedzy o zdrowiu, że mają właśnie taką dziwną zachciankę, że chce im się żyć, że zdrowie jest najcenniejsze i ma się nijak do współczesnej medycyny biznesowej...


Tutaj kolejna dyskusja na forum Biosłone (2009): - "Po co nam badania?"


"(...) Drogą do wyzdrowienia (nie mylić z leczeniem) jest spełnienie trzech warunków:
1. Usunięcie przyczyny choroby.
2. Wzmocnienie systemu odpornościowego.
3. Zastosowanie leków usuwających objawy chorobowe.
Badania mają zastosowanie wyłącznie w tym trzecim przypadku i mają wartość użyteczną wyłącznie dla lekarza prowadzącego leczenia, któremu – po zebraniu wywiadu chorobowego od pacjenta – ułatwiają postawienie diagnozy co do rodzaju objawu chorobowego, i na tej podstawie dobranie leków blokujących ów objaw.
Dla pacjenta wartość użyteczna wyników badań jest zerowa; ani o jotę po nich nie wyzdrowieje; nie dowie się też z ich wyników, co tak naprawdę mu dolega. (...)
(...) Wynik badania nie jest wyrocznią, bowiem zależy od jego interpretacji, a do tego odpowiednie przygotowanie ma lekarz. Weźmy np. RTG. Dla laika ze zdjęcia nic nie wynika, potrzebny jest opis, czyli interpretacja - coś jak wróżenie z fusów. No, chyba że jest ewidentne złamanie kości z przemieszczeniem. To zupełnie inna sprawa. Natomiast RTG w celu ustalenia przyczyny bólów kręgosłupa, to zwyczajna twórczość i obraz pomysłowości opisującego.(...)". (~Mistrz)


Cytat od: Mistrz 23-05-2009, 14:16
Najpewniejszym badaniem jest sekcja zwłok.
Cytat od: Pablo 13-11-2007, 08:08
A tutaj mały bonus od Pana Józefa na temat badania krwi w ciemnym polu widzenia:

Cytat od: Mistrz
Jedynym badaniem dającym stuprocentowa pewność jest sekcja zwłok. Wszystkie inne badania są obarczone sporą dozą błędu – zarówno w części technicznej, jak interpretacji, zwanej opisem. Toteż postawienie diagnozy na podstawie jednego badania jest przejawem wyjątkowej beztroski.
Przyjrzyjmy się badaniu kropli krwi – jednej kropli. Znalezienie w niej fragmentu grzybni i wyciągnięcie z tego wniosku: – grzybica krwi – świadczy albo o żenująco niskiej wiedzy lekarza, albo celowym oszukaniu pacjenta, co jest praktykowane nagminnie.
Jak wiadomo, krew jest tkanką płynną, czyli podłożem wyjątkowo niestabilnym, by mogła się w nim rozwinąć grzybnia i przerastać... Niby co? Osocze?
Ponadto krew za każdym obiegiem przechodzi przez swoiste sito, jakim są naczynia krwionośne o bardzo małej średnicy, zwane kapilarami (łac. capillus – włos). Porównanie ich do włosów ma odzwierciedlać wyjątkową małą średnicę tych naczynek, ale i tak nazwa ta jest na wyrost, bowiem włos (przeciętnie 100 mikrometrów średnicy) nie zmieściłby się do żadnego z tych naczynek, o średnicy 7-15 mikrometrów. W tej sytuacji nawet nadmiar czerwonych krwinek utrudnia przepływ krwi przez te naczynka włoskowate, a co dopiero grzybnia!? Badany niechybnie kwalifikowałby się do owego badania ze stuprocentową pewnością.
Owszem, w krwi mogą pojawić się fragmenty grzybni, i się pojawiają, ale nie jako grzybica krwi, lecz jako objaw usuwania grzyba przez system odpornościowy. Jednak w tej sytuacji, gdy system odpornościowy prawidłowo pełni swoja rolę zalecanie leków przeciwgrzybiczych jest jakimś nieporozumieniem. Takie procesy zachodzą w każdym, nawet najzdrowszym organizmie, i sytuacja usuwania grzyba z tkanki nie jest czymś wyjątkowym, wymagającym leczenia.
A w ogóle, o czym może świadczyć zbadanie jednej kropi krwi? O tym, że akurat w tej kropli krwi była grzybnia, a pozostałe krople są bez grzybni, czy też, że w każdej kropli obecne są grzybnie, czy jak? Czy na podstawie gatunku jednego listka można wyciągnąć wnioski o całym lesie?
Obecnie daje się zauważyć istną schizofrenię. Z jednej strony wydaje się pieniądze na jakieś idiotyczne badania, a drugiej bierze się antybiotyki bez przeprowadzenia podstawowego badania, jakim jest antybiogram. Trzeba wiedzieć, że każde badanie ma służyć postawieniu diagnozy i podjęciu decyzji o zastosowaniu konkretnego leczenia. A jeśli badanie ma służyć wyłącznie zaspokojeniu ciekawości, to lepiej dbać o zdrowie, niż dać się naciągać i czekać na wyniki badań i ich interpretację.
Watro też zwrócić uwagę na badania tzw. bezpłatne. Przecież przeprowadzenie takich badań kosztuje i ktoś te koszty musi pokryć. Święty Mikołaj? Inwestują w nie koncerny farmaceutyczne, które z przepisanych przy okazji leków ciągną krociowe zyski.

