Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

środa, 17 maja 2017

OD CZEGO BY TU ZACZĄĆ NAPRAWĘ PAŃSTWA "DEMOKRATYCZNEGO"







Jak rzekł był niegdyś Nicólás Gómez Dávila: "My, wrogowie powszechnego prawa wyborczego nie przestajemy zdumiewać się z powodu entuzjazmu, jaki wywołuje wybór garstki nieudolnych przez masę niekompetentnych".

Problemem ludzi wierzących w demokrację jest symplifikowanie jej sensu stricte do pojęcia "wolności" i sprawienie, iż staje się ono słowem-wytrychem. Demokracja bowiem to nic innego niż łom, służący do wyłamania zamka w ostatnich drzwiach - tych, za którymi stoi już tylko tyrania.

Mówiąc o "demokracji" dzisiejsi obywatele traktują ten legendarny i utopijny zresztą ustrój jako wybawienie, jako oddanie im w ręce jakiejkolwiek władzy, biją czołem przed hasłami wolności, ale - niestety - wolności idącej w nierozłącznej parze z równością. Powielając zatem, w pełni nieświadomie zresztą, schematy socjalistyczne, poddani manipulacji, propagandzie oraz iluzji władzy kreują rzeczywistość ku uciesze włodarzy tego świata, służalców własnych interesów i sakiewek.


Decyzje podjęte przewagą większości (reżim w pełnej krasie!) wbrew powszechnemu uznaniu, iż są decyzjami suwerennymi, w rzeczywistości nimi nie są. Z pomocą "jedynej-słusznej-opcji" przybywają bowiem na przykład media: odpowiednie cykle tematyczne z osobami pożądanymi, małe pranie mózgów odbiorcom, potem jakiś polityczny sondaż - i już osoby słabo zorientowane w świecie politycznym głosują "jak należy". W opublikowanym 25 lutego przez chiński „Dziennik Ludowy” znalazło się zdanie prezydenta Xi Jinpinga, brzmiące: „Gdziekolwiek są czytelnicy, gdziekolwiek są widzowie, tam musi sięgnąć ręka propagandy, bo właśnie tam znajduje się sens i punkt docelowy działań ideologicznych”. Przykład skrajny, ale jakże trafnie odwzorowujący realia, mimo, że u nas nie Chiny - ale Najjaśniejsza Rzeczpospolita.

Konfucjusz prawił, iż "naprawę państwa należy zacząć od naprawy pojęć" - nie możemy nie zgodzić się z tym wyzwaniem, a skoro jesteśmy już przy "demokracji" zatrzymajmy się i zastanówmy, czy ustrój, który tak określamy, w rzeczywistości ma z nią punkty styczne. I tutaj odwołam się do tego, co Charles Mills słusznie ujął opisując problem degeneracji demokracji, bowiem elityzm wydaje się warunkiem sine qua non w procesach transformacji ustrojowej. Ile zatem potrzeba suwerenowi, jakim mieni się lud, balansującemu na cienkiej linie rozgraniczającej tę uwzniośloną, piękną, zmitologizowaną wręcz demokrację z jej karykaturą i wynaturzeniem, jakim jest zwykła zwulgaryzowana ochlokracja, czyli rządy motłochu, by z całym impetem upadł po ciemnej stronie mocy sprawczej?

Harvey Leibenstein, amerykański ekonomista, sprecyzował, czym jest efekt owczego pędu, opisywany w psychologii społecznej, jako syndrom grupowego myślenia. Iluzja jednomyślności i nieomylności, wywieranie nacisku dla wymuszenia konformizmu, etc. - czyż nie tym charakteryzują się powstające pośród zwolenników "demokracji" obozy ideologiczne? Weźmy jako przykład autokreację PiSu na obrońcę biednego i uciśnionego społeczeństwa przed złym establishmentem, jako bodziec ku pociągnięciu za sobą masy elektoratu - sprawdziło się? Ano, sprawdziło! PiS u władzy, lud kupiony za własne pieniądze cieszy się z 500+, w głębokim poważaniu przy tym mając skandaliczny deficyt budżetowy, terror instytucji państwowych i ucisk podatkowy.