Cytat od: Mistrz 29-12-2008, 18:13
Niedługo minie rok jak dowiedziałam się, że ja i synek i mąż mamy glistę ludzką z aparatu mora.
Cytat od Mistrz:
Jak to z aparatu mora macie glistę?
Skoro żyje tylko rok to już niedługo mam szansę ją zobaczyć martwą. Ja w ogóle nie rozumiem, skąd taka wiara w wiarygodność badań. Wiadomo, ze jedynym badaniem ze stuprocentową pewnością jest sekcja zwłok. Inne badania dają tylko jakieś prawdopodobieństwo - pi razy dźwi. I tak np. dokładność badania prześwietleniem rentgenowskim (poza ewidentnym złamaniem kości) wynosi 30%, USG 40%, TK (bez kontrastu) 45%, a rezonans magmatyczny bez kontrastu 60%, zaś z kontrastem 85%, co uważane jest za szczyt możliwości diagnostycznych. A jaka jest dokładność badań w przypadku aparatu Mora, bo nie natrafiłem na żadne dane w tym względzie. To może zapytajcie w Ener-Medzie, jak to jest... Bo przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie zda się ślepo na jakąś maszynę...
Cytat od: Mistrz 08-06-2007, 11:38
Typowe miejsca występowania grzybicy Candida to (m.in.): • błony śluzowe – przewodu pokarmowego (jamy ustnej, gardła, przełyku, żołądka, dwunastnicy, a także jelit), dróg oddechowych (jamy nosowej, migdałków, krtani, tchawicy, oskrzeli i oskrzelików), moczowodów, pęcherza, cewki moczowej • organy wewnętrzne – nerki, płuca, wątroba, trzustka, jajniki, prostata • głowa – mózg oraz przysadka, oczodoły, zatoki, ucho wewnętrzne i środkowe oraz wyrostek sutkowy • skóra • włosy • paznokcie • kanały nerwów • naczynia limfatyczne • i jeszcze ze sto innych. W tej sytuacji najpewniejszym, bo 100% badaniem wydaje się być sekcja zwłok.

Cytat od: Mistrz 25-06-2007, 15:50
No tak. Tylko czym innym jest stwierdzić obecność grzyba w próbce dostarczonej do laboratorium, a czym innym pobranie owej próbki. Przypominam, że nie chodzi tutaj o drożdże Candida występujące powszechnie w środowisku człowieka, lecz ciało wegetatywne grzyba Candida zasiedlającego w postaci grzybni tkankę żywego organizmu. Sądzę, że dla stuprocentowej pewności należałoby pobrać jakieś tysiąc próbek tkanki, m.in. z mózgu, serca, płuc i innych organów.
Cytat od: Mistrz 12-06-2007, 08:31
No właśnie o tym mówię! Zamiast tracić czas, energię i pieniądze na te idiotyczne badania, mogłaby się Pani zabrać za swoje zdrowie. Ale do tego jest niezbędna podstawowa wiedza, no bo niby jak bez wiedzy można zrobić coś sensownego... Uczyć się na własnych błędach? Medycyna alternatywna to nie tylko alternatywne metody. To także, a może przede wszystkim, posiadanie wiedzy - alternatywnie do medycyny akademickiej, gdzie tylko jedna strona posiadła całą mądrość, niczym kapłani w starożytnym Egipcie.
Cytat od: Mistrz 03-11-2010, 12:34
Aby badania mogły coś uratować (w domyśle zdrowie), trzeba najpierw zachorować, czyż nie? Taki właśnie jest mój tok rozumowania.


Mistrz:
"Bezkarność i głupotę lekarzy wytykał już Hipokrates"

Przyczyna tego jej upośledzenia jest, według mego zdania, następująca: nie istnieje w państwach żadna kara za nadużywanie sztuki lekarskiej, prócz niesławy, ta zaś nie rani tych, których dotknie. Podobni są oni bowiem do statystów występujących w tragediach: jak ci mają postać, szaty i oblicze aktora, lecz nie są aktorami, tak wielu jest lekarzy z imienia, lecz w istocie rzeczy - nader niewielu.

Mój wpis z dnia 29.10.2010 godz. 8:55:
"[(...) Minister "zdrowia" Ewa Kopacz nie jest za szczepieniem swojej rodziny; mój znajomy neurolog nie jest za robieniem badań radiologicznych u swoich (np. w chorobach kręgosłupa, zwłaszcza u osób starszych); prawie każdy onkolog nie zaleca u swoich wykonywania radio/chemioterapii; itd. Mówią o tym wyraźnie i głośno, ale pacjent=baran, jakby ogłuchł - nadstawiając się do ostrzyżyn. (...)
(...) Pani minister Kopacz wraz ze swoja córką (lekarzem medycyny na stażu specjalizacyjnym z ginekologii i położnictwa) wystąpiła w programie pt. "Między kuchnią a salonem", w TVN, w dniu wczorajszym.
Na pytanie prowadzącej odnośnie szczepień przeciwko grypie - obie panie odpowiedziały jak jeden mąż: - "(...) My...?! O, nie! W życiu! (...)". Czy inni też podobnie usłyszeli, czy może ja miałem jakieś przesłuchy...
No, ja czekałem na kolejnego samobója (dla wiadomego lobby) od Pani Kopacz. (...)".].

Cytat:
Czekam z utęsknieniem, kiedy pani Kopacz znów strzeli sobie samobója (odsłoni dalszą część "wierzchołka góry lodowej" jaką jest blagierska medycyna i farmacja, w części dotyczącej, nie tylko szkodliwych szczepionek, ale w całej swojej rozciągłości... z wyjątkiem medycyny ratunkowej) - podczas kłótni politycznych w sprawie zakupu szkodliwych szczepionek (tym razem pewnie przeciwko tzw. wirusowi zachodniego Nilu). Nie rozumiem czemu ludzie nie potrafią wyciągać wniosków z ostatniej afery?

"(...) Minuta 11.50 nagrania - stenogram.
Rozmówca: profesor Robert Gil - kierownik kardiologii inwazyjnej centralnego szpitala MSWiA w Warszawie:
- Te wirusy, które wykazują pewien tropizm, czyli kierunkowość do tkanki mięśnia sercowego, to one wchodzą w reakcje immunologiczne, i w wyniku tego wszystkiego organizm, chcąc zniszczyć wirusa, który się już wbudowuje do takiej komórki, niszczy również komórki mięśnia sercowego, i one przestają funkcjonować tak, jak w przypadku zawału, tylko mechanizm doprowadzający do tego jest troszeczkę inny, żeby nie powiedzieć: całkowicie inny.
Konkluzja (naiwna) redaktorki:
- Czyli po przechorowaniu grypy, nawet tej grypy leczonej, prawidłowo leczonej, może być tak, że u niektórych osób nastąpiło, prawda, upośledzenie tego mięśnia sercowego.
Józef Słonecki (komentarz):
- Prawda, Pani Redaktor! Zwłaszcza po przechorowaniu grypy leczonej, szczególnie prawidłowo leczonej, powinno nastąpić upośledzenie tego mięśnia sercowego. Powinna Pani bowiem wiedzieć, że wirusy to takie drapieżniki, które pomagają w likwidacji komórek najsłabszych po to, by tkanka nie uległa degradacji. Powinna Pani wiedzieć także, albo się domyślić, że produktem rozpadu komórek jest ropa. Nie może zatem dziwić, że przerwanie tego procesu poprzez jego „leczenie” spowoduje zaleganie ropy w tkance, a więc zapalenie owej tkanki, w tym przypadku tkanki mięśnia sercowego. No i mamy gotowe upośledzenie tego mięśnia sercowego, a Pan profesor ma co leczyć. (...).
(...)Tak mówią tytuły prasowe przy okazji wprowadzania nowych leków czy urządzeń technicznych na rynek. W rzeczywistości postęp w medycynie w ogóle nie istnieje, bo czy osiągnięcia inżynierów fabryk produkujących nowoczesne narzędzia albo osiągnięcia zakładów chemicznych produkujących nowoczesne leki można nazwać postępem w medynie? Inna rzecz, że medycyna zwykła sobie przypisywać sukcesy innych (do porażek oczywiście się nie przyznaje, albo wręcz fałszuje statystyki). I tak na przykład postęp w higienie, doprowadzenie bieżącej wody do gospodarstw domowych oraz kanalizacji, zlikwidowanie biedy i związanego z nią niedożywienia, wskutek czego spadła zachorowalność szerokich grup społeczeństwa, szczególnie w stłoczonych miastach, gdzie wprzódy wylewało się fekalia bezpośrednio na ulicę albo co najwyżej do miejskich rynsztoków* - wszystko to medycyna uznała to jako swój sukces będący następstwem wprowadzenia powszechnego systemu szczepień. Ciekawe, że na przykład w Kalkucie podobnymi osiągnięciami medycyna popisać się nie potrafi.
Bardziej postępowa jest hierarchia konserwatywnego w swej istocie kościoła, niż hierarchia medycyny, w której obowiązuje zakaz krytykowania lekarza przez jego kolegę, a co za tym idzie brak dyskusji i ścierania się poglądów. Jeśli ktoś wyłamie się z tego zaklętego kręgu, co na przykład w nauce jest motorem postępu, w medycynie staje się sensacją oraz wyciągnięciem surowych konsekwencji wobec tego, który śmiał mieć swoje zdanie. Ten stan rzeczy czyni ową sztukę tajemną najbardziej zacofaną dziedziną ze wszystkich, no może poza pieczeniem chleb, gdzie daje się zauważyć wyraźny trend ku metodom tradycyjnym.
Aby nie było to pustosłowie, posłużę się pierwszym lepszym przykładem, choćby cholesterolem, którego przez ćwierć wieku kazano ludziom unikać, a teraz mamy efekty w postaci schorowanych emerytów. Następny przykład to akcja z mlekiem dla dzieci w szkołach. Dlaczego lekarze nie biją na alarm za wczasu? Na co czekają? Czy już zacierają ręce, ze będzie kogo leczyć? A idiotyczna moda na picie litrami wody przy jednoczesnym unikaniu soli. Wszak w ten właśnie sposób można się odwodnić, bo woda dla organizmu bez elektrolitów jest toksycznym rozpuszczalnikiem, którego on stara się pozbyć za wszelką cenę. Wtedy trafia taki nieszczęśnik na oddział w tzw. służbie zdrowia, gdzie wlewa mu się do krwiobiegu wodę z solą i tym sposobem ratuje życie, gdyż bez soli rozpuszczonej w wodzie, zwanej uczenie solą fizjologiczną, z pewnością by umarł. No, jeśli doprowadzenie kogoś na skraj śmierci, by potem uratować mu życie można nazwać postępem, to medycyna jest tutaj niekwestionowanym liderem. Co do tego nie ma najmniejszej wątpliwości!
(...)". (~Józef Słonecki)

Cytat: od Mistrz:
No, jeśli doprowadzenie kogoś na skraj śmierci, by potem uratować mu życie można nazwać postępem, to medycyna jest tutaj niekwestionowanym liderem.

Mój wpis:
"Co do tego nie ma najmniejszej wątpliwości!To działania strażaka tzw. "podpalacza zbrodniczego" są niczym - w porównaniu z działaniami medycznymi, bowiem ten pierwszy, po zaspokojeniu swoich indywidualnych potrzeb, podczas akcji gaśniczo-ratunkowej, czasami znajdując się najwcześniej na miejscu zdarzenia, nie spowoduje swoim działaniem większych szkód, a czasami wręcz przeciwnie, jego jednostka otrzyma w nagrodę nowy sprzęt przeciwpożarowy a on sam otrzyma medal za ofiarność i odwagę (np. zegarek - "Pabieda"), no i zaspokoi swoje potrzeby seksualne, jeśli jest dewiantem seksualnym.
Bynajmniej jemu nie chodzi o zabijanie na raty i testowanie równoległe sprzętu medycznego i leków; zarabianie na chorobach ludzkich.".

Mistrz:
"(...) Niezapadalność na choroby infekcyjne to po prostu odporność - cel naszych działań. Ale ma ona wynikać z ogólnej kondycji organizmu, a nie podłych sztuczek, takich jak czosnek, noni, suplementy, homełopatia czy szczepionki. Natury po prostu nie da się oszukać, i tyle. Rozejrzyjcie się tylko - w miarę wzrostu coraz to lepszych specyfików do walki z chorobami, wzrasta ilość zachorowań na poważne choroby, w tym raka jako ostateczną katastrofę organizmu, któremu blokuje się możliwość usunięcia krępujących go toksyn, a także zdegenerowanych komórek, podatnych na mutacje prowadzące do nowotwora. (...)
Cytat od forowicza:
Kiedyś czytałem, że w Anglii próbowano leczyć raka wirusem grypy, ale układ odpornościowy blokował wirusa i nie mógł on dotrzeć do miejsca, w którym był rak.