Czy przeciętny Kowalski, pogrążony w przywołanym powyżej owczym pędzie, przystanie na chwilę i zastanowi się nad tym, jakie konsekwencje poniesie za sobą polityka partii Jarosława Kaczyńskiego? Bazując na ułomnej empirii rozmów ze "statystycznymi Polakami": czy przeciętny Kowalski odda swoje 500+ i zgodzi się dla dobra ogółu na likwidację PIT i CIT, obniżkę VATu, akcyzy? Ano, nie zgodzi się - i tutaj obnażamy ogromną hipokryzję! Jeżeli bowiem demokracja mieni się sprawowaniem władzy ogółu w służbie ogółowi - dlaczego tak istotne jest dla przeciętnego Kowalskiego osobiste dobro, całkowicie prywatny interes? "Społeczeństwo demokratyczne" w naszym kraju, społeczeństwo, którego mentalność przenika po dziś dzień rozumowanie całkowicie socjalistyczne, wychodzi z założenia, iż lepsze jest równanie w dół - lepsze, ponieważ bezpieczniejsze. Po co wysilać się i rywalizować przy zachowaniu norm moralnych/etycznych/zasad zdrowej konkurencji, skoro kapitan Państwo ma wprawę w ograbianiu ogółu i dzieleniu wszystkiego między wszystkich po równo, oszczędzając przy tym krocie dla siebie? Nie może być zatem mowy o "dobru wspólnym", jako o naszej powinności, ponieważ jest to arystotelesowska mrzonka, która rozbija się jak bańka mydlana po zderzeniu z przeciętnym Kowalskim i jego zasiłkami. 

Wracając do nieprawidłowości w sprawowaniu władzy w państwie demokratycznym - przy całym ogromie instytucji, administracji i tłumach rządzących nie ma u nas żadnej instytucji zwierzchniej, która zapanowałaby nad powyższymi, by wykonywali oni swoją władzę zgodnie z wolą poddanych. "Poddanych", ponieważ od zawsze byłam i jestem niezmiennie zwolenniczką restytucji monarchii i choć jest nam do niej bardzo daleko, to trzymam się tego zamysłu konsekwentnie, jako idei przewodniej w całym moim podejściu do rozważań politycznych. Monarchia to ustrój zgodny z Królestwem Bożym, zatem szanując fundamenty cywilizacji łacińskiej oparte o normy chrześcijańskie - nie można powiedzieć, że "ustroju lepszego od demokracji nikt nie wymyślił", bo wymyślił go sam Bóg. 

Schodząc natomiast na Ziemię i zaglądając do Sejmu... dzisiejsi posłowie, czyli sprawujący władzę z woli narodu przedstawiciele interesów swojego elektoratu, również nie zauważają, iż to oni są w służbie narodowi i to nie naród istnieje w służbie posłom.
Zgodnie z ideą subsydiarności sięgającą swoimi korzeniami czasów starożytnych, będącą także ważnym elementem katolickiej nauki społecznej winno być: "tyle władzy, na ile to konieczne, tyle wolności, na ile to możliwe oraz tyle państwa, na ile to konieczne, tyle społeczeństwa, na ile to możliwe".

Czy da się to wszystko odnaleźć w naszych realiach? Czy rządzący stworzą nową Konstytucję - taką, która będzie uwzględniała zasadę "Volenti non fit iniuria"*? Pozostawmy te pytania bez odpowiedzi i miejmy nadzieję na uporządkowanie się wszystkiego, począwszy od pojęć**, kończąc na całkowitej naprawie Państwa Polskiego.


*"Chcącemu nie dzieje się krzywda".
**Na początek samouczek: 



                                                                                                  
                                                                                              
                                                                                                                                                        
                                                                  Magdalena Wandachowicz                                                                      

piątek, 12 maja 2017

NABIJANI W BUTELKĘ PRZEZ WODOLEJCÓW I INNYCH KUGLARZY Z MEDYCYNY "ANALNEJ"



Zdrowie i medycyna
 - czyli dwie sprzeczności; dwie figury retoryczne; paradoks; kolejny dysonans poznawczy (zdrowy od-medycznie, zwłaszcza - od medycyny akademickiej lub tzw. naturalnej - to OKSymoron jak BYK).