(...) No właśnie. Już nawet medycyna konwencjonalna dochodzi do wniosku, że organizm wykorzystuje wirusy do samooczyszczania się z komórek nowotworowych, a wirus grypy jest do tego celu najlepszy, bo najbardziej bezpieczny. Czasami, a może nawet często bywa tak, że organizm nie decyduje się na infekcję wirusem, bowiem uznaje, że mógłby nie potrafić sprostać wyzwaniu, tj. usunąć wszystkich wirusów namnożonych w trakcie procesu oczyszczania, zwanego chorobą infekcyjną. Natomiast po wzmocnieniu systemu odpornościowego zaczyna odrabiać zaległości i choroby infekcyjne pojawiają się raz za razem. (...) Jak widzimy: wszystko wynika z ogólnej kondycji organizmu. Taka jest mądrość natury, z którą nie należy walczyć, bo zawsze źle się to kończy. 
(...) Według mnie, organizm nie reaguje chorobą infekcyjną na pojawienie się toksyn w krwi, bowiem w tej sytuacji istnieją wszelkie szanse na ich wydalenie normalnymi drogami wydalniczymi. W tym sensie płyny ustrojowe są przejściowym magazynem toksyn. Użycie zarazków ma uzasadnienie jedynie wówczas, gdy toksyny zostaną zmagazynowane w tkankach, albo wyrządzą w nich szkody. Wówczas organizm dopuszcza do kontrolowanej infekcji bakteriami, wirusami i pasożytami. Ale to rzecz jasna nie jest choroba, lecz właśnie prawidłowy proces samooczyszczania.
Jeśli przyjmiemy, że chorobą jest dysfunkcja organizmu spowodowana negatywnym wpływem toksycznych złogów na funkcjonowanie układów, m.in. odpornościowego, to wówczas może dojść do owego błędu popełnianego w przypadku wpuszczenia zbyt dużej ilości patogenów, albo nie w tym momencie, w którym by należało. Z taką sytuacją mamy do czynienia w przypadku sepsy, ale nie ze względu na wstrząs septyczny, bowiem on jest jedynie konsekwencją stanu septycznego charakteryzującego się tym, że patogeny krążą swobodnie w krwi i nic ich nie atakuje. (...)". (~Mistrz)

Forumowicz:
"(...) Na szczęście jeden film uchował się od usunięcia. Wspaniałe materiały. Ważne i godne utrwalenia.Big Pharma. Fonetycznie - Duża Farma. Od dawna uważam, że nazwa doskonale oddaje przeznaczenie. Ludzie to stworzenia hodowlane. Przynajmniej tak są traktowani od narodzin. Wychowywani, „edukowani”, kształtowani, lepieni, dezinformowani, manipulowani, ogłupiani, straszeni i zastraszani. To opłacalne działanie, ponieważ jedynie zdezinformowany i przestraszony człowiek staje się bezwolnie podporządkowany.
Jawność działań, bezkarność, szum medialny wprowadzający dezinformację, naciski emocjonalne, bezsilność – dosyć prosta recepta, aby większość społeczeństwa uznała, że nie stać ich na konfrontację z rzeczywistością. Są zbyt przerażeni taką możliwością. Pozostaje im w takim razie mit Kopciuszka, królewny Śnieżki, dobrego Mikołaja i krasnoludków. Wiara w szlachetne cechy człowieka i niedowierzanie faktom przynoszące ulgę.
Na naszych oczach zaczyna mieć miejsce kolejny proces niosący spustoszenie zdrowotne, emocjonalne i kulturowe. Zaszokowana danymi dotyczącymi wieku w jakim zaczynają się poddawać zabiegowi waginoplastyki zdrowe nastolatki, chciałam przejrzeć informacje dotyczące naszego kraju i natrafiłam na informacje wprowadzające mnie w osłupienie.
Chirurgia plastyczna warg sromowych
Przeczesuję Internet i jak na razie nie znalazłam żadnych wiarygodnych statystyk ani opracowań. Brak jakiejkolwiek głębszej refleksji czy podsumowań. Za to roi się od cenników i lukrowanych opisów.
Załączony poniżej, pozornie informacyjny artykuł tak skonstruowano, aby odbiorcy szybko, sprawnie i bezwiednie zakodowali ,występowanie jakich dolegliwości należy zgłaszać, aby zostać zakwalifikowanym do wykonania takiego zabiegu.
Labioplastyka
Nie mam słów, a opinię na ten temat każdy wyrobi sobie sam. Jako „cywilizowani”, praworządni odpowiednim wyznaniem, kulturowo sławiący humanitaryzm , grzmiący z trybun w środkach masowego przekazu i pełni dezaprobaty w prywatnych rozmowach, potępiamy obce nam zwyczajowo okaleczanie kobiet muzułmańskich. Często łapiemy się za głowę ze zdumienia, trzęsąc się przy tym ze wstrętu i oburzenia nad obrzezaniem arabskich dziewczynek. Wczoraj w telewizji obejrzałam ogólnodostępny film edukacyjny. Podano w nim, że labioplastyce w protestanckiej Wielkiej Brytanii są poddawane już jedenastoletnie dzieci. Podano liczbę 8 dzieciaków , nie podano przedziału czasowego, tylko w jednej placówce medycznej. Z przyczyn ESTETYCZNYCH. Zabieg jest często refundowany i traktowany jak pomoc nastolatkom w drodze do samoakceptacj ( bez względu co by to miało znaczyć ). Jak silna musi być presja, której jesteśmy poddawani, jeśli dzieci z piątej klasy szkoły podstawowej, pięć lat po opuszczeniu zerówki wpadają w psychozę i obawiając się odrzucenia przez potencjalnego partnera seksualnego lub szyderstw rówieśników, wymuszają na rodzicach zgodę na zabieg . Często wiedzę, że są „niedoskonałe”, czerpią z faktu, że ich wygląd odbiega od wyglądu gwiazd filmów porno.
Nie mam stu lat i doświadczeń z minionej epoki, ale pamiętam, że moje dzieci w tym wieku dręczyły mnie na okoliczność klocków Lego. Ta refleksja nie ma na celu podkreślenia jak prawidłowo spełniłam się w roli matki, ale zaakcentowanie jak duże zmiany w sposobie postrzegania i myślenia są na nas wypracowywane w obrębie 20-30 lat. W jak dramatycznych kwestiach i jakiej wagi są to zmiany. Wychodzi na to, że przeciętny człowiek nie ma szans w pojedynkę w zderzeniu ze stosowanymi socjotechnikami. (...)".



I DALEJ - O WAŁKACH MEDYCZNYCH...

 

Świńska grypa - medyczny "wałek" stulecia - KLIK!
"Jestem obecnie w USA i tutaj właśnie zrozumiałem, o co chodzi z tą całą świńską grypą... Chodzi o to samo, o co zawsze chodzi, gdy nie wiadomo o co... - o PIENIĄDZE!
Wystarczy pójść do dowolnego marketu w USA, stanąć w kolejce do kasy i... zrozumieć, o co chodzi z tą całą Swine Flu. Pani w kasie może nam zamiast wydania reszty psiknąć do nosa szczepionką FluMist, albo za 24,99 wcisnąć nam w przedramię albo prosto w pośladek strzykawkę (Flu Shot) i już jesteśmy zaszczepieni na ptasią, świńską czy jelenią grypę. Ja oczywiście nastawiłbym do tego szczepienia dupę, by mnie w nią pocałowano! Za dobrze czuję swoim jeszcze niezakatarzonym nosem, że to jest jeden, WIELKI "wał" koncernów farmaceutycznych na ogłupionym do granic możliwości gatunku, zwanym kiedyś homo sapiens!
Grypa była zawsze
Ludzie zawsze na nią chorowali, a mięczaki czy roznosiciele innych chorób (m.in. AIDS) umierali przez komplikacje pogrypowe. Śmiertelne komplikacje mogą być też przy wyrwaniu zęba, wszczepieniu sztucznych cycków czy zjedzeniu orzeszków przez ludzi na nie uczulonych. Grypa ta, niby to naukowo czy medycznie nazwana dla większego efektu psychologicznego grypą typu A podtypu H1N1, H1N2, H3N1, H3N2, czy H2N3 nie jest wcale bardziej zaraźliwa czy zabójcza niż inne grypy, na które ludzkość choruje od setek lat! W Chinach odnotowano 3,700 przypadków owej grypy i... zmarła na nią tylko jedna osoba.
Na Ukrainie na ponad 100 zmarłych na grypę, świńską jej odmianę miało tylko kilka osób. Umierają ludzie na Filipinach, w Tajlandii, w krajach trzeciego świata, bo tam umiera się z głodu, brudu i na AIDS. Nieważne, na co umarli, ważne, kto płaci za właściwe wypisanie aktu zgonu...
W czasie, gdy będziemy czekać na kolejną śmiertelną ofiarę świńskiej grypy pochodzącą ze świata zachodniego, kilkaset tysięcy ludzi umrze na raka (6 tysięcy dziennie umiera na samego raka płuc), kilkadziesiąt tysięcy zejdzie z tego świata na zawał serca. Kilka tysięcy ludzi zginie w wypadkach drogowych (w samej Polsce około 17 osób dziennie), czy w wyniku błędów lekarskich (w samych USA 300 osób każdego dnia). Więc o co tu chodzi z tą świńską grypą, na którą zmarło wg. szacunków WHO zaledwie od 1,5 do 5 tys. ludzi? Cały artykuł Autor: Daniel Sen ". 

 Szczepienia z nagonką - KLIK! 

"15 czerwca 2012 roku w „polskim” sejmie, przy jednym głosie przeciwnym, przeszło pierwsze czytanie rządowego projektu ustawy o zapobieganiu kompromitacji WHO. Wychodzi na to, że ustawa niebawem wejdzie w życie. Nasze życie – moje, twoje, naszych najbliższych: wszystkich.
WHO bardzo się skompromitowała, ogłaszając w roku 2009 pandemię świńskiej grypy. Skutkiem tej kompromitacji jest nasilenie nikłego jeszcze wówczas ruchu antyszczepionkowego. Jak do tego mogło dojść? Zawiniła akcja medialna mająca zasiać panikę wśród ludności po to, by przed punktami szczepień ustawiły się długie kolejki, a stojący w nich ludzie truchleliby ze strachu, czy aby dla wszystkich starczy szczepionek. Tym sposobem miał być osiągnięty zadowalający (WHO) „stopień wyszczepienia”, planowany na powyżej 95%. Akcja spaliła na panewce, bowiem tylko rządy państw, w których ogłoszono pandemię świńskiej grypy, stanęły na wysokości zadania (za chlubnym wyjątkiem polskiej minister zdrowia, pani Ewy Kopacz) i wykupiły przewidzianą pulę szczepionek, natomiast społeczeństwa tych państw nie wystraszyły się świńskiej grypy i w długich kolejkach do punktów szczepień się nie ustawiły. I wtedy nastąpiła katastrofa – świńska grypa miała przebieg wyjątkowo łagodny, o wiele łagodniejszy od normalnej grypy sezonowej. O zgrozo – nie było milionów ofiar wśród niezaszczepionych. Praktycznie żadnych ofiar nie było, prócz WHO.
Zupełnie inaczej rzecz by się miała, gdyby „stopień wyszczepienia” był zadowalający (dla WHO), czyli zaszczepiono by owe powyżej 95% społeczeństwa krajów objętych szóstym alertem zagrożenia epidemiologicznego. Wtedy brak milionów ofiar, które miały paść ofiarą wirusa A/H1N1, przypisano by, rzecz jasna, skuteczności szczepionek.
Koszt wyprodukowania jednej szczepionki wynosi niespełna 4 centy, zaś jej wartość rynkowa to średnio 50 dolarów. Narkobiznes przy tym to mały pikuś. Globalna akcja szczepionkowa, zwana pandemią, to miliardowe zyski ze sprzedaży mielonych kurzych embrionów, zakażonych wirusem. Z takiej gratki biznes szczepionkowy nie zrezygnuje dobrowolnie, tym razem jednak postanowiono przygotować odpowiedni grunt. Na pierwszy ogień poszła Polska, w której nie tylko społeczeństwo, ale także rząd nie sprostał zadaniom postawionym przez WHO.
Nowa ustawa o zapobieganiu epidemiom odbiera wszelkie kompetencje rządowi, w tym także ministrowi zdrowia. W razie ogłoszenia epidemii rząd, za pieniądze podatników, a więc za nasze pieniądze, będzie musiał zakupić tyle szczepionek, by wystarczyło do zaszczepienia każdego obywatela, bez względu na wiek. Na tym rola rządu się kończy. 
W nowym rozdaniu niebywałe kompetencje uzyskuje sanepid, porównywalne do kompetencji SS podczas okupacji. Funkcjonariusze sanepidu oraz wyznaczony przez tę instytucję personel medyczny, po ogłoszeniu epidemii, będą mieli prawo organizowania łapanek i przy użyciu przemocy bezpośredniej wstrzykiwać opornym zakażone wirusem mielone kurze embriony. Tym sposobem ma być osiągnięty zadowalający stopień wyszczepienia, a wówczas już nikt nie będzie mógł powiedzieć, że pandemia została ogłoszona pochopnie, gdyż nowy wirus, jaki zapewne się pojawi, jest w gruncie rzeczy niegroźny. Uniknięcie milionów ofiar tym razem przypisze się bezinteresownej troskliwości WHO, gdyż drugiej opcji już po prostu nie będzie.".(~Józef Słonecki)
Mój wpis: 
Cyt.