Takie hasło przewodnie widnieje na stronie pod nazwą: Natura i Zdrowie KLIK!

A obecnie stosowana jest taka socjotechnika na ten naiwny naród... (Homo patiens i Homo natrural-patiens) - KLIK!

Przestawiając swój organizm na picie wody o wysokim odczynie pH, w początkowej fazie można zauważyć objawy podobne do grypy. Dzieje się tak dlatego, że w procesie jonizacji tworzą się skupiska cząsteczek, które są o połowę mniejsze niż zwykłe cząsteczki. Dzięki temu, taka woda ma większe właściwości nawadniające - łatwiej przepływa przez nasze tkanki, wypłukując tym samym toksyny z organizmu. To właśnie ten efekt detoksykacyjny czasami sprawia, że doskwierają nam bóle głowy oraz biegunka. [ Moje pogrubienia czcionki]

No, jasne, bo organizm człowieka to taka pralka wirnikowa Frania czy SHL-ka (nie obrażając tego, mówiąc całkiem obiektywnie, dobrego reliktu PRL-u); i dzięki wodzie alkalicznej - wszystkie toksyny zostaną odwirowane i wyparują z organizmu...?!
Gdyby tak było, to nic tylko pić wody alkaliczne i grzeszyć z organizmem na potęgę...


Żadna woda, nawet ze złota, nie jest w stanie wypłukać toksyn, a jedynie rozcieńczy płyny ustrojowe, co skutkuje ich mniejszym stężeniem, a to z kolei przyczynia się do mniejszego stężenia krążących w tych płynach toksyn. A zatem woda ma działanie terapeutyczne, działa jak lek, jedynie objawowo, a nie przyczynowo. 

Jeśli nie kierujemy się naturalnym pragnieniem, pijąc normalną wodę, tylko stosujemy się do tych różnych kuglarskich instruktaży dotyczących nawadniania organizmu i do tego wodami jakimiś nad-naturalnymi, i w ilościach nadmiernych dla organizmu, to nie dziwmy się, że nie możemy dojść do zdrowia. Ale pacjentom naturalnym wystarczy, że tylko lepiej się poczują, jak już się odoją tych nad-naturalnych wód, wg wściekle mądrych zaleceń nad-naturalnych terapeutów - wówczas uważają się za wyleczonych.

Jest tak, że jeśli organizm przewodnimy, to on tej wody nie wypompuje (jak z pralki) w postaci niezmienionej, gdyż w połączeniu z odpowiednią temperaturą układu wydalniczego stanowiłaby optymalne środowisko do patologicznej mikroflory (np. pleśni). Organizm, żeby do tego nie dopuścić - musi tę wydalaną wodę odpowiednio zakwasić. Ale z uwagi na to, że w spożywanej wodzie nie ma odpowiedniej ilości elektrolitów, organizm jest zmuszony do pobierania ich z zapasów tkankowych. I tak oto - zamiast wypłukiwać brudy/toksyny - to wypłukujemy niezbędne do utrzymania homeostazy elektrolity (głownie: sód, potas, magnez).


Takie wypłukiwania kończą się przeważnie: arytmią serca, tikami nerwowymi i skurczami (zaburzenia gospodarki wodno-elektrolitowej, głównie niedobór sodu), zespołem przewlekłego zmęczenia, etc. Ale w takich sytuacjach medycyna suplementacyjna zaraz idzie w sukurs. I dalej buduje atrapę zdrowia. Toksyny nadal mają się dobrze w organizmie, a my je maskujemy doraźnie, faszerując się suplami, żeby tylko usunąć nieprzyjemne samopoczucie. Dystrybutorzy supli, jonizatorów, etc. wówczas uspokajają, że to tylko efekt tzw. ozdrowieńczy wynikający z detoksykacji. A to jest oczywista nieprawda, bo to raczej intoksykacja i jej skutki (tzw. niedobory z nadmiaru/balastu).

I tak oto medycyna naturalna hoduje sobie swoich pacjentów naturalnych, a oni śpią spokojnie w błogiej nieświadomości, że skoro samopoczucie się poprawiło, to znaczy, że są wyleczeni.
I znów, gdzie to w naturze jakieś zwierzę pije wodę na siłę wtedy, kiedy nie posiada naturalnego pragnienia...?! A człowiek? I owszem, nie tylko pije, ale i doi hektolitrami, bo tak mówi (łoj!) instruktaż np. prEfesora Tombaka lub innego tzw. naturopaty. I skąd taki człowiek może mieć pragnienie, jak konowalstwo i tnaturoterapeuci straszą chorobami, nakazując unikania soli kuchennej oraz soli zawartej w potrawach...


Natura i Zdrowie?! Ale chyba tylko w tytule, bo w treści tego zdrowia znowuż jak na lekarstwo...
Takie jest rozumowanie tzw. pacjenta. Zafundowanie sobie atrapy zdrowia = zdrowie.A to tylko zamaskowanie faktycznego stanu zdrowia i popadnięcie w kolejne choroby, tym razem z alkalizacji...

Przecież co kilka lat pojawiają się takie cudowne urządzenia i podobnie cudowne suplementy, a zdrowia jak nie było, tak i nie ma -  jest nawet wręcz przeciwnie.
Ładnie bym się urządził, gdybym np. chorował na infekcję układu moczowego, i organizm domagałby się jedzenia zakwaszającego mocz (np. żurawina, mięso, inne), a ja bym na siłę się alkalizował jakimś cudownym płynem pt. Woda z jonizatora i innymi wynalazkami.
To tylko jeden z przykładów - jakich problemów można nabawić się - jeśli bezkrytycznie łyka się takie informacje tzw. medycyny suplementacyjnej czy komplementarnej.


Poniżej dowody na hodowlę pacjentów  z tzw. alkalizacji organizmu i innych obecnych modnych metod:
OBALANIE MITU/STRASZAKA DOTYCZĄCEGO "ZAKWASZANIA" ORGANIZMU - KLIK!
OBALANIE MITU O SZKODLIWOŚCI MIKROFALÓWEK ORAZ KILKA SŁÓW O JERZYM ZIĘBIE - KLIK!


W ostatniej dekadzie XX w. wzrost spożycia wody butelkowanej był spowodowany pogarszającym się stanem środowiska naturalnego. Ale również w tym samym czasie oraz w I dekadzie XXI w. jakość wody kranowej niesamowicie mocno uległa poprawie. Głównie za sprawą bardziej restrykcyjnym wymaganiom niż woda butelkowana, wg narzuconych przez UE wysokich standardów, jakie obowiązują dla jakości wody pitnej. Jest to wg mnie jedyny plus tej lewackiej, durnej organizacji. 

Pozostało jednak pewne uprzedzenie do spożywania wody z kranu, gdyż rzekomo ma ta woda zawierać bakterie chorobotwórcze i inne zanieczyszczenia toksyczne dla zdrowia. 
De facto, jak wspomniałem wyżej, woda kranowa ciągnięta dla konsumentów za pomocą wodociągów jest bardzo zdatna do spożycia i nie posiada w sobie bakterii chorobotwórczych oraz innych zanieczyszczeń, jak to było kiedyś. 
Po drugie, z badań wynika, iż woda kranowa zawiera o wiele więcej pierwiastków korzystnych dla zdrowia niż woda butelkowana. 
Ponadto wody butelkowane w ok. 50% to wody źródlane, które nie różnią się od wód kranowych. Firmy produkujące wody butelkowane oraz urządzenia filtrujące i jonizujące wodę, napędzają spirale strachu wśród konsumentów, tworząc mity o szkodliwości wody kranowej, przez co nakręcają sobie koniunkturę biznesową. 

Przedstawiciele tych firm twierdzą, że (np. woda z kranu jest zdatna do picia dopiero, jak się ją przefiltruje, gdyż zawiera: szkodliwy chlor i jego związki oraz inne substancje toksyczne, które są często przyczyną raka. Są to przedstawiciele firm handlujących filtrami o odwróconej osmozie, a jako straszaka używają przedstawienia w stylu iście iluzjonistycznym, tj. wykorzystując zjawisko normalnej elektrolizy wody, pokazują, jak rzekomo zanieczyszczona jest woda z kranu: - Uwaga oszustwo, czyli "Rewelacyjne filtry" - KLIK!) 
W ten sposób manipulując klientem - namawiają do kupna filtrów bardzo drogich (np. za około 5000 zł). 