"(...) Rozprzestrzenianie się AIDS, którym straszony jest świat stanowi dochodowy projekt biznesowy rozwijany przez największe firmy farmaceutyczne i skorumpowanych urzędników z międzynarodowych organizacji medycznych. (...)
(...) Jeżeli komuś zależy na wykazaniu przed społeczeństwem, że wzrosłą liczba chorych na AIDS, to do tego worka dodaje kolejne choroby, które dawniej nikomu nie przyszłoby do głowy nazywać AIDS (…). 
(...) Dawniej za chorego na cukrzycę uznawano kogoś kto przekroczył cukru 100, a dzisiaj chorym może być ten, kto przekracza 120. Skutek: epidemia cukrzycy się zmniejszyła. Jakiż sukces dla służby zdrowia! Pamiętam czasy, kiedy w Polsce corocznie podnoszono normy cukru we krwi, a w USA - obniżano. Często stosuje się zawężenia definicji choroby do wykazania pożyteczności szczepionek. Dlaczego manipuluje się statystykami? Dla pieniędzy. (...)

(...) Dzisiaj AIDS jest hasłem do potężnego biznesu: ponad półtora tysiąca zgłoszonych patentów, setki dotowanych instytucji i organizacji oraz miliardy dolarów wydawane na testy i substancje zakwalifikowane jako leki wspomagające dożywotnią walkę z AIDS (…).

(...) Jakie to teraz modne w tzw. elitach prowadzenie walki z AIDS. Jakim życzliwym okiem społeczeństwo spogląda na polityków, królowe Miss i innych. Przypomina mi się automatycznie reklama Lindy, który wypowiada magiczne słowa: - "Pij mleko będziesz wielki". Nie wiem czy ten facet świadomy jest tego co on  mówi? Gdyby się kierował sumieniem - to powinien zdementować te słowa - słowami: - "Pij mleko, będziesz kaleką".

Kolejnym mitem jest sam wirus (…). Do dzisiaj nie ma naukowo przekonujących danych na istnienie wirusa HIV (…) wyniki jedynie informują, że prawdopodobnie mógł tu narozrabiać wirus. Zwróćmy uwagę na słowo prawdopodobnie. Żeby to lepiej wytłumaczyć, wyobraźmy sobie, że ktoś ma biegunkę. Przy tej dolegliwości częściej może się zdarzyć, że biedak nie zdąży do toalety i pobrudzi sobie bieliznę. Zapewne ją wypierze i powiesi na sznurku. Przy diagnozowaniu HIV naukowcy odwrócili ten ciąg zdarzeń i zachowują się tak, jakby po wiszących na balkonie majtkach diagnozowali, że właściciel ma prawdopodobnie biegunkę. Dla ewentualnych wpadek wymyślono margines tolerancji twierdząc, że test ma 98% skuteczności (…). Skoro uznaje się, że HIV wywołuje AIDS, to powinien być jakiś dokument naukowy, który to udowadnia. Nie istnieją żadne takie dokumenty (…).  Jednak coraz więcej naukowców twierdzi, że przyczyna awarii systemu odpornościowego polega na chemicznym i psychicznym zatoksycznieniu organizmu. Teorię tę potwierdza coraz więcej osób, które zrezygnowały z brania leków na AIDS (…).
  (...) Czy nie jest to kolejny przykład robienia interesów na chorobach ludzkich? (...)".
(...) Manipuluje się statystykami, wynikami badań, aby opchnąć stare zapasy (lub jakieś nowe) - medykamentów. Teraz lobby czeka na kolejnych frajerów do uszczęśliwiania na siłę, z takich państw jak Ukraina, Białoruś i inne, którym tak śpieszno do tzw. cywilizacji zachodniej. U nas już rynek się nasycił aptekami, i co mądrzejsi wiedzą, o co chodzi z tymi lekami "nowej generacji" czy tzw. lekami etycznymi, suplementami, paralekami (powodują więcej szkód na zdrowiu, niż kiedyś). Dalej przodujemy w świecie (I lub II miejsce na świecie pod względem zakupu tzw. suplementów diety itp.), a chorób wcale nie ubywa - jest wręcz odwrotnie - chorych przybywa w tempie geometrycznym, w tym chorych na "epidemię" raka i cukrzycy. (...)".