Zamiast straszyć ludzi fałszywą wiedzą, że woda z kranu jest niezdrowa, to przedsiębiorstwa wodociągowe powinny informować ludzi o faktach, z których jasno wynika, że woda kranowa jest najczęściej i najdokładniej badana jako produkt spożywczy w rozwiniętych krajach UE. Już nawet najmniejsze przekroczenie rygorystycznych norm jest przekazywane do wiadomości społeczeństwa zamieszkującego w obrębie działania danego wodociągu, aby ci ewentualnie mogli się zaopatrzyć doraźnie (chwilowo) w wodą butelkowaną, aż do czasu usunięcia tego stanu ewentualnej niezdatności w pewnym stopniu wody do spożycia.

Również jako straszaka dystrybutorzy tych firm używają zafałszowanej informacji jakoby woda kranowa była szkodliwa dla zdrowia z uwagi na zawartość leków. Oczywiście naukowcy badający to zjawisko na sprzęcie najwyższej jakości, jednoznacznie twierdzą, że faktycznie, w wodzie mogą znajdować się śladowe ilości leków, ale substancje te nie wpływają na funkcjonowanie organizmu w żaden sposób, nawet gdyby wypić hektolitry tej wody.

Odnośnie szkodliwości chloru w wodzie kranowej. Mit kolejny! I znów - śladowe ilości powstałego w wodzie chloroformu - nie mają istotnego wpływu na funkcje fizjologiczne organizmu. 
Ponadto chloroform zawarty w wodzie w pojemniku nieprzykrytym dosyć szybko się ulatnia. To tak gwoli doinformowania - gdyby jakiemuś hipochondrykowi przeszkadzały te minimalne ilości tego związku chloru. Wiadomo, że chlorowanie wody jest potrzebne do niszczenia patogenów. 

Woda przefiltrowana ma rację bytu, kiedy jest bardzo twarda (zawiera dużo minerałów) i opóźnia powstawanie kamienia kotłowego (np. w czajniku). Do tego wystarczy zwykły filtr węglowy typu Brita za około 20 zł. Ale na pozbycie się kamienia można użyć np. octu jabłkowego lub octu ze sklepu, lub kwasku cytrynowego i odstawienie czajnika na kilka godzin z nalaną wodą z odpowiednią ilością octu lub zagotowanie wody z kwaskiem cytrynowym. 

Poważnym błędem zdrowotnym jest picie w dużych ilościach i przewlekle wody martwej (destylowanej) lub fałszywej (najpierw destylowanej, a potem zjonizowanej czy nad-zjonizowanej, czyli w ilościach zjonizowania ponad-naturalnych) - po zastosowaniu filtra z odwróconą osmozą oraz jonizatora. Dochodzi do wysycenia minerałów z organizmu, po uprzedniej zmianie w składzie płynu międzykomórkowego - co skutkuje poważnymi schorzeniami wynikającymi z niedoboru substancji mineralnych. I uwaga! Jeśli się nieprawidłowo użytkuje taki filtr, to woda taka może być mocno oczyszczona, ale pozornie, a w konsekwencji jest bardzo zanieczyszczona patogenami. Czyli wniosek znów prosty - jest bardziej szkodliwa dla zdrowia niż kranówka

I powtórzę się. Woda kranowa jest twarda, bo dość wysoko zmineralizowana, jest zdrowa, czyli prawie taka jak dla wód butelkowych średnio-zmineralizowanych. Ponadto woda butelkowana może być źródłem częściowo niebezpiecznej dla zdrowia radioaktywności. 

Woda z plastikowych butelek, z uwagi na brak płukania poprodukcyjnego tych butelek, które trafiają bezpośrednio na rozlewnię - zawiera toksyczny bisfenol i inne popłuczyny plastikowe. 
Wody butelkowane (prócz tych gazowanych naturalnym CO2) muszą mieć dodatek jakiegoś konserwantu. Tak więc u chorych, których trapią dolegliwości ze strony układu pokarmowego - niekoniecznie wpłyną korzystnie na ich stan zdrowia.

Odnośnie manipulowania pacjentami przez kuglarzy z tzw. medycyny naturalnej.
A propos korzystania z mocy wodnej, to niektórzy zwolennicy medycyny natus*alnej (żeby nie używać tego słowa nieparlamentarnego, to powiem eufemistycznie: medycyny analnej) masochistycznie osiągali doznania erotyczne poprzez poddawanie się zabiegom hydrokolonoterapii (to taka turbo-max-lewatywa), czyli picie odbytnicą. 
Czego to medycyna naturalna nie wymyśli, żeby zadowolić wielotorowo swojego Natural patiens... (Czy teraz wiadomo już skąd nazwa medycyna analna?).
W naturze nie widziałem takiego zwierzęcia, które by jedno drugiemu wpompowywało wodę w odbyt w jakimś ściśle uzasadnionym żywotnym celu. Podobno, jedynie czaple wpsikują sobie wodę do (lub w okolicę) odbytu, ale to chyba jakiś rytuał gry wstępnej do kopulacji (samiec i samica). Chyba że pies, może być ogrodnika, który przypadkiem usiądzie na szlaufie ogrodowym, ale to tylko przypadkiem...




                   Skoro jest lewatywa, to czy jest prawatywa...?


                                                                                                      Zibi

wtorek, 9 maja 2017

KIEDYŚ SIĘ DOCZEKAM PRAWDZIWEGO DOKTORA ALTERNATYWNEGO...



Jak słucham tego Pana (Ryszarda Grzebyka)  KLIK!, to odnoszę wrażenie, że choroby wszystkie, w tym i rak - mają przyczyn full. I właśnie on je zna... Z tego wynika, że około 17., bo, jak mówi, zna około 17. metod leczenia przyczynowego.

I znów nie ma nic o zdrowiu, czy o prawdziwej profilaktyce, tylko o metodach terapeutycznych różnych medycyn; czyli też leczeniu objawów, ale metodami (łoj!) "naturalnymi". 

Wg Pana Grzebyka - jest to leczenie przyczynowe. A wg mnie - nie jest! Pan Grzebyk uważa, jak każda medycyna, w tym i akademicka, że jest wiele przyczyn powstawania chorób. Uważają, że jak leczą "naturalnie" daną jednostkę chorobową, to leczą przyczynowo, bo pacjent odczuł poprawę zdrowia. De facto jest tak, że tylko usunął objaw, lecząc przyczynę (zaledwie pośrednią) choroby. 
Dla przypomnienia: Przyczyną chorób jest toksemia organizmu.

A, i ważna rzecz: zarówno tzw. naturopaci, jak i Homo naturalpatiens - leczenie chorób traktują sobie wybiórczo (np. dzisiaj się wezmę za usuwania sposobami "naturalnymi" łupieżu, bo randka się zbliża, a jutro za leczenie kataru żołądka, następnie za arytmię serca, itd.). Nic bardziej błędnego. Jeśli w takiej kolejności i w ogóle wybiórczo będziemy podchodzić do leczenia przyczynowego wg Pana Grzebyka, a nie, żeby organizm sam się regenerował z automatu (wg jego logiki i chronologii), to możemy tę naszą priorytetową walkę z łupieżem przypłacić życiem, bo organizm, gdybyśmy nim nie sterowali ręcznie, naprawę organizmu zacząłby od prostowania poważniejszych niedomagań, a łupież zostawiłby na "deser". Łupież, jako grzybica skóry - ustąpiłby samoistnie po detoksykacji organizmu i tym samym pozbawieniu pożywki dla Candidy (nie ma pożywki - nie ma amatora na nią).
A tak nie mamy łupieżu i wyglądamy estetycznie - ale nie na randce - tylko w trumnie!

Mnie, jako profilaktyka zdrowia nurtu prozdrowotnego wg Hipokratesa, nie interesuje usunięcie przyczyny pośredniej, tylko bezpośredniej, czyli jedynej, naczelnej - jaką jest toksemia. A ponad wszystko opanowanie wiedzy, z której wynika, że sztuką jest niechorowanie, zaś Panu Grzebykowi i jemu podobnym - potrzebna jest choroba, żebym później mogli ją leczyć; żeby mogli się wykazać jako dobrodzieje.