To były dyskusje na forum Biosłone - iks lat temu; obecnie - sytuacja robienia biznesu przez lobby farmaceutyczno-medyczne na niewiedzy, na naiwności pacjentów (na produkcji chorych i chorób) - przeżywa jeszcze większy rozkwit...


Ps.

"To zdumiewające, że ludzie, którzy myślą, iż nie stać nas na lekarzy, szpitale i leki sądzą, że stać nas na lekarzy, szpitale, leki i na rządową biurokrację która nimi zarządza.” 

"Nie ma chorób, tylko chorzy ludzie. Choroba nie jest żadnym okrucieństwem, czy karą, lecz tylko i wyłącznie korektą: instrumentem, którym posługuje się nasza dusza, w celu zwrócenia uwagi na nasze błędy, aby w ten sposób uchronić nas przed większymi pomyłkami, żeby nam przeszkodzić w wyrządzeniu jeszcze większych szkód – i nas przywrócić na drogę prawdy i światła, z której nie powinniśmy byli nigdy zejść".

"Choroba i zdrowie są parą pojęć, które odnoszą się tylko do świadomości i nie mają zastosowania do ciała – ciało nie może być ani chore, ani zdrowe. Mogą się w nim jedynie odzwierciedlać odpowiadające tym pojęciom stany świadomości.
Ciało nigdy nie jest chore lub zdrowe, gdyż wyrażają się w nim jedynie informacje pochodzące ze świadomości. Ciało samo z siebie niczego nie czyni, o czym każdy może się przekonać, obserwując zwłok".

"Największa tajemnica medycyny? Odwrócić uwagę pacjenta w czasie, kiedy natura pomaga mu sama".

"Im lepszy lekarz, tym więcej zna bezwartościowych lekarstw".

"Lekarz leczy chorobę, a zabija pacjenta".

"Leki leczą chorobę tak samo jak pociski leczą wojnę".

"Życie i zdrowie człowieka są zagrożone, kiedy obraduje  Parlament".

"Prawdziwa wiedza to znajomość przyczyn".

"Przyroda jest lekarstwem dla wszystkich chorób".

"Ludzie błagają Boga o zdrowie. Nikt jednak ze śmiertelników nie myśli, że zachowanie zdrowia leży w jego własnych rękach".

"Wiedza naukowa niewiele się przydaje do rozświetlenia tajemnicy własnego ciała. Najlepiej o tym świadczy fakt, że najbardziej fantastyczne koncepcje i urojenia hipochondryczne mają właśnie lekarze".

"Zdrowie to stan, o którym medycyna nie ma nic do powiedzenia".

"Niektórzy lekarze sądzą, że choroby weneryczne i inne spadły na rodzaj ludzki z powodu satyr na lekarzy".

"Nie tyle poznać to, czego się nie wie, ile zapomnieć to, co się wie, lub w co się wierzy, że się wie".

"Medicus curat, natura sanat".



                                                                                                                                                                      
SUPLEMENT                                                                                                                                         
                    
                                                                                                                       
Niżej - porównałem długość życia autorów diet czy modelów odżywiania, które są faktycznie z Naturą na Ty a autorami diet wege czy quasi-wege, lub innymi wściekle naŁukowymi dietami, wg mnie nieco wynaturzonymi...

Śp. dr Wolfgang Lutz, animator diety niskowęglowodanowej, wysokobiałkowej, średnio/wysokotłuszczowej, diety zbliżonej do Zasad zdrowego odżywiania, czyli zbliżonej do modelu odżywiania człowieka kromaniońskiego w paleolicie - zmarł faktycznie ze starości, godnie, w wieku 98. lat - a nie jakby chciała medycyna - na jakąś... chorobę.

Znam pewne osoby stosujące  np. Zasady zdrowego odżywiania (ZZO), zbliżone do diety dra Lutza - pomimo silnego stresu (np. tragedii osobistej/traumy, jaka ich dotyka), ale będącymi w miarę zdrowymi somatycznie (czyści wewnętrznie) - ów silny stres czy duże przeżycia emocjonalne - nie dokonują u nich większego spustoszenia organizmu - jak u ludzi zatoksycznionych (przy braku homeostazy). Ów stres nie trwa długo, a u niektórych spływa jak po kaczce. Takie osoby z reguły szybko sobie dają z nim radę. Tak samo i rak raczej nie będzie się ich imał... 
Uwaga! Tak się jest w rozumieniu medycyny akademickiej (błędne rozumowanie), a wg GNM -  można być zdrowym somatycznie, ale jeśli nie umiemy sobie radzić z traumą, to zachorujemy na raka, tylko że rak nie powstaje po to, by nas zabić, lecz po to, byśmy przetrwali sytuację kryzysową, i to jest prawdziwa wiedza.

Dr Wolfgang Lutz - jako naukowiec pracujący w czasie II wojny światowej dla Luftwaffe odmówił przeprowadzania eksperymentów na więźniach obozu koncentracyjnego w Dachau.
Przeprowadzał wyłącznie eksperymenty na zwierzętach. Wprowadził hipotermię mózgu do technik resuscytacji. Obecnie metoda ta wykorzystywana jest w kardiochirurgii.
Jest autorem koncepcji mówiącej o nieprzystosowaniu gatunku ludzkiego do diety wysokowęglowodanowej; zamiast niej zalecał współczesną dietę paleolityczną - bez ograniczania białka i tłuszczu, ale z ograniczeniem węglowodanów (do 72 g /dobę; tzw. 6 porcji chlebowych).
Wykazał, że na żywienie wysokowęglowodanowe organizm człowieka odpowiada specyficzną reakcją hormonalną. Wysunął hipotezę, że długotrwałe zaburzenia hormonalne (wywołane węglowodanami) mogą być przyczyną wielu współczesnych chorób.
Był człowiekiem skromnym, ale z poczuciem humoru, po wojnie nie przyjął oferty pracy w dziedzinie technologii kosmicznych w USA.