W przypadku leczenia naturoterapeutycznego czy akademickiego nadciśnienia: istnieje nadciśnienie tętnicze - to drugie, czyli rozkurczowe, więc Pan Grzebyk lub jemu podobni szukają przyczyny tej choroby, i ustalają, iż jest to choroba nerki, np. zwężenie naczyń, więc zalecają (np. zioła, działające podobnie jak wazodylatotory). I jeśli po tej terapii się osiągnie ciśnienie, które będzie w normie - to to już wg nich nastąpiło wyleczenie przyczynowe. A de facto to jest zaledwie usunięcie przyczyny pośredniej, i to tylko - doraźne. A co jeśli przestanie się łykać zioła, czyli przestanie maskować faktyczny stan zdrowia? No dobra, w najlepszym wypadku funkcje chorej, "zwiędniętej" nerki przejmie druga. A co się stanie, gdy "zwiędnie" i druga? A zatem - jakie to jest leczenie przyczynowe?

Albo inne leczenie (usuwanie przyczyn pośrednich czy skutków przyczyny naczelnej, bezpośredniej - toksemii) jego, jak mówił, sztandarowe leczenie "przyczynowe" chrząstki stawowej. Jeśli nie usunie przyczyny pośredniej i bezpośredniej - akurat w tym przypadku jako toksyn-złogów (przyczyna pośrednia=przyczynie bezpośredniej), a będzie się kładło nacisk li tylko na wtłaczanie mazi, której organizm nie produkuje (jeśli widzi w przestrzeni stawowej złogi-"plomby"), to to nie ma nic wspólnego z leczeniem przyczynowym, czyli z działaniami prozdrowotnymi; autoregeneracją organizmu. A gdzie tutaj miejsce na na odpowiedni model odżywiania (np. Zasady zdrowego odżywiania lub/i odpowiednia dieta pod to schorzenie). Przecież to tylko działania na zaleczenie choroby, tyle że sposobami "naturalnymi". 

Chciałbym znać prawdę - kiedy ten Pan zacznie znów leczyć się "przyczynowo" - aby nie musiało dojść do operacji wstawiania sztucznych stawów biodrowych... 
Jakie suple zażywa np. na podłożu L-glukozaminy i jakie witaminy sztuczne łyka, aby organizm mógł przyswoić to sztuczne błoto kolagenowe, jeśli w większości są to paraleki z apteki, a nie substancje naturalne z jedzenia?

A ta Pani przeprowadzająca wywiad, to już w ogóle kompletna ignorantka wiedzy o zdrowiu (nie słyszała o leczeniu przyczynowym, no bo skąd miała słyszeć, skoro wszyscy tzw. naturopaci, tylko leczą co najwyżej przyczyny pośrednie, śpiąc w błogiej, aczkolwiek fałszywej, złudnej świadomości, że leczą przyczynowo). Ale i tak nie poznała jej dogłębnie od Pana Grzebyka, bo ów Pan - tylko w tytule zaznaczał wielokrotnie o tzw. łańcuchach przyczynowo-skutkowych, łudząc się, że zna przyczyny niektórych chorób. Jemu i jemu podobnym nic nie wiadomo na temat tego, iż organizm powinien się sam regenerować z automatu, a nie, że oni go ręcznie wysterują za pomocą "naturalnych" medykamentów.

Naturopata Grzebyk to Zięba bis, a Zięba to Tombak bis, a Tombak to Klarkowa bis, a Klarkowa to Siemonowa bis, a Siemionowa to Małachow bis, etc.
Ww. leczyli i leczą ze złudną świadomością, że właśnie leczą przyczynowo. I tak - leczą i leczą... ale tylko z objawów, niestety! Albo, będąc nieco uszczypliwym (to cecha ludzi inteligentnych podobno...), leczą naiwniaków z kasy i, w  ostatecznym rachunku, ze złudzeń w odzyskanie zdrowia!

Powtarzam: sztuką jest nie chorować lub po właściwym wyleczeniu przyczynowym, czyli usunięciu przyczyny naczelnej chorób i jej skutków - nie doprowadzić do nawrotu chorób wyleczonych czy do  nabycia nowych!                                                                                        
                                                      
                                                                                                   

  Zibi