Kolejnym przykładem długowieczności jest dr Jan Kwaśniewski - autor Diety optymalnej (niskowęglowodanowej), co prawda wg mnie dieta nieadekwatna do nazwy w 100%, ale mająca kilka punktów stycznych z dietą dra Lutza. Dr Kwaśniewski zmarł w wieku 82. lat.
|
Ponadto Pani dr Natasha Cambell - autorka diety GAPS - również preferuje model odżywiania, gdzie podstawą są białka i tłuszcze zwierzęce. Dieta ta leczy Zespół psychologiczno-jelitowy; czyli choroby przewodu pokarmowego i skutki tych chorób - objawiające się chorobami neurotycznymi i psychotycznymi. Dr Cambell w swojej teorii jasno wykazuje zależności pomiędzy chorobami naurologicznymi a dietą.
Dr Natasza Cambell - ciągle cieszy się dobrym zdrowiem i młodym wyglądem (jakby czas zatrzymał się dla niej).


Józef Słonecki - autor (DP) Diety prozdrowotnej oraz ww. (Zasad zdrowego odżywiania) ZZO - również preferuje model odżywiania bazujący na atawistycznych predyspozycjach naszego gatunku oraz upodobaniach kulinarnych naszych ludzkich przodków - biorących swe korzenie z epoki paleolitu.
Józef Słonecki - profilaktyk zdrowia, bioenergoterapeuta - pomimo tytanicznej pracy, jaką wykonuje dziennie, również zachowuje doskonałą kondycję psychofizyczną. Umiera nagle w grudniu 2020 roku...

Pani dr Ewa Dąbrowska pewnie się nie pogniewa, a wręcz przeciwnie, zaaprobuje moje uwagi pro publico bono, które dedykuję przeciwnikom: tzw. mięsożernych morderców, wysokobiałkowców, wysokotłuszczowców, niskowęglowodanowców.
Pani dr Dąbrowska, z całym szacunkiem dla jej niektórych osiągnięć w leczeniu przyczynowym, w krytyce idei szczepień przymusowych czy również samej idei szczepień (jako sztucznego podwyższania tzw. odporności organizmu) stawia na model odżywiania, gdzie podstawą są warzywa i owoce, i jako dodatek, ale z dużym ograniczeniem, produkty zwierzęce. Tym samym przyczyniała się do wspierania twórców mitów/straszaków o tzw. zakwaszeniu organizmu, czyli do produkcji chorych, którzy na chama alkalizują się...
W świetle najnowszych badań biochemicznych przez naukowców niezależnych jest potwierdzona teza, do której stosowali się w większości ludzie, którzy prawidłowo uważają, że człowiek jest wszystko-żerny, a podstawowym budulcem zdrowia oraz buforem bezpieczeństwa nasycenia głodu jest białko odzwierzęce i tłuszcz odzwierzęcy, roślinki zaś są tylko dodatkiem do rancza.
Pani doktor twierdziła kiedyś, że choroby przeziębieniowe (infekcyjne) trzeba odchorować, aby wyszły na zdrowie, bez leków, zgodnie z tezami Ojca medycyny. Ale mówiąc o zdrowym modelu odżywiania, zamiast podpierania się lekami i szczepionkami, aby mieć silny system odpornościowy - zalecała swoją dietę roślinną. Z całym szacunkiem, w chorobie - jak najbardziej - TAK  (podobnie jak u dra Gersona kuracja sokami warzywno-owocowymi). Ale w ZDROWIU - NIE! 

Natomiast inny autorytet od medycyny naturalnej, śp. dr Jadwiga Kempisty, zmniejszyła sobie trochę swój tzw. prywatny cmentarz (miejsce spoczynku swoich eks pacjentów z czasów wykonywania czynności jako lekarza medycyny akademickiej), jak poszła na emeryturę. Wtedy wyszła z chorego układu farmaceutyczno-medycznego na swoje, przebranżowiła się na tzw. naturopatę - ale sama niedawno, niestety, odeszła ze świata żywych... Zmarła w stosunkowo młodym wieku (jak na kobietę). Niech spoczywa w pokoju...

Inne tzw. naturopatki, tj.:Stefania Korżawska, Irena Gumowska - też by mogły jeszcze pożyć... One przecież stosowały "cudowne" diety, zbliżone do diet wege, których były autorkami lub diety typowo wegańskie, wg mnie mocno wynaturzone. Coś znowu tu nie zadziałało... Niech spoczywają w pokoju...                      

                                        
                                                                                                                       
Ps.
OBALANIE MITU O SZKODLIWOŚCI "MIKROFALÓWEK" ORAZ SŁÓW KILKA O JERZYM ZIĘBIE
                                                                         
                      
                      Zibi    




Pps.

W dniu 22.09. o godzinie 8:00 dokonałem aktualizacji treści artykułu.



Z mojej zgłębionej wiedzy w temacie GNM wynika, że przyczyną chorób są: 4 przesłanki naczelne. Konflikt biologiczny jest wspólnym mianownikiem (lub posiada punkty styczne) z pozostałymi przesłankami.

KONFLIKT BIOLOGICZNY -- informacja zewnętrzna (szok-stres) -- odebrana przez mózg -- aktywacja specjalnego programu naprawczego.

TOKSEMIA -- wynikająca z ciężkiego zatrucia organizmu. Ale Rak nie powstaje z toksemii!

EPIGENETYCZNA (ncDNA) -- dziedziczne pozagenowe zmiany w ekspresji genów bez zmian w sekwencji DNA -- odpowiedzialne za sposób radzenia/nieradzenia z traumami oraz za cechy behawioralne, osobowościowe i emocjonalne.
Najczęściej spotykanym procesem mechanizmu epigenetycznego jest proces metylacji DNA. Polega on na blokowaniu połączenia protein do DNA i hamujący jego ekspresję. Metylacja może mieć pozytywny lub negatywny wpływ na zdrowie w zależności od tego, czy wyłączy pomocne czy niepomocne geny.
Trauma może wywoływać nieregularności w metylacji DNA, które mogą zostać przekazane kolejnym pokoleniom wraz ze skłonnością do kłopotów ze zdrowiem fizycznym i emocjonalnym

SKRAJNE NIEDOŻYWIENIE -- ze skrajnego wygłodzenia. 


     
               
                                                                                                                                                            Zibi      
                                                        

                


                                                                                                                                     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz