Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

wtorek, 18 sierpnia 2015

OBALANIE MITU/STRASZAKA DOTYCZĄCEGO "ZAKWASZANIA" ORGANIZMU



Zgodnie z moją misją obnażania zakamuflowanej prawdy o zdrowiu przez blagierskie lobby farmaceutyczno-medyczne, postanowiłem ujawnić kolejne kuglarstwo medycyny akademickiej i medycyny alternatywnej (medycyna komplementarna) w aspekcie fałszywych i szkodliwych teorii o tzw. zakwaszeniu i tzw. alkalizacji organizmu...
Jedną z największych tragedii życia jest morderstwo dokonane na pięknej teorii przez brutalną bandę faktów. (~ La Rochefoucauld)
Z tego morderstwa wypłyną korzyści dla chorych oszukiwanych przez sektę farmaceutyczno-medyczną i ich popleczników, natomiast dla łajdaków z sekty spowoduję ból czterech liter np. z powodu spadku korzyści materialnych na żerowaniu na krzywdzie ludzkiej!


       Wszystkie teorie naukowe są fałszywe. Różnią się tylko stopniem fałszywości...



Ogólna analiza



Manipulacje sekty farmaceutyczno-medycznej, np. dietetyką religijną typu: weganizm czy wege-frutanizm (z wyłączeniem
niektórych jej zwolenników) sięgają bardzo daleko i (o, zgrozo!) dosyć skutecznie... Co i rusz odgrzewa się modny temat alkalizacji, czyli  odkwaszania rzekomo zakwaszonego organizmu współczesnego człowieka. Ten zaś funkcjonując jako mit/starszak, który ryje beret, nie tylko przeciętnemu zjadaczowi chleba (leming-pacjent), ale i niektórym niby znającym przyczyny istoty rzeczy, czyli tym,  którzy wiedzą, jak leczyć przyczynowo... swoje choroby.

Tzw. zakwaszenie organizmu, czyli mit/starszak chorobowy na leminga-pacjenta to taki sam wałek farmaceutyczno-medyczny, jak i ten dotyczący mitu/straszaka cholesterolowego czy straszaka dotyczącego infekcji pasożytniczych (dział medycyny parazytologicznej, który prowadzi nieustanną walkę z pasożytami i wszelkim robactwem, uważając je za przyczynę całego zła na Ziemi, a głównie jako terrorystów chorobotwórczych wszech czasów, bez zastanowienia się, co jest ich faktyczną przyczyną obecności w organizmie).

W świecie normalnym, niewynaturzonym produkuje się normalne produkty żywnościowe, aby żyło się ludziom zdrowo i normalnie. W świecie lewackim, wynaturzonym, w świecie różnych  kombinatorów medycznych czy meNdycznych i geszefciarskich - najpierw tworzy się fałszywe teorie i manipuluje ludźmi, generując choroby i patologie - a później robi się biznes polegający na sprzedaży np. leków, paraleków, supli, wściekle zdrowych produktów żywnościowych oraz świadczeniu usług terapeutycznych
.

Z całym szacunkiem dla dra Kwaśniewskiego i jego zasług dla medycyny alternatywnej i leczenia niektórych chorób, ale doktor wyprodukował złotą proporcję dla Diety Optymalnej, która szkodziła na tyle mało... w miarę zdrowym ludziom, żeby później ich wyciągać spektakularnie (np. za pomocą Prądów selektywnych i innych metod wchodzących w skład terapii DO). I w ten sposób wyznawca Żywienia Optymalnego odnosił złudne wrażenie, że ŻO faktycznie działa. Natomiast chorzy lub bardzo chorzy czasami kończyli przygodę z dietą w sposób dramatyczny... Oczywiście nie podejrzewam Pana Kwaśniewskiego o świadome tego typu działania!
Dr Kwaśniewski ubzdurał sobie, że ludzie nie tylko się zakwaszają, ale i przebiałczają, podczas gdy prawdziwa nauka biochemiczna mówi, że jest akurat odwrotnie... Nie ma takiego terminu naukowego, jak zakwaszenie, a tym bardziej przebiałczenie. Dieta Optymalna byłaby dobra, gdyby zwiększyć w niej ilość dzienną białka (zwierzęcego i nieco roślinnego), i żeby nie było takiej różnorodności w gatunkach białek (protein) w jednym posiłku, przy zmniejszeniu ilości tłuszczów i minimalnym zwiększeniu węglowodanów, najlepiej złożonych (około 30 -50 g lub więcej, podobnie jak w diecie dra Lutza, około 72 g lub więcej). Dr Kwaśniewski zalecał: kilka rodzajów mięs i serów, ryby, jaja, śmietanę. Ile to organizm musiał się natrudzić i uruchomić kilka szlaków metabolicznych (nie tylko w jednym dniu, ale i w jednym posiłku), żeby strawić tyle rodzajów białka (różna wartość biologiczna białka zwierzęcego i białka roślinnego z węglowodanów), tłuszczów (kilka rodzajów: zwierzęcych i roślinnych) i węgli (złożonych i prostych).
Dr Jan Kwaśniewski miał pogląd, że można się łatwo przebiałczyć, przecukrzyć, ale nigdy przetłuścić. Dokładnie jak w tym sucharze studenckim: - Jaka jest różnica między słoniem a fortepianem? - Fortepian można zasłonić, a słonia nie można zafortepianić... W praktyce można było też się przetłuścić i wpaść niepotrzebnie w dość dużą ketozę, choć jeszcze niepatologiczną.
Dlatego buforem bezpieczeństwa nasycenia organizmu (bez wystąpienia głodu komórkowego i percepcyjnego poczucia głodu czy przejedzenia się) powinna być dowożona większa ilość białka, a wtedy nie byłoby potrzeby zalewania się tłuszczem i przemycania większej ilości węglowodanów, i niezdrowego oszukiwania samego siebie, a szczególnie organizmu. Białko zwierzęce było i jest też najlepszym buforem glukozowym. W wyniku niedoboru białka niektórzy Optymalninajpierw chudli (ulegali procesowi lipokinezy) - ale po jakimś czasie - na powrót wchodzili w tzw. neolipogenezę. Powracała cukrzyca, stłuszczenie trzustki, wątroby, itd. Niektórzy chorowali też na raka, i nie pomagały zalecenia typu: "wiNcYj żółtek...". Ale o faktach i mitach dotyczących DO pisałem w innych artykułach!

Wracając do tematu zakwaszenia... Około 5 lat temu na forum Biosłone (Hipokretejski nurt profilaktyki prozdrowotnej) był forumowicz, niejaki Pancho Yos. Twierdził on, że ma rozregulowaną równowagę kwasowo-zsadową organizmu, nie wiedział tylko, w którą stronę przesuwa mu się pH. Jak opowiadał - pomimo jedzenia surówek warzywnych oraz zażywania pochodzącej z fabryki witaminy C - czuł się bardzo niedobrze. Przy czym, po wypiciu witaminy C (czyli kwasu) miał lepsze samopoczucie, niż po zjedzeniu zestawu warzyw niby alkalizujących... Będąc wówczas ekspertem/profilaktykiem zdrowia na forum antymedycznym, obecnie niemedycznym, zastanowił mnie ten przypadek, gdyż nie był to przypadek odosobniony. Spotkałem więcej takich osób i sam też tak miałem - podczas początków przygody z DO dra Kwaśniewskiego.
Te przypadki mocno mnie nurtowały.
Jeśli chodzi o tę ówczesną i obecną teorię równowagi zasadowo-kwasowej - nie są one jeszcze w pełni zbadane, a tym bardziej w aspekcie takim, jak niemożność jednoznacznego przyporządkowania produktów kwasotwórczych i zasadotwórczych. Większość naukowców i naŁukowców (wielorakość szkół/teorii) do tej pory nie zdołała wypracować konsensusu co do teorii o równowadze kwasowo-zasadowej u człowieka.

Wiele mówiono wówczas na różnych spotkaniach naturoterapeutów na temat APW (Analiza Pierwiastkowa Włosa), która miała pomagać w indywidualnym typowaniu rodzaju metabolizmu.
Przykład: Jeśli dominował typ współczulny (sympatyczny) - to organizm był przesunięty bardziej w kierunku kwaśnym. Jeśli zaś dominował przywspółczulny (parasympatyczny), to tzw. szybki lub wolny utleniacz (czytaj: posiadający spowolniony lub przyśpieszony metabolizm), był przesunięty bardziej w kierunku zasadowym. W tych przypadkach zastosowana była regulacja układu endokrynnego, który może powodować napływ minerałów tych alkalizujących np.: wapń, sód, potas. Produkty zasadowe to m.in.: pomidory, sałata, ogórki, kapusta, buraki. Będąc niepoprawnym perfekcjonistą, bawiąc się w precyzyjność księgowego i analityczność biodetektywa, to co do pomidora bym się zastanawiał, czy nie postawić go na półce produktów neutralnych, a w niektórych przypadkach nawet zakwaszających organizm, ale mniejsza o to. Głównie chodzi o kwas benzoesowy, który również występuje w borówkach oraz w żurawinie, i teoretycznie te owoce można zaliczyć do zakwaszających. Nie tylko lokalnie (początek przewodu pokarmowego) zakwaszają, ale i ogólnie organizm, tj. przesuwają minimalnie pH krwi w kierunku kwaśnym (po strawieniu i przyswojeniu przez organizm), a co najważniejsze, w przypadku leczących się na infekcję dróg moczowych - zakwaszają mocz. Oczywiście nie znaczy to, że doprowadzają do kwasicy metabolicznej, czyli do patologii. I tak należy interpretować to chwilowe, niepatologiczne zakwaszenie, które, jak się później okazuje, jest zbawienne lub pomocne dla odzyskania lub utrzymania zdrowia...

Stawiam taki śmiały wniosek: Żeby zdrowieć - należy się "zakwaszać", a nie "odkwaszać". Uzasadnienie tego będę sukcesywnie rozwijał...

Po uzyskaniu wywiadu chorobowego od Pancha ustaliłem, że może to być typ utleniacza szybkiego i jest on tzw. kwaśny. I jeśli jadł on warzywa, które są sklasyfikowane jako alkalizujące, to się jeszcze bardziej zakwaszał, czyli przesuwał pH krwi w kierunku kwaśnym.
Chodziło o to, że wcześniej był na diecie korytkowej (mieszanka dużej ilość białka, tłuszczu i węglowodanów) i wysokowęglowodanowej, przez długie lata, i - nagle przeszedł na odżywianie niskowęglowodanowe, niskobiałkowe i  średniotłuszczowe. Zaczął jeść duże ilości warzyw: buraków i pomidorów, i - pomimo że są to tzw. alkalizatory - to jednak dalej -  wtłaczał w siebie - węglowodany.
A propos gorszych i lepszych węglowodanów... Zawartość cukrów przyswajalnych (bez błonnika) w 100 g buraka = ok. 8 gramów oraz tyle samo cukru lub trochę mniej w 100 g pomidora, oraz IG (Indeks Glikemiczny) buraka surowego i pomidora = ok. 30 (czyli niski, natomiast buraka gotowanego - wysoki). Dietetycy klasyczni i niereformowalni medycy klasyczni twierdzą, że Indeks Glikemiczny pomidora jest bardziej przyzwoity niż w buraku gotowanym, bo niski, a w buraku gotowanym wysoki, ale obecnie, jak twierdzą uczciwi 'niezależni' naukowcy z dziedziny nauki o człowieku, IG, ŁG (Ładunek Glikemiczny) -  nie mają istotniejszego wpływu na funkcję trzustki i na ilość wyrzuconej insuliny, istotniejsza jest faktyczna zawartość cukru bez wliczania błonnika na 100 g warzywa lub owocu. Zatem, zarówno wzór na wyliczenie IG, jak i ŁG - jeden durniejszy od drugiego - chodzi o namieszanie ludziom w głowach - żeby żerować na ich niewiedzy.
 

Dr Montignack w swojej diecie rozpoczął od wymyślania ww. niedorzeczności, twierdząc, że najlepiej jeść produkty o niskim IG, bowiem im niższy indeks, tym mniejszy wpływ na poziom glukozy we krwi. Oczywiście, że dobrze jest, jeśli pokarm ma mniejszy wpływ na poziom glukozy we krwi, ale nieprawdziwe jest twierdzenie, że pokarm węglowodanowy o niskim IG i ŁG odgrywa jakąś znaczącą rolę w zdrowiu. A zatem, żeby osiągnąć dobre zdrowie - nie wystarczy jeść pokarmów węglowych o niskim indeksie, czyli np. złożonych, a nie prostych (np. wyrobów cukierniczych) o stosunkowo wysokim indeksie - lecz należy ograniczyć w ciągu dnia całkowite spożycie wszystkich węglowodanów do około 70-100 g (wg dra Lutza).
Prawdziwi badacze udowadniają, że nie ma związku między ustalonym IG pożywienia a Indeksem insulinowym IS), czyli ilością wyprodukowanej insuliny, jako odpowiedzią na węglowodany zawarte w posiłku. Istotne jest, aby suma całkowita wszystkich węglowodanów: złożonych i prostych była do około 70-100 g (najlepiej do 70. g i w przewadze złożonych)!
Jedyną różnicą pomiędzy zjadaniem złożonych węgli a prostych, jest niewielka różnica w czasie wchłaniania jednych i drugich. Te pierwsze wchłaniają się nieco wolniej od tych drugich; tj. jedynie o kilka minut.
Reasumując, czy zjemy węgle proste czy złożone, czy o wysokim IG czy niskim, wszystkie węgle podnoszą glukozę we krwi - już po 10-15 minutach. I tak - ostatecznie trzustka, na wszystkie węgle będzie musiała wyrzucić tyle samo insuliny!

Przykładowo:
 Podanie glukozy w dużych dawkach szybkiemu utleniaczowi spowoduje dosyć szybki spadek pH krwi, czyli przesunie go jeszcze bardziej w kierunku kwaśnym. W tym przypadku nadmierna ilość szczawiooctanu, czyli zwiększenie w jedzeniu ilości węglowodanów, prowadzi do nadmiernego zakwaszenia. W jego pożywieniu należało zwiększyć ilość białka i tłuszczu, natomiast ograniczyć węglowodany.
Szybcy utleniacze mają zapotrzebowanie na: jod, cynk, cholinę, inozytol, bioflawonoidy, witaminę B5, B12, D. Taki szybki utleniacz charakteryzuje się niskim stosunkiem wapnia do fosforu wg APW. Zwiększenie białek i tłuszczy jest po to, żeby zmniejszyć aktywność glikolizy. W przypadku dużej ilości węgli spożywanych przez szybkich dochodzi do deficytu energetycznego w komórkach oraz powstania nadmiernej ilości kwasów, głównie w drodze glikolizy beztlenowej (wykład dra Rosendale`a). To zaś może tłumaczyć samopoczucie u osób, które mają po posiłkach tzw. zjazdy energetyczne i są śpiący.

Idąc tokiem rozumowania dra Rosendale`a - mogą też mieć początki objawów cukrzycy typu II lub początek tzw. nietolerancji glukozowej. W takim przypadku badanie glukozy czy hemoglobiny glikolizowanej - nic miarodajnego czy adekwatnego - może nie wykazać. A wykazać może badanie oznaczenia poziomu insuliny w krwi, z tym, że w Polsce kilka lat temu takie badania robiły może tylko dwa laboratoria, wiem, że Łodzi i w Krakowie. Nie wiem, jak jest obecnie, ale nawet gdyby robiły to laboratoria powszechnie, to lekarze i tak jadą klasycznie z badaniami cukru we krwi, bo tak ich nauczono i takie są procedury systemowe narzucone przez WHO, bo po co przyczynowo wyleczać, skoro naprodukowano igiełek, strzykawek, pasków ketonowych, glukometrów i konowałów, innych tzw. dietetyków od zasilania przemysłu cukrowego. Sam widziałem na oddziale diabetologicznym jak zła jest stosowana dieta dla cukrzyka i jak zła dieta jest zalecana do domu - jest to dieta w ostatecznym rachunku - przeważnie procukrzycowa!


Obecnie moja wiedza jest nieco rozleglejsza niż ta kiedyś na temat tych tzw. zjazdów energetycznych opisywanych wyżej. Obecnie uważam, że  prócz nieprawidłowości glikemicznych - po prostu mogło wystąpić zwykłe przejedzenie się lub hipokartyninemia (czytaj: niedobór karnityny). Zbyt duży dowóz substancji odżywczych w stosunku do zapotrzebowania organizmu na daną chwilę...
Ww. przypadek pokazuje teoretycznie, że forowicz, pomimo jedzenia alkalizatorów (owoce i warzywa), dalej się zakwaszał, bo  jednak dalej była spora ilość węglowodanów w jego diecie, czyli występowała  dominująca rola pewnych hormonów nad hormonami trzymającymi w ryzach równowagę.
Podaję wyżej przykłady na to, jak mocno teoretyczna jest wiedza o równowadze kwasowo-zasadowej. Dlatego też zwracam uwagę, aby nie ulegać pochopnemu pędowi ku alkalizacji (ostatni krzyk mody w medycynie natusr*lnej).
Sam stosowałem proszek alkalizujący dra Auera, to wiem, jakie miałem komplikacje ze zdrowiem. Dostarczałem pustych substancji teoretycznie alkalizujących i uszczęśliwiałem nimi na siłę organizm. Analogia do zażywania np. związku magnezu w postaci farmaceutycznego Slow Magu witaminą B6. Farmaceuci wciskają na siłę ten preparat (koniecznie z witamina B6 w składzie, twierdząc, że tak się lepiej wchłania związek magnezu), żeby uszczęśliwiać pacjentów, a de facto mocno zgwałcić ich organizm, gdzie organizm chciał/nie chciał - zmuszony jest przez witaminę B6 do wchłonięcia chlorku magnezu z przewodu pokarmowego, nawet jeśli organizm nie potrzebuje go w takich ilościach i w danej chwili. Jest to kolejna wredna i blagierska sztuczka medycyny... Jeśli się poda czysty chlorek magnezu, tj. bez witaminy B6, czyli bez tych dziwnych wymuszaczy wchłania i polepszaczy przyswajania, to organizm przyswoi, zgodnie z progiem komórkowym i wg swoich naturalnych potrzeb... ewentualnie nadmiar wydali z moczem, przy zastrzeżeniu, że nie ma ostrej niewydolności nerek. A więc w takim przypadku - tym bardziej niewskazany byłby preparat mieszany!
Odnośnie zażywania bezmyślnego owych proszków (m.in. też Alkala S, T, N), jak pamiętam, po zażyciu takiego proszku, prócz tzw. Herxów, pojawiały się bóle żołądka i (uwaga!) produkcja wrzodów (z przejściem z nadkwaśności do niedokwaśności). Ta ostatnia forma kończyła się często też nowotworzeniem... Później następowała cała kaskada chorób, czyli od skutków refluksu przełykowego do stanu przedrakowego np. górnych dróg oddechowych (na skutek przesączania się treści żołądkowej do drzewa oskrzelowego) czy nabycia POChP (Przewlekła obturacyjna choroba płuc), czy innych schorzeń.

Jeszcze raz o refluksie żołądkowo-przełykowym i szkodliwej terapii alkalizacyjnej...
Należy zwrócić uwagę, że alkalizując środowisko żołądka, czyli zwiększając (liczbę pH) żołądka, czyli de facto obniżając mu odpowiednie zakwaszenie (norma pH 2,5, a zwiększenie pH do ok. 7, czyli zbliżone do pH wody), powodowało słabe zabezpieczenie organizmu np. przed wpływem intruzów do organizmu (słaba bariera/zapora), pomimo stojącego w gotowości bojowej systemu odpornościowego oraz refluks.
Refluks żołądkowo-przełykowy lub jelitowo-przełykowy (mieszany) w 95% może brać się z niedokwaśności środowiska żołądka (niedomykanie się sfinktera, czyli zwieracza dolnego przełyku) lub/i zbliznowacenia zwieracza po przebytych infekcjach lub/i z nerwicy wegetatywnej oraz powstałych nadżerek/wrzodów na błonie śluzowej przewodu pokarmowego. Profesor Szczeklik w podręcznikach dla specjalizujących się lekarzy(np. Choroby wewnętrzne, w którymś z opasłych tomów) napisał wprost, że refluks nie ma nic wspólnego z nadkwaśnością żołądka! Jest wręcz przeciwnie... Należy zakwaszać środowisko żołądka, żeby dolny zwieracz przełyku dostał sygnał z mózgu, że oto zaczynał się będzie proces trawienia, więc należy zamknąć ów sfinkter, żeby nie cofała się treść w kierunku gardła, lecz przepływała prawidłowo w kierunku odźwiernika do dwunastnicy, który powinien normalnie funkcjonować. Odźwiernik (pylorus), otwór otoczony silną mięśniówką okrężną, która rozszerza się i zwęża w zależności od różnicy pH między środowiskami. W pH pomiędzy kwaśnym środowiskiem żołądka a zasadowym dwunastnicy. Niestety dominacja lobby farmaceutycznego i tzw. układu/systemu profesorsko-ordynanorskiego - jakby nakazuje wkuwać na pamięć ww. teorie - ale tylko do egzaminów (np. LEP i LES), a po egzaminach - należy szybko o teorii (prawdziwej) zapomnieć - a zastosować się i ograniczyć praktycznie do pracy z indeksem leków, które lobby wyprodukowało na wszystkie choroby. De facto zazwyczaj najpierw produkuje się leki, a później wymyśla się choroby lub zespoły chorób, podobnie jak w onkologii (najpierw produkcja chemii, a później szuka się żywca na nią; dopasowanie konia do chomąta).

Leki na refluks: Jako pierwsza grupa: Inhibitory pompy protonowej (IPP np. Controloc), jako hamujące produkcję kwasu solnego - tylko zamaskują np. przypadłość podrażniania gardła w wyniku cofania się treści żołądkowej (pH około pH wody, jw.), ale niestrawiony pokarm przesunięty dalej na północ... będzie generował choroby (alergeny, antygeny) z autoagresji, czyli np. choroby tarczycy. A jeśli choroby tarczycy, to rozsynchronizowanie układów, czyli np. endokrynnego, a ten znów - dalej będzie prowadził do nieprawidłowości w funkcjonowaniu organizmu (na zasadzie naczyń połączonych).
Druga grupa leków na refluks to są leki neutralizujące kwasy (np. renigast, czy te różne mleczka na bazie: gelatum aluminii phosphorici). One są po to, żeby wspomóc te pierwsze, które hamują wydzielanie kwasów żołądkowych.
Natomiast trzecia grupa, chyba obecnie jest wycofywana z produkcji (coś mi się obiło o uszy...), to (o, zgrozo!) totalna porażka. Leki, które mają za zadanie zgwałcić organizm, czyli spowodować, żeby sfinkter/zastawka mięśniowa została na siłę usztywniona. Ale przecież to nie działa wybiórczo tylko na ten rodzaj mięśni gładkich, pewnie działa na inne mięśnie, w tym na mięsień sercowy, no, a wtedy np. arytmia gotowa...
W przypadku nerwicy wegetatywnej, owa zastawka ma przedłużony czas relaksacji i jest wiotka; czyli jest przewaga układu parysmpatycznego nad układem sympatycznym w autonomicznym układzie nerwowym (lokalnie), natomiast w CUN prawdopodobnie istnieje przewaga układu sympatycznego nad parasympatycznym, a powinno być odwrotnie (lekka przewaga układu parasympatycznego w spoczynku). W takim przypadku, w terapii Optymalnych dra Kwaśniewskiego zastosowano by prądy selektywne typu "S" na układ sympatyczny, na brzuch (w związku z porażeniem układu parasympatycznego - celem zrównoważenia obu podukładów), natomiast na CUN, na głowę podano by prądy typu "PS" (układ parasympatyczny, żeby go podciągnąć, w związku z porażeniem układu sympatycznego).
Ale mniejsza o teorie... pragnę tylko zwrócić uwagę, jak działają leki (nie mają działania wybiórczego). Prądy selektywne działają wybiórczo, ale wg mnie też nie działają na przyczynę, tylko usuwają objawy na jakiś czas, tyle że bez skutków ubocznych, jak w przypadku leków.
Przyczynowo - działamy dietą i detoksykacją organizmu oraz psychoterapią (najlepiej bez leków psychotropowych) - samoczynna regeneracja. W ten sposób nie gwałcimy (znów jw.) organizmu, nie wyręczamy organizmu w jego naturalnych funkcjach, nie maskujemy faktycznego stanu zdrowia. Działamy zatem, synchronizując działania z: atawistycznym, prozdrowotnym, profilaktycznym, adekwatnym, holistycznym, przyczynowym działaniem organizmu. Środki stymulujące do detoksykacji i regeneracji mają działać jak najbardziej pasywnie, żeby nie wychylać się przed szereg organizmu, żeby go nie ogłupiać, nie robić czegoś za niego, bowiem będzie to wówczas maskowanie/tapetowanie/mumifikowanie faktycznego stanu zdrowia.
Istotniejsza jest wiedza, czego nie robić, żeby go wspomagać w jego autozdrowieniu, a nie sterowaniu ręcznym...

Nadmieniam, że zgodnie z prawami fizyki i technologii, jeśli uznamy, że przewód pokarmowy to taki taśmociąg biotechnologiczny, w którym następuje obróbka materiału, to ów taśmociąg powinien być sprawny od początku do końca. I jeśli jakieś stanowisko zostanie pominięte (np. żołądek, jako jedno z pierwszych i najważniejszych ogniw tego łańcucha biotechnologicznego), to na końcu tej taśmy, czyli w efekcie ostatecznym - wyjdzie nam bubel biologiczny/brak - powstaje zdefektowana tkanka lub/i dysfunkcja układów organizmu - choroba.
Jerzy Zięba podpowiada, jak pozbyć się tylko przyczyny pośredniej refluksu (wg mnie), ale w przypadku większości chorych, to wystarczyło, żeby poprawiło się im zdrowie:
JERZY ZIĘBA - ZAKWASZENIE ŻOŁĄDKA - KLIK!


Przy okazji zaznaczę, że punkt zwrotny w moim powrocie do pełnego zdrowia spowodowała kompleksowa kuracja odpowiednią dietą czy tez modelem odżywiania. Właśnie typowo zakwaszającą - obfitującą w mięcho, jaja, tłuste wywary kostno-mięsne. Była to DW GAPS (Dieta wprowadzająca do pełnej diety w Zespole psychologiczno-jelitowym, czyli GAPS), zmodernizowana przeze mnie, tj. podobna do DP (Dieta prozdrowotna), która kuracjusza wprowadza z kolei w ZZO (Zasady zdrowego odżywiania) zalecane na portalu Biosłone. Modernizacja tej diety, w pierwszej fazie (analogia do I etapu DP) polegała na - doprowadzeniu jelit do tzw.  biostazy; tj. na etapie antygrzybiczym, gdzie chwilowo odrzucam jedzenie nawet tych warzyw, które są dopuszczane w DP, gdyż są wysokowłókniste i wysokoskrobiowe (np. ziemniaki), chociaż mają stosunkowo niską zawartość cukru w 100 g i dobry IG. Kto przyswoił treść książki pt. GAPS dr Nataszy Cambell będzie wiedział, jakie są subtelne różnice między DW GAPS a DP, ale tylko na ww. etapie. Natomiast po ww. korekcie i po zrealizowaniu tego etapu, można pokusić się o przejście na DP i docelowo na ZZO.
A więc twierdzenie, że ZZO jest dietą szkodliwą, bo zakwaszającą jest nieuzasadnione ani praktycznie, ani teoretycznie. Potwierdza to wiedza pochodząca od prawdziwych naukowców niezależnych, którzy ani nie siedzą w kieszeni lobby farmaceutyczno-medycznego, ani w kieszeni lobby rolnictwa ekologicznego, lub lobby przemysłu spożywczo-przetwórczego. 
Prócz ww. diety w punkcie zwrotnym do odzyskiwania mojego zdrowia, przyczyniła się mikstura detoksykacyjna wg Łukasza D. Kinga, czyli tzw. Super mikstura (m.in. w składzie - Błonnik witalny, oczyszczany CO2) i przede wszystkim - trening redukcji oddechu wg dra Buteyki (wg mnie prekursor w ustaleniu jednej z przyczyn pośrednich chorób z niedotlenienia komórkowego).


Ktoś powie, że - chemiczne tzw. alkalizatory może i szkodzą, ale przecież ja jem w naturze produkty alkalizujące, to postępuję zdrowo... I tak, i nie... Jeśli jem znów na siłę, bo tak mówi książka jakiegoś kolejnego kuglarza, który poszedł na układ z lobby farmaceutycznym, to to jest, mówiąc językiem prawaka, łajdak, który najczęściej dla kasy oszukuje chorych ludzi. Gdyby było to skuteczne - lobby nigdy by nie dopuściło takiej wiedzy do użytku publicznego.
 I tutaj analogia do polityki. - Gdyby wybory powszechne istotnie wpływały na poprawę stopy życiowej ludzi w Polsce, to dawno byłyby zakazane... jak mówi klasyk. Wszystko co złe - musi pochodzić od lewactwa, musi być wynaturzone i odwrócone do góry nogami... Przy czym zaznaczam, że jest istotna różnica między prawdziwym lewicowcem a lewakiem!

Jeśli organizm mi podpowiada, że smakuje mi takie żywienie alkaliczne (np. doraźnie), stosując się do zasady naturoterapeuty Pana Witolda Jarmołowicza (4 x s: smak, samopoczucie, swoja waga, samoedukacja), wiedząc ze np. preferuję takie jedzenie, gdyż prawdopodobnie jest wolnym utleniaczem (spowolniona przemiana materii), to i owszem, ale przecież taki stan przemiany materii nie jest dany człowiekowi dożywotnio. Przecież uzyskanie dobrego samopoczucia, przy dobrym smaku, a odpuszczeniu sobie innych dwóch "s", a zwłaszcza wiedzy podstawowej o zdrowiu i prawdziwej wiedzy biochemicznej - może tylko być stanem maskującym faktyczny stanu zdrowia...  Ci, którzy zjadają alkalizatory i twierdzą, że się dobrze czują, to nie musi oznaczać, że zdrowieją...
Właśnie to zjawisko jest czasem dosyć złudne, np. na diecie wegetariańskiej, człowiek nie odczuwa symptomów pogorszenia stanu zdrowia, tylko złudną jego poprawę, bo czuje się dobrze. Ale w ostatecznym rozrachunku, często budzi się z ręką w nocniku... Znów prawdziwa nauka mówi, że - bez białka zwierzęcego - jedzenie roślinek, gdzie dominują np. szczawiany, fityniany i gluten  (substancje antyodżywcze) - hamują wchłanianie np. związków magnezu, wapnia, żelaza, innych. Pamiętamy, jak związki magnezu w suplach nie chciały się wchłaniać z przewodu pokarmowego, gdzie jeszcze farmacja lub medycyna przestrzegała, aby nie zażywać razem z produktami wapniowymi, bo magnez się nie wchłonie, a spotkają się razem na południu w najlepszym wypadku, jeśli nie powstaną złogi na nerkach... Przy czym to ostrzeżenie było znów błędne: - Jedz magnez albo na pusty żołądek, albo z roślinkami; nie jedz z mięsem przykładowo, bo w nim wapń... No nic bardziej błędnego! Jeśli magnez z roślinkami (ww. hamulcowe wchłaniania pierwiastków), to dużo szkód w organizmie: prawie zero wchłaniania; na pusty brzuch - kiepskie wchłanianie, bo bez udziału buforu białka odzwierzęcego; ewentualne podrażnienia śluzówki przewodu pokarmowego. Od kiedy zacząłem zażywać jabłczan magnezu, stosować w trakcie jedzenia (z mięchem lub z wywarami), to magnez wchłaniał się i przyswajał jak złoto... A jaki wapń jest w mięsie, pytam się? Co innego jakby to były produkty mleczne, to zgoda, ale ja takowych nie jadam, bo nie lubię od dziecka. Przy okazji zaznaczę tylko, że najlepsza forma wchłaniania chlorku magnezu jest u mnie przez skórę (postać oliwy magnezowej); poprzednia forma (moczenie nóg w wodzie z chlorkiem magnezu) dawała skutki jakby niekorzystne, ale na to miało wpływ wiele innych czynników (np. złogi różnych soli i zbyt duży niedobór potasu, co opisywałem w wątku dotyczącym trudności/nieprzyswajania się chlorku magnezu).

 CO TO JEST DIETA - KLIK!




Weryfikacja tezy: O zakwaszaniu organizmu... cz. I



Wracając do szkodliwości jednej z teoryjek o zakwaszaniu organizmu, postaram się udowodnić, iż jest to kolejne blagierstwo przemysłu chorobowego - blagierstwo kartelu farmaceutyczno-medycznego i papugowaniu tego przez medycynę alternatywną!
I nie na podstawie własnego widzimisię (czy mrzonek samozwańczych guru rożnych sekt, innych niż medycyna klasyczna i naturalna), lecz na podstawie własnej praktyki i prawdziwej wiedzy nauk biologicznych, biochemicznych, nauki o człowieku, fizjologii.


Żeby coś lub kogoś reformować, należy zacząć od prostowania nomenklatury. Nauka nie zna terminu zakwaszenia, lecz kwasicę metaboliczną. I taki stan jest patologią! Manipulacja co do jednoznaczności terminu zakwaszenia z terminem kwasica metaboliczna - też jest patologią!

Kwasica metaboliczna to drastyczne obniżenie pH krwi. Do takiej kwasicy dochodzi tylko: w wyniku nagromadzenia nadmiernej ilości kwasów lub utracie nadmiernej ilości zasad. (Rodney A. Rhoades, David R. Bell, Medical Physiology: Pronciples for Clinical Medicine, wyd.4, s. 466).


To, co jemy i pijemy, nie może doprowadzić do drastycznego obniżenia pH krwi, czyli do patologicznego zakwaszenia. W organizmie człowieka znajdują się niezawodne regulacyjne mechanizmy buforowe: bufor wodorowęglanowy, kompensacja oddechowa, kompensacja nerkowa. Norma pH krwi wynosi 7, 40 i waha się w zakresie +- 0,05 pH, czyli pomiędzy: 7,35 a 7,45.

Czasem może zdarzyć się przy skrajnych warunkach, że dochodzi do kwasicy metabolicznej.
Są to następujące warunki: kwasica ketonowa cukrzycowa, kwasica ketonowa alkoholowa, kwasica mleczanowa wynikająca z niedotlenienia, niewydolność nerek, ostra biegunka (Rhoades, Bell, s. 466).


Z tego jasno wynika, że na liście warunków sprzyjających kwasicy nie ma zakwaszającej żywności. Ale nie jest to jakieś niedopatrzenie ze strony naukowców, ale fakt bezsporny, że żywność nie obniża pH krwi.

Reasumując - aby doprowadzić do kwasicy metabolicznej, trzeba chorować na cukrzycę, lub wieloletnią chorobę alkoholową (postać czynna), lub urządzać długie głodówki (kilka tygodni), lub mieć przewlekłe biegunki - lub - wszystko naraz!

Jeśli nie cierpimy na ww. dolegliwości, to organizm nie dopuści do obniżenia pH krwi, i to bez względu na to, co jemy.
Mechanizmy buforowe, regulacyjne funkcjonują bez ww. warunków (zagłuszania) prawidłowo! Organizm jest wyposażony w potrójną linię obrony przed drastyczną zmianą pH krwi. Najpierw reaguje pierwsza linia obrony (układy buforowe krwi, głównie bufor wodorowęglanowy), a następnie druga linia obrony (kompensacja oddechowa), na koniec trzecia linia obrony (kompensacja nerkowa).

Reakcja pierwszej linii obrony jest super szybka: Kiedy następuje zmiana w stężeniu jonów H+ (im wyższe stężenie, tym niższe pH krwi), układy buforowe reagują w ciągu ułamka sekundy, aby wyrównać tę zmianę. (Arthur C. Guyoton, John E. Hall, Texbook of Medical Physiology, wyd. 11, s. 384) (To najbardziej prestiżowy podręcznik fizjologii, jaki powstał). 
       
Ale żeby było korzystniej dla kuglarzy-alkalizatorów, to wymyślili oni sobie, że obniżenie pH moczu jest miarodajnym symptomem obniżenia pH krwi. I dawaj naciągać naiwniaków na zakup pasków ketonowych i sikać na nie, żeby ujawnić zakwaszenie...
Obniżenie pH moczu - nie skutkuje żadnymi konsekwencjami, wręcz przeciwnie świadczy o funkcjonowaniu bez zarzutów buforów regulacyjnych. A kreatorzy chorób z zakwaszenia twierdzą, że w takim przypadku: - z super kwaśnego moczu - kwasica metaboliczna - zbliża się do chorego wielkimi krokami...

To są teorie owych kreatur, a nauka mówi tak:
Normalnie każdego dnia organizm wytwarza ok. 50 do 80 milimoli więcej metabolicznych kwasów niż zasad. (Arthur C. Guoton, John E. Hall, Textbook of Medical... wyd. 11, s. 412)
       
Skoro jest to normalne, że jest więcej kwasów - to znaczy, że organizm został zaprogramowany przez Stwórcę w ten sposób, że sobie doskonale radzi z kwasami.
W dalszej części podręcznika fizjologii, na tej samej stronie jest napisane, że normalnie układy buforowe krwi organizmu potrafią zbuforować 500 do 1000 milimoli kwasu bez doprowadzenia wzrostu zewnątrzkomórkowej koncentracji jonów wodorowych, czyli bez doprowadzenia do obniżenia pH.

Czyli nie dość, że organizm radzi sobie z kwasami, to jeszcze z dużą ilością kwasów! Zagospodarowanie owych kwasów-nadwyżek to nic innego, jak wykorzystanie jako źródła energii lub (jeśli nagromadzi się nadmiar) na usuwaniu przez nerki z moczem.
Żywność, która obniży pH moczu, jest powodem do zadowolenia, a nie do zmartwień (białka i naturalne tłuszcze, przy redukcji węgli) - jest to znak, że prawidłowo i optymalnie organizm wykorzystuje tłuszcze jako właściwe źródło energii.

Ciała ketonowe we krwi są doskonałym źródłem energii:
Ciała ketonowe są normalnym paliwem oddychania i są ilościowo ważnym źródłem energii. Na przykład mięsień serca i nerki wykorzystują je preferencyjnie w stosunku do glukozy. (Michael R. Eades, Mary Dan Eades, Protein Power, 1997, s. 195-196).

To samo mówi Biochemia Harpera:
Ciała ketonowe są ważnym paliwem energetycznym w tkankach pozapoborowych (wyd. 6 s. 240)
Tkanki pobierają te substancje z krwi i wykorzystują je jako źródło energii. Kiedy poziom glukozy we krwi jest niski, lipidy (ciała ketonowe) staja się głównym źródłem energii dla większości tkanek. (Anatomy & Physiology, wyd. 10, s. 625).
Ten sam podręcznik na stronie 931: Obecność ciał ketonowych we krwi jest normalna i korzystna.

Słowa wyżej cytowane: wykorzystują je preferencyjnie w stosunku do glukozy - oznaczają, że dla serca i nerek (a także mięśni szkieletowych i innych) ciała ketonowe to lepsze źródło energii niż glukoza (czyli ze spożywania jedzenia wysokowęglowego). Jeśli ktoś ma problemy z nadwagą i pragnie schudnąć, wzrost ketonów we krwi (spadek pH moczu) - to konieczność. Ciała ketonowe są produktem spalania naszego tłuszczu i to bez konieczności głodowania.

W moim przypadku (obżeram się tłusto i wysokobiałkowo): węgli jem do 70-100 g (w okresie zimowym ok. 40 -50 g jadłem, bo nie było z czego uskładać...) dziennie z warzyw i owoców (proporcje jakby z diety dra Lutza) i waga stoi w miejscu, tj. ok. 86 kg a masa mięśniowa identyczna jak kiedyś przy wadze 96 kg - tyle że bez tłuszczu i zmagazynowanych tam złogów. Czyli ok. 10 kg balastu - na aut!
          
Textbook of Medical Physiology - podręcznik od fizjologii stwierdza: Jeśli osoba wolno (chodzi o ok. dwa tygodnie) przechodzi z diety, gdzie przeważają węglowodany na dietę, gdzie przeważają niemal tylko tłuszcze, organizm adaptuje się do używania większej ilości kwasu acetylooctowego (jedno z ciał ketonowych) niż zwykle. Normalnie w sytuacji takiej nie dochodzi do ketozy. Na przykład u Inuitów (Eskimosów), którzy czasem żyją prawie tylko na diecie wysokotłuszczowej, nie rozwija się ketoza. (A.C. Guyton, J.E. Hall, Textbook of Medical Physiology, wyd. 11, s. 844).

To by potwierdzało przypadek Pancho Yosa! (patrz cz. I artykułu)

Wniosek:
(...) Nawet na żywieniu bez owoców i warzyw, a niemal tylko mięsie i tłuszczu zwierzęcym, nie następuje zbytnie nagromadzenie kwasów. A kwasy powstałe ze spalania tłuszczu organizm zużywa na paliwo komórkowe, i jest to dobre paliwo! (...) (Łukasz D. King - Biuletyn Zdrowia).

Mogę potwierdzić, że tak się żywi (jedna z opcji Diety ketogenicznej) m.in. dr Ellis (kulturysta 58 lat, diabetolog), wywiad z nim czytałem na forum Dobra dieta kilka lat temu. 

Organizm dopasowuje się do warunków, jakie mu się narzuca. I jeśli nie chorujemy na cukrzycę oraz niewydolność nerek, to obniżenie pH moczu, nawet skrajne, przy jedzeniu produktów zakwaszających - nie wprowadzi nas w kwasicę.



Cd. weryfikacji tezy: O zakwaszaniu organizmu... cz. II



Odnośnie błędnej teorii, ale często pasującej wegom: -Węglowodany przyspieszają metabolizm, czyli poprawiają procesy trawienne i przyswajalne, a resztki wydalane z kałem! To, oczywiście, kolejne kuglarstwo!
Nauka biologii stwierdza, że jest akurat odwrotnie!
Textbook of Medical... W sekcji o metabolizmie i termoregulacji mówi jasno:
 Węglowodany spowalniają metabolizm w przeciwieństwie do tego, co się dzieje poprzez konsumpcję naturalnych źródeł tłuszczów i białek...


Uwaga! Najważniejszy argument na obalenie mitu/straszaka o zakwaszeniu organizmu przez mięso:
Białka (...) działają jako substancje buforowe, utrzymują właściwy odczyn (równowaga kwasowo-zasadowa) płynów ustrojowych, a także treści przewodu pokarmowego. (H. Kuchanowicz, E. Czarnowska-Misztal, H. Turlejska, Zasady żywienia człowieka, Warszawa 2000 s. 25)
We krwi wydajnymi buforami są białka. (W. F. Ganong, Fizjologia, wyd. 1, s. 714)


Głównie podkreśla się tutaj o białkach osocza, np. albuminach czy globulinach. Ale do ich produkcji niezbędny jest kompletny garnitur aminokwasów, a taki tylko dostarczają zjadane jaja lub mięso, które niezasadnie posądza się o zakwaszanie i tego tragiczne skutki.
Jest dokładnie na odwrót! To właśnie mięso pomaga utrzymać właściwe pH, i nie tylko we krwi, ale i w układzie pokarmowym, płynach międzykomórkowych.


Nie istnieje mechanizm pozwalający na magazynowanie białek w organizmie. Wszystkie aminokwasy spożyte w nadmiarze względem natychmiastowych potrzeb zostają utlenione. (R. J. Maughan, M. Gleeson, The Biochemical Basis of Sports Perfomance, wyd. 2, s. 48)
To w odpowiedzi na zarzuty wege wobec "mięsożernych zabójców" (jak ich określają wege), że takie białka są deponowane w organizmie i że one właśnie - zakwaszają... Zęby mnie swędzą, jak takie coś słyszę...
Ponadto zaznaczam, że spalanie tych szlachetnych protein - podczas niedoboru węglowodanów - to trochę jakby palić antykami w piecu, gdy się nie ma innego opału; to jest świętokradztwo. Jest to znaczne obciążenie dla organizmu. Tak więc należy zjadać minimum węgli, tj. ok. 50-70 g dziennie, najlepiej z warzyw i owoców (w mniejszym stopniu - w przypadku gdy u kogoś są problemy z metabolizmem fruktozy czy innych cukrów, które w nadmiarze mają np. działanie prozapalne.


Jest jeden sposób, żeby zapewnić organizmowi dostateczną ilość aminokwasu: karnityny, potrzebnej do mechanizmu spalania tłuszczu w optymalnej sprawności:
Karnityna jest wytwarzana z lizyny i metioniny (dwa z dziewięciu niezbędnych aminokwasów) przede wszystkim w wątrobie, lecz również w nerkach. (M. Chatterjea, R. Shinde, Texbook of Medical Biochemistry, wyd. 8, str. 408).

Zaburzenia utleniania kwasów tłuszczowych prowadzi do hipoglikemii. Zdarza się to w różnych stanach niedobory karnityny. (Biochemia Harpera, wyd. 6, s. 229)
Niedobór karnityny w mięśniach szkieletowych powoduje osłabienie mięśni i ich skurcze podczas wysiłku fizycznego. Ponadto wiele pacjentów w stanie niedoboru karnityny wykazuje niebywałą obfitość kropelek tłuszczu w mięśniach i wątrobie, w wyniku czego rozwija się u niektórych stłuszczenie wątroby. (G. Meisenberg, inni, Principles of Medical Biochemistry, wyd. 3, s. 401)

Wniosek:
Syntezę karnityny można uzyskać z mięsa lub jaj! Produkty roślinne tego nie uczynią! Np. baranina, dziczyzna, wołowina - najwięcej!
Tak więc unikanie produktów zwierzęcych może prowadzić do rozwoju wszystkich chorób!


Czy nie jest tutaj odpowiedz, na fakt, że u forowicza Trubadura i innych (forum NIA) wystąpiły ww. zjazdy energetyczne? Czy nie panował na forum NIA trend do zajadania się roślinkami zamiast białek zwierzęcych lub znaczne ich ograniczenie? Czy u Trubadura nie mógł wystąpić niedobór karnitynowy?

Zaznaczam, że nie chodzi o to, żeby na siłę odżywiać się mięsem i innymi białkami zwierzęcymi, jeśli w danej chwili, przy danym schorzeniu nie ma na nie apetytu czy jest wręcz odruch wymiotny (zasada: 4xs Jarmołowicza), tylko o jakieś chore trzymanie się kurczowe blagierskich teorii medycznych, a właściwie farmaceutyczno-medycznych, że białka zwierzęce (tfu!) zakwaszają organizm...

Twierdzenie, że nie ma dla ludzi uniwersalnego modelu odżywiania - jest dużą nadinterpretacją.
Wg mnie nie ma, ale uniwersalnego żarcia dla człowieka. O ile w ogóle, żarcie jest dla człowieka... Dla bydła jest, ale i to jest zdrowsze niż to, co żre niektóre ludzkie bydło robocze (określenie tzw. goi przez pewnych *ydów).
Podstawa jedzenia to białka zwierzęce i tłuszcze zwierzęce, a dodatek do rancza - węglowodany z warzyw i owoców, orzechy, etc.
Ale, żeby się wystrzegać białek zwierzęcych, bo znów jakieś medyczne teorie mówią, że trzeba ustalać sobie na całe życie typowania metaboliczne.... To taka sama prawda jak z teorią odżywiania; typowanie modelu odżywiania wg grup krwi. Prócz schorzeń z enteropatii glutenowej (i to częściowo) - teoria nie sprawdziła się w ogóle.

Ustalenie modelu odżywiania pod typowanie metaboliczne - jest  maskowaniem faktycznego stanu zdrowia. Pamiętamy lekarza dobrodzieja, wychwalanego pod niebiosa, jak choremu na kamicę żółciową, zalecił bycie na diecie beztłuszczowej... Leming-pacjent się ucieszył, że wreszcie znalazł mądrego lekarza, który sprawił, że ma teraz ulgę w cierpieniu. Ale pacjent nie brał pod uwagę, że na tej diecie musi być dożywotnio i dożywotnio musi operacyjnie usuwać, najlepiej przez tego dobrodzieja, kamyki z dróg żółciowych. Ulga jest, ale od zabiegu do zabiegu, a deficyty różnych substancji odżywczych z braku tłuszczów i białek zwierzęcych - rosną i produkują kolejne choroby. Tym sposobem dobrodziej zaciera ręce, że ma tez dożywotnie źródło utrzymania. I ów dobrodziej nie wyjaśnił pacjentowi, że organizm produkuje non stop żółć i trzeba w pokarmach przyjmować choćby niewielkie ilości tłuszczu, żeby tę żółć mógł organizm zagospodarować, skoro ją Stwórca stworzył, właśnie do trawienia pożywienia ludzkiego, w którym będzie tłuszcz. Ale jeśli będziemy unikać takiego ludzkiego pożywienia, to drogi żółciowe siłą rzeczy muszą się pozaklejać żółcią i złogami.  - Stoi młyn, a nie ma wody... czyli nieużytkowany też w pewnym stopniu niszczeje, mówiąc metaforycznie.

Przecież można albo nawet trzeba metabolizm korygować i doprowadzić do stanu normalnego, choćby poprzez odpowiednie dotlenienie komórkowe organizmu (o tym w dalszej części artykułu), ale przede wszystkim (stosując zasadę: 4xs) oraz poprzez spożywanie produktów stworzonych dla człowieka. Typowanie metaboliczne, to tylko doraźna terapia/kuracja, a nie sposób na życie, kolejna religia, kolejne kuglarstwo łajdaków farmaceutyczno-medycznych i ich popleczników w narracji lewactwa "eskimoskiego".
Chociaż jest jedna dobra rzecz lewacka, ale nie na tym świecie, chodzi o piekło socjalistyczne. Poprzez panujący tam chroniczny burdel - odwlekany w czasie jest wyrok śmierci poprzez spalenie w kotle ze smołą. Ponieważ odwlekanie tego jest normą, a więc i uniknięcie spalenia w smole jest możliwe...
 Ów burdel polega na tym, że jest brak organizacji i rzetelności w pracy; ciągła absencja chorobowa księgowej, która nie może wydać np. asygnaty na węgiel, drewno i inne środki opalowe; a także przewlekła absencja: diabła-magazyniera, diabłów-szoferów od transportu, diabłów-katów nietrzeźwiejących; diabły-strażnicy zaś są skorumpowani. W związku z tym - można za niewielką łapówkę - otrzymać pomoc w ucieczce do pobliskiego czyśćca lub nawet do Nieba.
Upartym samobójcom polecałbym piekło kapitalistyczne, które funkcjonuje normalnie, sprawnie, po prawacku. Tam wyrok śmierci wykonywany jest rzetelnie, na czas i skutecznie... Taki żenujący żart prowadzącego (a`la Karol S.) dla higieny umysłu.

Dalej idąc tym tokiem rozumowania, stwierdzam u siebie, że jedząc warzywa i owoce w mniejszych ilościach, niż zalecają nawet niektórzy spece od profilaktyki prozdrowotnej (wg zasady, że ciężar białek i tłuszczów dowożonych należy zrównoważyć koniecznie surówkami, aby, znów(!) - odkwasić się...) - nie potwierdza się teoria o zakwaszeniu. Zjadanie roślinek, nawet w dużych ilościach - nie służy wyimaginowanemu odkwaszania się. Raczej służy banalnemu uformowaniu się stolca, prawidłowej perystaltyce jelit, ale i innym poważniejszym procesom biochemicznym w organizmie - a nie jakiemuś prozaicznemu wahnięciu się pH krwi w kierunku kwaśnym, (w normie niepatologicznej).
Od kiedy jem dwa razy dziennie jajka (ok. 10 dziennie) i mięso, bez węglowodanów powszechnie uznanych za węglowodany główne (np. ziemniaki, kasze, ryże, chleby, makarony, etc.), a tylko dostarczam węgle ok. 50-70 g z warzyw (niskoskrobiowych i niskobiałkowych) - nie mam żadnego problemu z zakwasami po dosyć ciężkich treningach fizycznych... Ale to nie znaczy, że nie należy jeść ziemniaków i innych węglowodanów głównych. U mnie wymusza to niejedzenie węgli - pozostawanie doraźne na diecie GAPS - kiedy borykam się z pewnymi schorzeniami dotyczącymi enteropatii glutenowej (ale już incydentalnie...). Moje działania wspomagające w leczeniu przyczynowym są 
na zasadzie sztuki leczenia bez leczenia lub leczenia przyczynowego; m.in. samouzdrawianie się organizmu dzięki użytym odpowiednim środkom np. do detoksykacji i regeneracji organizmu, które mają pasywny wpływ na funkcje organizmu, tj. nie popędzają go ani do autonaprawy, ani nie hamują zbytnio jego funkcji. 
Proszę bardzo, ostatnio doradzałem jednej wege, która miała stłuszczoną wątrobę i trzustkę oraz RZS - aby zaczęła jeść - jak człowiek - tłumacząc jej na ww. klockaclego-zdrowia... Po rozmowie, oświadczyła mi, iż - 
zapaliło jej się światełko w tunelu... i zdążyła z poradą dla siebie - zapobiegając katastrofie zdrowotnej - nie za przysłowiowe za pięć dwunasta - lecz za minutę dwunasta...  

Człowiek jest wszystkożercą! (To taki komunał)
Jeśli ktoś wykluczy z pożywienia mięso lub inne produkty białka zwierzęcego, nie jest w stanie spełnić dziennego zapotrzebowania na wysokiej jakości biologicznej białko!
 A jeśli ktoś uprawia jakieś sporty, choćby niezbyt forsujące, to utrata, scukrzanie się białek wątrobowych i mięśniowych organizmu prowadzą czasem do skutków dramatycznych w zdrowiu (wiele postów pisałem na ten temat na forum prozdrowotnym Biosłone, których meritum było potwierdzone źródłem wiedzy: Biochemią Harpera i danymi biochemicznymi z wykładów nieodżałowanego śp. dr. Ponomarenki).
Kiedy osoba w ogóle nie przyjmuje pokarmów białkowych, pewna proporcja białek, z których tworzone jest ciało, zostaje zdegradowana do postaci aminokwasów, a następnie zdeaminowana i utleniona. Obejmuje od 20-30 g białka dziennie. Dlatego aby zapobiec stracie netto białka organizmu, z pokarmem należy dostarczać co najmniej 20-30 g białka każdego dnia. Najbezpieczniej jednak spożywać go więcej, dlatego rekomendowana dobowa ilość dla dorosłego człowieka wynosi przynajmniej 60-75 g.  (A. C. Guyoton, inni Texbook of Medical Physiology, wyd. 12, s. 835)

I tutaj niżej - jedne z najważniejszych  argumentów w procesie dowodzenia - dlaczego teoria o zakwaszeniu jest o dużym stopniu fałszywości!

Dieta bogata w białko (zwierzęce) sprzyja wchłanianiu wapnia. Z kolei jeśli w posiłku jest mało białka, znacznie mniej wapnia zostaje wchłonięte. (M. N. Chaterjea, inni Textbook of Medical Biochemistry, wyd. 8, s. 613)
Wchłanianie wapnia jest ułatwione dzięki obecności białka (zwierzęcego), ponieważ białko zwierzęce nie zawiera czynników hamujących wchłanianie wapnia. (W. F. Ganong, Fizjologia, wyd. 1, s. 462)

Aminokwasy z białek, szczególnie lizyna (jajka kurze) i arginina (produkty zwierzęce), sprzyjają wchłanianiu wapnia z pożywieniem. (D. M. Vasudevan i inni, Textbook of Biochemistry for Medical Students, wyd. 7, s. 485)(Łukasz D. King - Biuletyn Zdrowia)

Jeśli w pożywieniu znajduje się niedobór produktów zwierzęcych w postaci protein, a nadmiar produktów pochodzenia roślinnego, to wówczas jest hamowanie wchłaniania wapnia.
Taki stan rzeczy wywołują wspomniane przeze mnie wyżej szczawiany, fityniany - najobficiej obecne w roślinach.
W umiarkowanej ilości nie sprawiają problemów ze zdrowiem, które trzeba spożywać, bo są np. źródłem potasu. Ale proszę sobie wyobrazić - jak ktoś zajada dużo kanapek z chlebem i serem, przy czym chleb nie jest na naturalnym zakwasie, lecz na drożdżach, różnych wynalazkach, z glutenem i domieszką różnych ziaren... Później się próbuje ustalać przyczyny (choćby pośrednie) np. kamieni w nerkach, ale się ich jednak w efekcie nie ustala.

Ale na tym wapniu się nie kończy nieszczęście od nadmiernego spożywania produktów roślinnych bogatych w fityniany i szczawiany.
Czynniki, które hamują wchłanianie żelaza, obejmują spożycie pokarmów, które zawierają substancje wiążące (fityniany) i szczawiany. Sprawiają one, że żelazo w pokarmach pochodzenia roślinnego nie daje się oddzielić (skutkiem czego nie jest osiągalne dla przewodu pokarmowego). (M. Grodner Natritional Foundations and Clinical Applications, wyd. 5, s. 171)
PONADTO: POKARMY BOGATE W FITYNIANY I SZCZAWIANY ZMNIEJSZAJĄ BIODOSTĘPNOŚĆ NIEKTÓRYCH WITAMIN I MINERAŁÓW, TO JEST WAPNIA, MIEDZI, SELENU, CYNKU, ŻELAZA, MAGNEZU. JEDNAK NIEDOBORY SĄ MAŁO PRAWDOPODOBNE, JEŚLI UROZMAICIMY JADŁOSPIS W ROŻNE POKARMY.  (STRONA 386 WW. PODRĘCZNIKA)

Wiem, dlaczego nie chciały mi się wchłaniać związki magnezu, nawet te formy najlepiej przyswajalne niby, czyli jabłczan magnezu. Bo zażywałem je, zgodnie z wiedzą sugerowaną przez zielarzy, producenta, czy kiedyś przez jednego lekarza medycyny naturalnej, aby związki mineralne, suple - zażywać wraz z warzywami albo na pusty żołądek.
Nawet jeśli niektóre rośliny zawierają wszystkie aminokwasy, to zawsze w skrajnie niekorzystnych proporcjach! Czyli źródła pokarmów roślinnych są niepełnowartościowe. Takie skatabolizowane proteiny - ulegną tylko deaminacji i spaleniu - nie będą w pełni wykorzystane do syntezy białek ustrojowych!


Cd. weryfikacji tezy: O zakwaszaniu organizmu... cz. III
                                                                                                                  
Dla przypomnienia o białku - mój post z dnia 08.07.2009 na Biosłone. Już wtedy temat zakwaszenia wydawał mi się być trochę podejrzany...

Białko to życie (mowa, oczywiście, o białku zwierzęcym)

Białka w organizmie to makrocząsteczki o złożonej strukturze chemicznej, których elementarne części składowe stanowią aminokwasy, zbudowane z atomów węgla, tlenu, azotu, wodoru, siarki. Każda komórka i każdy płyn ustrojowy musi je zawierać. Białko składa się z ponad 20 aminokwasów (20 cegiełek), z których każda jest inna. Z tych 20. cegiełek może sobie organizm wyprodukować wszystko. Z tych 20. aminokwasów, jak z klocków Lego organizm może sobie wyprodukować przykładowo łańcuch białek o długości 100 aminokwasów. Czyli może uzyskać 20 do potęgi 100 różnych łańcuchów i każdy będzie się różnił od pozostałych przynajmniej w jednym miejscu.

Aminokwasy decydują o różnorodności organizmów. Nie można spotkać na świecie dwóch identycznych osobników, a zjawisko niepowtarzalności linii papilarnych palców u człowieka wykorzystuje się w kryminalistyce. W ustroju człowieka występuje też odmienna od pozostałych, co do swoich właściwości biologicznych grupa aminokwasów (izoleucyna, leucyna, walina), która katabolizuje się (czytaj: rozpada) nie w wątrobie, lecz w tkance mięśni szkieletowych.

Nasze organizmy nie są w stanie przerobić na białko ani tłuszczu, ani tym bardziej glukozy. Natomiast tłuszcz organizm wyprodukuje z węglowodanów i częściowo z białka. Węglowodany, czyli glukozę, może doprodukować sobie z białka i częściowo z tłuszczu.

 Dr Kwaśniewski, podobnie chyba jak Srombak twierdzi, że dorosłemu człowiekowi nie potrzeba jest więcej białka jak ok. 50 g/dobę. Ani dr Kwaśniewski, ani prof. Srombak - nie są dla mnie w dziedzinie zdrowia żadnymi autorytetami. Ich niektóre teorie, albo nawet większość nie potwierdzają się w życiu, a ich założenia są wzięte żywcem z kosmosu lub/oraz z tzw. medycyny alternatywnej.

Organizm w okresie wzrostu potrzebuje białka do budowy ciała. Jeśli zaś organizm już nie rośnie, to potrzebuje tego białka mniej, ale nie ok. 50 g/dobę, bowiem prawie taka ilość naszego białka dziennie się rozpada, podobnie jak pierwiastek promieniotwórczy. Powstałe z tego rozpadu aminokwasy są ponownie przemieniane w białko, ale nie wszystkie. Część z nich degraduje się w sposób nieodwracalny do najprostszych związków: azotu, amoniaku, mocznika, kwasu moczowego, kreatyniny. Jednym z błędnych paradygmatów tzw. medycyny niekonwencjonalnej jest teoria, że dorosłemu człowiekowi wystarczy zjeść ok. 30 g białka/dobę - jak zaleca dr Kwaśniewski w jednej ze swoich wersji Diety optymalnej. Teoretycznie - mężczyzna o wadze 70 kg i wzroście 170 cm traci ok. 30 g białka/dobę. Należałoby zjeść przynajmniej 30 g białka, ale o identycznym składzie aminokwasowym, a takiego wzorcowego białka jeszcze nie wykryto, tj. o idealnym składzie, zwanego białkiem doskonałym. Jest takie białko, ale u człowieka (możemy mieć tylko w tym miejscu wątpliwą przyjemność pozazdroszczenia kulinariów niektórym plemionom żyjącym w buszu…). Dla cywilizowanych będzie białko z całego jaja kurzego, które jest wykorzystywane prawie w 100% i jest ono najwartościowsze biologicznie.

W zdrowym organizmie istnieje równowaga między rozpadem (katabolizmem), a budową (anabolizmem). Białko w ustroju posiada określony czas trwania, po którym jest rozkładane, czyli następuje obrót białkowy lub wymiana białka. U zdrowego człowieka obrót ten jest dobrze zbilansowany, co zapobiega nadmiernej akumulacji białka w ustroju. Przyjmowanie posiłków białkowych zwiększa obrót białka, który zmniejsza się w okresie między posiłkowym, lub w okresie głodzenia. Stany patologiczne, takie jak (np. urazy, złamania kości, stany pooperacyjne, oparzenia, infekcje) - zwiększają rozpad białek ustrojowych. Zaś niedożywienie - wszelkie stany unieruchomienia (długotrwałe leżenie w łóżku), procesy starzenia się zmniejszają syntezę białek.

Są trzy źródła aminokwasów: białka ustrojowe, które w wyniku procesu rozpadu dostarczają część aminokwasów potrzebnych do syntezy białek w komórkach (białka – powstałe w procesie trawienia i wchłaniania białek pokarmowych oraz białka powstałe w procesie biosyntezy niektórych aminokwasów z kwasów organicznych powstałych w procesie transaminacji. Wiemy już, że organizm człowieka potrafi sobie sam wytworzyć większość z tych 20. aminokwasów, ale 8 z nich nie daje rady wyprodukować i musi je otrzymać w dowozie z pożywienia. Są to aminokwasy egzogenne lub niezbędne (izoleucyna, leucyna, lizyna, metionina, fenyloalanina, treonina, tryptofan, walina). Białko - aby było pełnowartościowe, nie wystarczy, żeby zawierało w sobie te osiem aminokwasów. Musi jeszcze mieć odpowiedni stosunek ilościowy tych aminokwasów względem siebie. Jeśli tylko jednego z nich jest zbyt mało, to okazuje się, że jego ilość jest nie tylko niewystarczająca, ale dodatkowo ogranicza wykorzystanie wszystkich pozostałych.

Niektóre aminokwasy są wytwarzane w ustroju, ale w szczególnych warunkach (np. szybkiego wzrostu lub choroby) a ich synteza jest niewystarczająca – to są aminokwasy względnie egzogenne lub warunkowo niezbędne. Jest to histydyna, seryna, arginina. Pozostałe aminokwasy są produkowane w wystarczających ilościach w ustroju i w związku z tym nazywa się je – aminokwasami endogennymi lub nie niezbędnymi.

Białka pokarmowe mają różna wartość odżywczą, której wykładnikiem jest stopień wykorzystania ich do syntezy białek ustrojowych. Białka, których wykorzystanie na ten cel jest zbyt małe, np. białka zbóż, uznawane są za białka o niskiej wartości odżywczej. Białka jaj, czy mięsa są wykorzystana przez ustrój prawie całkowicie, więc są białkami o wysokiej wartości odżywczej lub wartości biologicznej. Ta wartość biologiczna zależna jest od kilku czynników:

  • zawartości aminokwasów egzogennych i endogennych; 
  • wzajemnych proporcji poszczególnych aminokwasów egzogennych, które powinny być zbliżone do proporcji występujących w białkach ustrojowych;
  • wystarczającego dowozu energii niezbędnej do procesów syntezy białka ustrojowego ze źródeł poza białkowych; 
  • strawności produktów białkowych. 
Jeszcze raz powtórzę: skład aminokwasowy białka jaja kurzego i białka mleka kobiety jest najbardziej zbliżony do składu aminokwasów ustrojowych i dlatego też białka te są najlepiej wykorzystywane przez organizm człowieka. Dlatego proporcje między poszczególnymi aminokwasami, wchodzącymi w skład tych dwóch białek, uznano za optymalne, czyli wzorcowe, których wartość odżywcza wynosi 100%. Białka pochodzenia zwierzęcego (np. jajka, produkty mleczne, mięso zwierzęce, ryb, drobiu) – to białka o wysokiej wartości odżywczej. Do wyjątków należy żelatyna, która jest pozyskiwana z tkanki łącznej i jest uboga w tryptofan.
 
Ps. W kolejnych odcinkach weryfikacji dokonam masakracji mitu o zakwaszaniu organizmu: m.in. o wynikach badań zwykłych tzw. zjadaczy chleba, których wyniki krwi po badaniach pH powinny wskazywać w granicach - dolnej normy - tym czasem jest odwrotnie - są przesunięci w stronę zasadową (a jedzą typowo zakwaszające posiłki)!
Zatem - jedzenie nie ma wpływu na homestazę kwasowo-zasadową, ale trening redukcji oddechu wg dra Buteyki (kompensacja oddechowa) - już tak!


Cd. weryfikacji tezy: O zakwaszaniu organizmu... cz. IV


Tzw. alkalizatorzy mocno brzmią i grzmią: - Białko zwierzęce szkodzi nerkom! 
Kolejny mit!

To nadmiar węglowodanów i wynikający z nich nadmiar glukozy we krwi - oto, co naprawdę szkodzi nerkom!
Wyjaśnienie zagadnienia: Biochemia, Krótki kurs w rozdziale 30 (od strony 557), glutamina (aminokwas powstały z białek) usuwa amoniak z krwiobiegu, który jest normalnym produktem ubocznym metabolizmu białek. To jedna z normalnych funkcji organizmu, którą organizm wykonuje z wielką łatwością.

Ale przecież wege wiedzą lepiej... i straszą amoniakiem - jak to uszkadza nerki... Muszą bronić ze wszystkich mocy swojego poglądu (jedna z religijnych diet to weganizm).
Jeśli nie przesadzimy z węglami w jadłospisie, to białka nie mogą uszkodzić nerek!

Wege też straszą: - Mięso i produkty pochodzenia zwierzęcego przyczyniają się do zwiększenia ryzyka wystąpienia raka! 
Manipulacja! Mit!

Skoro założyliśmy wcześniej, że drogocenne białka zwierzęce są tak bardzo potrzebne organizmowi, nie mogą jednocześnie wywoływać raka. Stwórca/Natura nie wymyśliliby czegoś tak głupiego - najpierw, żeby dbać i budować zdrowie, a - później przy pomocy tego samego - dokonywać destrukcji i samozniszczenia! To, co może zwiększyć ryzyko raka, to zawarte w mięsie hormony, pestycydy i inne dodatki oraz to, co z mięsem łączymy (rafinady np.) plus szok-stres (promotor)!

Kolejny mit/straszak! Żywność białkowa obciąża organizm!
Uzasadniają to tym, że organizm długo trawi żywność białkową w porównaniu do żywności bogatej w węglowodany.
Ale to normalne. 
Węglowodany trawione są szybciej od białek, bo mają mniej wartości odżywczych. Białka dobrej jakości biologicznej to kopalnia niezbędnych substancji odżywczych. Ponieważ jest ich dużo, oczywiste jest, że wymagają dłuższego trawienia niż węglowodany! Dlaczego wege nie martwią się tym, że płuca non stop pracują, wątroba, serce - bez odpoczynku? Te organy tak zostały zaprogramowane. Białka muszą być dłużej trawione, żeby rozłożyć je na pojedyncze substancje: białkowe (proteiny) o wysokiej jakości i białka niskiej jakości.

Wszystkie 20 aminokwasów, które wchodzą w skład białek, jest ważnych dla zdrowia. Stany niedoboru aminokwasów (względnie rzadkie w świecie zachodnim), są endemiczne (właściwe danemu terenowi) w pewnych regionach Afryki Wschodniej. Tam dieta opiera się głównie na zbożach, które są ubogimi źródłami aminokwasów. Choroby wynikające z takiej diety to m.in. kwashiorkor, który powstaje, gdy dziecko przechodzi na dietę skrobiową ubogą w białko i wyniszczenie, które jest następstwem niedoborów energetycznych i specyficznych aminokwasów w pożywieniu. (R.K. Murray, D.K. Granner, V.W. Rodwell, Biochemia Harpera, wyd. 6, s. 295)

Oto kolejny przykład tego, że białko roślinne jest dla człowieka prawie w ogóle nieużyteczne, I tutaj znów prawda objawiona jest dla niektórych wredna, niewygodna, która im nie pozwala na wyściubienie nosa poza swoją strefę komfortu, gdyż przyzwyczajenie to ich druga natura...

Stosunek różnych aminokwasów w pożywieniu białkowym musi być taki sam, jaki jest obecny w organizmie człowieka, aby białkowy pokarm był przydatny (…). Jeśli [w posiłku białkowym] brakuje choć jednego aminokwasu z grupy niezbędnych lub jest on obecny w obniżonym stężeniu, wówczas pozostałe są nieprzydatne dla organizmu, ponieważ komórki człowieka wytwarzają albo pełne białka ustrojowe [z białek pokarmowych], albo nie wytwarzają ich wcale. (…) Białka pokarmowe, w których brakuje któregokolwiek aminokwasu, to białka częściowe, zwane także niepełnymi. Takie białka są znacznie mniej wartościowe w kontekście żywienia od białek kompletnych. [A.C. Guyton, J.E. Hall, Textbook of Medical Physiology, wyd. 12, s. 835]
Proszę zwrócić uwagę na pierwsze zdanie tego cytowanego tekstu, które jest znamienne: 
Stosunek różnych aminokwasów w pożywieniu białkowym musi być taki sam, jaki jest obecny w organizmie człowieka, aby białkowy pokarm był przydatny". 


Z powyższego wynika, że weganie mają niedobór przynajmniej jednego z niezbędnych aminokwasów.
Na przykład: pszenica (ważne źródło białek dla Indian, nie zawiera lizyny). Jej niedobór często prowadzi do anemii, przekrwienia oczu, zaburzeń enzymatycznych, wypadania włosów, trudności ze skupieniem myśli, drażliwości, spadku energii, utraty apetytu, zaburzeń w działaniu układu rozrodczego, upośledzenia tempa wzrostu, utraty mięśniowej masy ciała. Zaznaczam, że żadne zboża nie zapewniają potrzebnej ilości lizyny.
Ryż - nie zawiera zawiera lizyny i ma niewiele treoniny. Niedobory tych dwóch aminokwasów - prowadzą do zmęczenia, braku apetytu, utraty wagi, wzmożenia się stanów depresyjnych, ale głównie do zahamowania procesu odbudowy kości. Ponadto układ odpornościowy cierpi z powodu jej niedoboru, bo treonina to element budulcowy przeciwciał.
Kukurydza - brak tryptofanu. Jeśli brakuje tryptofanu w organizmie, to brakuje też serotoniny. Z kolei - jeśli brakuje serotoniny, człowiek ma problemy ze snem i nie jest zrelaksowany. Następuje eskalacja zaburzeń depresyjnych, stanów lękowych, drażliwość, płaczliwość, melancholia itp.
Rośliny strączkowe - brakuje w nich metioniny i tryptofanu.
Warzywa bulwiaste (np. ziemniaki) i korzeniowe (np. marchew, pietruszka, seler, burak, rzodkiew) - brakuje metioniny.

Znaczenie spożywania 9 niezbędnych aminokwasów z pokarmem można zilustrować na przykładzie kwashiorkor, szczególnej formy niedożywienia.
Jest to forma niedożywienia związana ze spożywaniem niewystarczającej ilości białka. Wczesnymi objawami tej choroby są ogólna apatia, drażliwość i spowolnienie wzrostu. Kiedy leczenie jest podjęte wystarczająco wcześnie, wówczas skutki choroby są odwracalne. Jednakże brak leczenia powoduje nieprawidłowy rozwój wielu układów, włączając mózg.
Na przykład dzieci [z powodu niedoboru białka] zapadają częściej na różne choroby zakaźne, ze względu na to, że układ odpornościowy, w którym uczestniczy wiele różnych białek, nie działa prawidłowo. Ponadto niedobór białek hamuje rozwój ośrodkowego układu nerwowego, co prowadzi do zaburzeń neurologicznych.
Niewystarczająca ilość białka we krwi dzieci zaburza prawidłową dystrybucję wody między osoczem a naczyniami włosowatymi.
 Przykład dzieci cierpiących na kwashiorkor pokazuje, jak ważną rolę w naszym życiu odgrywają białka. (Łukasz D. King Biuletyn Zdrowia)


Cd. weryfikacji tezy: O zakwaszaniu organizmu... cz. V


Z jednego mitu robi się drugi - za jednym zamachem - (fałszywy) związek przyczyno-skutkowy. Tym razem - Osteooroza!

Najpierw nam się wpaja do głów, że niezdrowa dieta (zwłaszcza oparta na białkach zwierzęcych) obniża pH krwi, co rzekomo pociąga za sobą: złe samopoczucie, przygnębienie, apatie, wahania nastroju, spadek energii, osteoporozę, reumatyzm, biegunki, kolki jelitowe, zaparcia, choroby skóry, suchą cerę, wypadanie włosów, spadek libido, RZS, bóle mięśniowe, grypę, obniżenie odporności, choroby pęcherzyka żółciowego, pogorszenie pamięci, nadwagę, zaburzenia snu, napięcia nerwowe, etc. A później się straszy, że z powodu nieleczenia tych chorób (koniecznie metodą co najmniej tzw. alkalizacji) - naprodukowaliśmy sobie kolejnych chorób. Rzekomo są to: nadciśnienie, miażdżyca, cukrzyca, nowotwory.

Każdorazowa produkcja owego mitu, zaczyna się od straszenia, że niewłaściwe odżywianie prowadzi do nadmiernego nagromadzenia się kwasu; czyli że patologia zaczyna się od jedzenia produktów zakwaszających i dlatego organizm musi go naturalizować na skutek pobrania wapnia z kości. A jeśli tak, to kości stają się słabe, kruche, itd.

Tymczasem nauka fizjologii jest jednomyślna i mówi: (...) kości nie uczestniczą w utrzymywaniu homeostazy pH! (...).

Zatem wapń nie jest pobierany z kości i z zębów - w takich przypadkach. Jeśli już - to w ostateczności, w poważnych schorzeniach (i znów!) typu: cukrzyca, niewydolność nerek - ale(!) w połączeniu z eliminacją soli w pożywieniu!
Produkty białkowe nie powodują osteoporozy. Wiemy już, do jakich kluczowych procesów organizm wykorzystuje białka zwierzęce. I znów dysonans poznawczy. Czy coś tak krytycznie ważnego dla życia - jest jednocześnie tak szkodliwe?! 


Czasopismo American Journal of Epidemiology opisało w 2008 roku wyniki badania, które miało na celu porównać wpływ białka zwierzęcego oraz białka roślinnego na gęstość mineralną kości. 
Wnioski:
Im większe spożycie białka pochodzenia zwierzęcego, tym większa gęstość
mineralna kości (...).
(...) Im większe spożycie białka pochodzenia roślinnego, tym mniejsza gęstość mineralna
kości (...).
(...) Nasze badanie dowodzi ochronnej roli białka pochodzenia zwierzęcego.(...). (Łukasz D. King - Biuletyn Zdrowia)

Jak można zakładać, że organizm, aby strawić białko zwierzęce, zmuszony jest do pobierania wapnia z kości i zębów? Przecież osteoporoza nie powstaje na skutek niedoboru wapnia w kościach!

Osteoporoza to najczęstsza choroba kości u dorosłych, szczególnie w starczym
wieku. Różni się od osteomalacji [niedostatecznej mineralizacji kości] i krzywicy [występuje u dzieci], ponieważ wynika z zaniku organicznej macierzy kostnej, a nie ze słabego zwapnienia kości. [A.C. Guyton, J.E. Hall, Textbook of Medical Physiology, wyd. 12, s. 969]

Jeśli chorujący na osteoporozę - zażywa suplementy z wapniem, bo taki instruktaż zdobył np. w internecie - to szybko sobie może zrobić kuku... Ryzykuje bardzo zachorowaniem na zawał, udar,  zależności od tego, w której tętnicy tworzy się blaszka miażdżycowa (powstała na skutek zwapnienia ścianek tej tętnicy).

Wg szperacza/naturopatologa w temacie tzw. ukrytych terapii Jerzego Zięby jest tak:
Powszechnie stosowane badanie gęstości tkanki kostnej nie daje pełnego obrazu stanu kości. Tak zwane ‘gęste kości’ nie koniecznie oznaczają, że wszystko jest w najlepszym porządku. Krótko mówiąc: ‘gęsta kość’ oznacza, że jest ona twarda, czasami nawet bardzo twarda. Hartowana stal jest niezwykle twarda, ale inżynierowie nie zawsze jej używają, bo chociaż jest twarda, to jednocześnie jest bardzo krucha. Podobnie z tkanką kostną. (…) Dwie kości o takiej samej gęstości mogą się znacznie od siebie różnić ich wytrzymałością na złamania. 
[J. Zięba, Ukryte Terapie, Rzeszów 2014, s. 144]
Z treści ww. książki Jerzego Zięby wynika, że jest macierz kostna i sprężystość kości, która zależy od stanu owej macierzy. A do budowy tej ostatniej organizm potrzebuje białka kolagenowego oraz innych białek zwierzęcych, najlepiej o najwyższej wartości biologicznej. Roślinne białka, jak wiemy, to lipne białka, niekompletne aminokwasy, to słaby budulec.

Proteiny od-zwierzęce pomagają w utrzymaniu prawidłowej gospodarki wapniowej.
Szybkość wchłaniania wapnia jest wprost proporcjonalna do ilości białka, które go wiąże. [A.C. Guyton, J.E. Hall, Textbook of Medical Physiology, wyd. 12, s. 962]
Czyli że wapń jest transportowany, na przykład do kości, dzięki właśnie białkom zwierzęcym. Moim zdaniem nie potrzeba łykać suplementu w postaci witaminy K2 z apteki, kiedy zjadam np. kilka jajek plus kiszonki, masło 82%, wątrobę, czerwone mięso. Wówczas wapń będzie transportowany z jedzenia do kości i zębów, czyli tam, gdzie jego miejsce, a nie do tkanek miękkich w tętnicach. Jak twierdzi Jerzy Zięba - ta witamina w postaci naturalnej z jedzenia (forma MK7), będzie, jak funkcjonariusz ruchu drogowego, kontrolować jej prawidłowy transport, ale prócz tego będzie usuwać nadmiar jej depozytów z tętnic i eksmitować do kości i zębów...
Czyli razem z białkiem wapń będzie dostawał się do komórki. Tak wiec - skąd pomysł kreatorów chorób, że jest on wyciągany z kości, i to jednocześnie z jednego kierunku w przeciwny?!  

Dla przypomnienia zwłaszcza weganom!
Witamina B12 - może tylko pochodzić z pokarmów zwierzęcych. Weganie mają niedobory tej witaminy i dlatego muszą się suplementować witaminą z apteki. Ale i tak ten sposób nie chroni ich przed głodem komórkowym, który przez dłuższy czas niezaspokajany - może generować chęć zjedzenia czegoś (białka) pochodzącego od zwierząt. Dlatego - korzystnie dla organizmu jest zjeść w końcu to, czego organizm się domaga, np. jakieś jaje... (czyt: gwara wiejska) lub chociaż rybę...

Witamina B12 jest wytwarzana w warunkach naturalnych przez mikroorganizmy.
W diecie spożywanej przez ludzi jej źródłem są produkty pochodzenia zwierzęcego, takie jak mięso, ryby i jaja. Niedobór witaminy B12 może prowadzić do niedokrwistości megaloblastycznej, polegającej na uwalnianiu do krwiobiegu mniejszej ilości krwinek czerwonych o większej objętości. Objawami tej choroby są zmęczenie, krótki oddech i omdlenia w czasie wysiłku. 

[J.L. Tymoczko, J.M. Berg, L. Stryer, Biochemia, Krótki kurs, wyd. 2, s. 503]
Ponieważ witaminę B12 można pozyskać tylko z pokarmów pochodzenia zwierzęcego, weganie są narażeni na jej niedobór i konsekwencje z tego płynące.
[G. Meisenberg, W.H. Simmons, Principles of Medical Biochemistry, wyd. 3, s. 490]

I jeszcze powtórka z rozrywki...

(...) W swojej książce prof. Carroll opisuje kliniczne przypadki - czyli dolegliwości z jakim i ludzie trafiają do szpitala. Wszystkie przypadki kwasicy, które prof. omówił wynikały z dwóch przyczyn: niewydolności nerek lub obecności cukrzycy typu I. Nie było żadnego przypadku kwasicy - bez niewydolności nerek lub cukrzycy. Czy potrzebujesz innych dowodów  na to, że "zakwaszenie organizmu" nie istnieje? Ze możesz jeść, co chcesz, a pH Twojej krwi nie obniży się? (...)  (Łukasz D. King - Biuletyn Zdrowia)


Cd. weryfikacji tezy: O zakwaszaniu organizmu... cz. VI


Trochę o tłuszczach...


 (...) Białka stanowią ok. 50% masy większości błon, a reszta przypada na lipidy [tłuszcze] i względnie małą ilość cukrowców [węglowodanów].
[B. Alberts i in., Podstawy biologii komórki, Wprowadzenie do biologii molekularnej, s. 374]


(...) A więc błona komórkowa (tzw. dwuwarstwa lipidowa) składa się głównie z białek i tłuszczów. Oznacza to, że pokarmowe źródła tłuszczów i białek są materiałami budulcowymi błon naszych komórek. Prawie w ogóle nie ma w nich węglowodanów! Tak stwierdza najbardziej rzetelna publikacja naukowa o biologii komórki. Tymczasem wmawia nam się, że tłuszcze i zwierzęce białka to zło wcielone. Tak, chodzi przede wszystkim o zwierzęce źródła białek, ponieważ aby spiąć powierzchnie dwuwarstwy (błony miliardów komórek), potrzeba około 20 aminokwasów, w tym niezbędne, które musimy zapewnić organizmowi z pożywienia. Przy czym niezbędne — w komplecie — występują tylko w produktach pochodzenia zwierzęcego. (...)

(Łukasz D. King - Biuletyn Zdrowia)


Wegetarianizm w porównaniu do weganizmu - to dzień do nocy...
Ja rozumiem taka dietę bezmięsną wymuszoną np. brakiem dobrego źródła zakupu mięsa, bo mięso to dostępne jest naszpikowane sterydami/hormonami, antybiotykami. Moja była podopieczna - z powodu takiego mięsa chorowała na endometrium -  natomiast po jego odstawieniu - jak ręką odjął! Ale to nie wina protein z mięsa, tylko jak wyżej. Ponadto w to miejsce zwiększyła ilość jaj, ryb, serów; zmniejszyła ilość węglowodanów do 100 g/dobę.


Kiedy nadmierne ilości węglowodanów są dostępne w organizmie, wówczas węglowodany mają pierwszeństwo nad tłuszczami dla zaspokajania potrzeb energetycznych.
(…) Ponieważ alfaglicerynofosforan jest ważnym produktem metabolizmu glukozy, dostępność dużej ilości glukozy [ze spożytych węglowodanów] niezwłocznie hamuje zużycie kwasów tłuszczowych [ze spożytych tłuszczów] jako źródło paliwa” (...).
(…) Tak oto nadmiar węglowodanów w jadłospisie nie tylko działa jako oszczędzacz tłuszczów, lecz także zwiększa ich magazynowanie. (...). 
[A.C. Guyton, J.E. Hall, Textbook of Medical Physiology, wyd. 12, s. 825] (...)

Jeśli w posiłku połączymy węglowodany i tłuszcze (duże ilości np. w postaci: jaj, boczku, chleba, i jeszcze słodki deser, i piwo) - to pierwszą odpowiedzią jest wyrzut insuliny ze względu na obecność węglowodanów. Ale i też jednym z zadań insuliny jest przekształcanie tłuszczów z pożywienia w taki sposób, żeby zrobić zapas i zmagazynować go w tkance tłuszczowej.
Inaczej mówiąc, insulina wyrzucona na metabolizm węgli wygania tłuszcz z krwiobiegu i wysyła go do zmagazynowania w tkance tłuszczowej, jeśli ilość kalorii w posiłku przewyższa zapotrzebowanie energetyczne. Natomiast jeśli nie ma dużego wyrzutu insuliny (posiłek bez węglowodanów), a zjadamy tłuszcze, to wówczas jest korzystnie - wzrasta poziom glukagonu, mniej insuliny. Jednym z zadań glukagonu - jest pobudzenie procesu, w którym organizm przekształca pokarmowe źródła tłuszczów w ciała ketonowe i rozprowadza je do różnych tkanek, aby służyły jako doskonałe źródło energii.

Przekształcenie pokarmowych źródeł tłuszczu w tkankę tłuszczową wymaga mniejszego nakładu energii, niż przekształcenie węglowodanów. Jeśli dwoje ludzi stale zjada taką samą ilość kalorii i jedna z nich czerpie te kalorie z większej ilości tłuszczu, wówczas jest bardziej prawdopodobne, że taka osoba szybciej przytyje. Mniej kalorii jest bowiem wymagane do przekształcenia nadmiaru tłuszczu z pokarmu w tkankę tłuszczową, niż do przekształcenia nadmiaru węglowodanów.
[S. Epstein, The Anatomy and Physiology Learning system, wyd. 4 s. 387]
(...) Przekształcenie nadmiaru pokarmowych źródeł tłuszczu w tkankę tłuszczową wymaga 3% spożytych kalorii, podczas gdy przekształ- cenie nadmiaru węglowodanów wymaga aż 23% energii ze spożytych kalorii.
[S. Escott-Stump i in., Nutritional Foundations and Clinical Applications: A Nursing Approach, wyd. 6, s. 87]

Z połączenia dużej ilości węgli i tłuszczu, to nie dość, że tyjemy, to jeszcze część spożytego tłuszczu idzie do wątroby, która wytwarza z niego cholesterol. Czyli problemy zdrowotne w tym przypadku biorą niby z tłuszczu, ale de facto winę za to ponoszą węglowodany. Tłuszcz się nie może odłożyć sam w sobie w tkankę tłuszczową. Może go do tego zmusić wyłącznie insulina, a poziom insuliny wysoki jest od spożycia węgli. Jak już wiadomo - insulina się podnosi po spożyciu węglowodanów.
Jeśli nie jemy dużo węglowodanów razem z dużą ilością tłuszczów, to wówczas nawet duże ilości tłuszczu - nie doprowadzą do zwyżki poziomu cholesterolu. Natomiast nadmiar węglowodanów, nawet przy nieobecności tłuszczów - może przekształcić się w tkankę tłuszczową i cholesterol, bowiem węglowodany służą głównie jako natychmiastowe źródło energii. Jeśli jest ich zbyt dużo, więcej niż na potrzeby energetyczne i nie zostaną spalone, to źródło takiej energii musi zostać odłożone w zapas, czyli przekształcone w tkankę tłuszczową i cholesterol.

Synteza tłuszczu z węglowodanów następuje wtedy, gdy spożycie węglowodanów jest na tyle duże, że magazyn glikogenu, do którego normalnie kierowany jest nadmiar węglowodanów, zostaje uzupełniony do końca.
[D. Voet, J.G. Voet, C.W. Pratt, Fundamentals of Biochemistry, Life at The Molecular Level, wyd. 4 s. 789]

W posiłku typowo wegetariańskim - magazyn glikogenu zostaje uzupełniony do końca! Ale o tym się nie mówi. Ciekawe - dlaczego?

Jeśli ktoś połączy w jednym posiłku: jajka, tłuszcze, węgle, i odczuwa bóle na woreczku żółciowym, to z reguły winą obarcza jajka i tłuszcze, a powinien obarczyć węglowodany, czyli to, z czym połączył w sposób nadmierny jajka i tłuszcze...

(...) Tłuszcze, nie białka i nie węglowodany, zaspokajają apetyt i sycą. Leptyna — czytamy w Textbook of Medical Physiology — jest sposobem, poprzez który tkanka tłuszczowa komunikuje mózgowi, że dosyć energii zostało zgromadzone i że dalsze spożycie pokarmu nie jest potrzebne.

A tutaj przykład jednego z kreatorów chorób z tzw. zakwaszenia - dr. T. Colina Campbella! Uwaga! Nie mylić z dr Nataszą Cambell, która prócz dziwnego umiłowania do probiotyków z apteki - pisze o diecie GAPS bardzo sensownie i po ludzku - o pokarmach dla człowieka...
(...) W swojej książce dr T.C. Campbell przywołuje i interpretuje wyniki największego na świecie badania dotyczącego odżywiania, jakie przeprowadzono. Autor przeanalizował dietę 6,5 tysiąca osób w 65 chińskich i tajskich prowincjach. Następnie porównuje opartą głównie na roślinach dietę badanych osób z bogatą w mięso i nabiał dietą Zachodu. Campbell zachęca czytelników i czytelniczki do wykluczenia z diety produktów odzwierzęcych, gdyż — jak sugeruje — będą mogli w ten sposób cieszyć się zdrowszym i dłuższym życiem. (...).
(...) Dzisiaj — gwiazda Campbella już zgasła. Wbrew pozorom, nie jest on szanowanym człowiekiem w środowisku naukowym. Głównie właśnie przez swoją książkę Nowe zasady żywienia, która jest, jak to określają naukowcy, najlepszą książką z gatunku fantastyki naukowej. Słowem: powieścią! Szkoda czasu, by rozkładać pracę Campbella na czynniki pierwsze, mogę tylko stwierdzić, że do dziś już dziesiątki analityków zajmujących się interpretacją wyników badań, 90% wniosków z książki zrównało z ziemią. Raz, że wiele informacji podanych w książce jest niezgodne z rzeczywistymi danymi, a dwa — Campbell zawsze przytacza przykłady zdrowych ludów, które nie żywią się produktami pochodzenia zwierzęcego, mimo że na przykład w Chinach w hrabstwie Tuoli żyją ludzie, których jadłospis w 45% składa się z tłuszczu . . . którzy średnio jedzą dziennie 135 gramów białek pochodzenia zwierzęcego . . . w dodatku, którzy rzadko wrzucają na ząb warzywa i inne pokarmy pochodzenia roślinnego. Campbell jakimś cudem w ogóle o tym nie wspomina. I o tym, że ludność w Tuoli . . . jest niezwykle zdrowa w porównaniu do ludności żywiących się czysto wegańskim jadłospisem (...)".

(Łukasz D. King - Biuletyn Zdrowia)

Zaznaczam, że dr C. Cambell, manipulując wynikami badań, dopasowując konia do chomąta (celowa, wybiórcza, jednostronna, nieobiektywna argumentacja w procesie dowodzenia); uprawia kuglarski proceder, czyli tzw. *Cherry Picking. I o ile robiłby to nieświadomie, można by było go uznać jedynie za ignoranta wiedzy, ale jeśli robi to świadomie, bo udowadniali mu to inni badacze, to kim on jest jeśli nie szkodnikiem i oszustem naŁukowym...?!

Cherry Picking to proces obierania dowodów lub danych statystycznych w taki sposób, aby przedstawione informacje zgadzały się z przekonaniami osoby dokonującej tego procesu.Termin ten opiera się na zauważalnym procesie zbioru owoców, takich jak wiśnie. Zbieracz powinien wybierać tylko najzdrowsze i najładniejsze owoce. Obserwator, który widzi tylko wybrany owoc, może zatem błędnie wywnioskować, że większość lub nawet całość owoców drzewa jest w równie dobrym stanie. Może to również dawać fałszywe wrażenie jakości owoców (ponieważ jest to tylko próbka i nie jest próbką reprezentatywną). Pojęcie to jest czasami mylone ze zbieraniem tylko tych owoców, które są łatwe do zbioru, a ignorowanie innych, które znajdują się wyżej na drzewie, a tym samym są trudniejsze do dosięgnięcia. Cherry Picking jest wskazywaniem pojedynczych przypadków lub danych, potwierdzających określoną tezę lub informację, podczas gdy ignoruje się znaczną część innych powiązanych, które mogą być sprzeczne. Jest to rodzaj selektywnej uwagi, a dokładniej efekt potwierdzenia. Cherry Picking może być popełnione umyślnie lub nieumyślnie. Ten błąd jest częstym zjawiskiem w debatach publicznych. (G.Klass 2014) Wybiera się cytaty wspierające stanowisko, ignorując te, które fałszują lub zmieniają jego kontekst. Jest to dużym problemem, ponieważ analizy nie można przeprowadzić na żywo i często jest to nieoczekiwane. Cytaty zwykle pozostają w powszechnej opinii publicznej i nawet po ich skorygowaniu prowadzą do powszechnego wprowadzenia w błąd kierowanych grup. Cherry Picking można znaleźć w wielu logicznych błędach. Na przykład "selektywne wykorzystanie dowodów" odrzuca materiał niekorzystny dla argumentu, podczas gdy jest więcej dostępnych. Cherry Picking może odnosić się do zbiorów danych, więc przeprowadzane badanie lub ankieta dadzą pożądane, przewidywalne wyniki, które mogą wprowadzać w błąd lub nawet całkowicie przeczyć rzeczywistości. (B. Goldacre 2008)
W nauce:
Dokonywanie wybiórczych danych wśród konkurencyjnych dowodów, w celu podkreślenia tych wyników, które potwierdzają daną pozycję, podczas ignorowania lub odrzucania jakichkolwiek wyników, które są z nią sprzeczne, jest praktyką znaną jako "cherry picking" i jest cechą charakterystyczną nauki "ubogiej" lub "pseudonauki". (R.Somerville Testimony before the US House...)
W medycynie:
W badaniu z 2002 r. przegląd wcześniejszych danych medycznych wykazał Cherry Picking w testach leków antydepresyjnych.
Jednostronność argumentów:
Jednostronność argumentów (rozstawianie kart) jest nieformalnym błędem, który pojawia się, gdy podawane ą tylko informacje uzasadniające dane stanowisko, a wszystko sprzeciwiające się temu, jest pomijane.
Profesor filozofii Peter Suber napisał, że błąd jednostronności nie czyni argumentu nieważnym. Polega on na przekonaniu odbiorców, a być może i samych siebie, że powiedzieliśmy wystarczająco dużo. Jeżeli jednak byliśmy jednostronni, to nie powiedzieliśmy wszystkiego, aby uzasadnić stanowisko. Argumenty drugiej strony mogą być silniejsze niż nasze własne. Dopóki ich nie zbadamy, nie oznacza to, że argumenty są fałszywe lub nieistotne, tylko niepełne. (P.Suber 1998)
Rozstawianie kart jest techniką propagandową, która ma na celu manipulowanie postrzeganiem problemu przez odbiorców, poprzez podkreślanie jednej strony i represjonowanie innej. (J.C.S.Kim 1993) Można to osiągnąć poprzez uprzedzenia medialne, wykorzystanie jednostronnych świadectw lub po prostu cenzurowanie głosów krytyków. Technika ta jest powszechnie stosowana w przemówieniach kandydatów politycznych, aby sprawić, że staną się bardziej wiarygodni. (A.McClung Lee, E.Briant Lee 1939) Termin ten pochodzi od sztuczki "układania talii", która polega na przedstawieniu talii kart, która wydaje się być losowo przetasowana, ale która jest w rzeczywistości "ułożona" w określonej kolejności. Magik zna kolejność i jest w stanie kontrolować wynik. Zjawisko to można odnieść do dowolnego tematu i ma szerokie zastosowanie. Istnieje szeroki wachlarz możliwości wykorzystania informacji, mogą być fałszowane przez podkreślanie pewnych faktów i ignorowanie innych. (~ Aleksandra Sośnicka)

Podobnych kreatorów chorób z zakwaszenia było i jest jeszcze, niestety, wielu...




Cd. weryfikacji tezy: O zakwaszaniu organizmu... Cz. VII



Jeszcze tylko o stronie etycznej wege, i będę dobijał do brzegu...
Najczęstsze zarzuty wobec mięsożernych morderców - ze strony zbulwersowanych wege:

ICzłowieku, gdybyś miał zabić zwierzę na mięso, nigdy byś tego mięsa nie jadł!

Mnie akurat to nie przeszkadza. Natomiast ci, co się tego boją i nie potrafią - argumentują to całkiem logicznie i zdroworozsądkowo.
Nie potrafię sam zajmować się zdobyciem mięsa (prócz złowienia ryby i zakupu żywego drobiu), które później obrabiam kulinarnie... Ale są od tego profesjonaliści, którzy w ten sposób zarabiają na przysłowiowy chleb. Gdyby nie oni i im podobni, to również nie potrafiłbym organizować sobie michy składającej się z roślinek (np. warzyw). Bowiem nie chciałoby mi się i nie miałbym siły na to, by zakupić ziemię, później ją odpowiednio przygotować pod zbiory, następnie sadzić, pielęgnować, zbierać i oczyszczać.
Czy nie mam możliwości zjeść zdrowego chleba na zakwasie, jeśli osobiście nie będę miał możliwości zasiania zboża, później w żniwa zakupienia lub wynajęcia kombajnu i użycia go do żniw, później zdobycia młockarni, następnie przetaka do oddzielenia ziarna od plew, następnie nabycia młyna i zmielenia mąki, a na koniec nauczenia się procesu samego wypiekania...? 
A najzabawniejsze jet to, że zbulwersowani weganie posługując się powyższym uzasadnieniem - korzystają z kosmetyków, których testowaniem często przekracza się granicę humanitaryzmu i zaczyna się od przysłowiowego królika doświadczalnego... Ale sami, oczywiście, nie potrafiliby skrzywdzić królika.
 Autor Biuletynów Zdrowia Łukasz King nazywa to praktykowaniem wybiórczej ignorancji. Czują urazę np. do mięsożernych za to, co sami robią, lecz w inny sposób...
*Wegetarianin - ze staroindiańskiego narzecza Waichoo - zbyt głupi by polować, Słownik PWN, 2005, str. 658.

II. Jeśli twierdzisz, że mięso nawet w umiarze nie jest szkodliwe, przyczyniasz się do zabijania zwierząt - czy dla człowieka to nie jest dostateczny argument za tym, żeby przejść na wege?!

(...) Otóż podczas uprawy roli na całym świecie rocznie giną dziesiątki miliardów zwierząt. Jak obliczył Davis w samych Stanach Zjednoczonych w trakcie uprawy zbóż ginie średnio 15 zwierząt na hektar w ciągu roku. Przyjmując, że w Stanach jest 120 milionów hektarów ziem uprawnych — liczba zabitych zwierząt rocznie tylko na uprawy roślinne sięga 1,8 miliarda. Za to — dodaje Davis — gdybyśmy połowę ziemi przeznaczyli na taką uprawę, a połowę na wypas zwierząt-przeżuwaczy, których mięso potem zjadamy (np. krów), to rocznie zginęłoby 1,35 miliarda zwierząt (bo ten drugi rodzaj hodowli skutkuje śmiercią niespełna 7,5 zwierząt na hektar w ciągu roku). Trzeba jednak uczciwie zauważyć, że zużycie takiej samej ilości ziemi w obu systemach nie wykarmiłoby takiej samej ilości ludzi. Dlatego nie można systemów tych porównywać bezpośrednio i na podstawie różnicy mniejszej lub większej oceniać, co lepsze. Natomiast fakty się nie zmieniają: zarówno żywność dla wegan, jak i żywność dla mięsojadów — jest w dzisiejszym świecie jednoznaczna z poświęcaniem\ zwierząt, tak samo dużych, jak i małych (...)(Łukasz D. King - Biuletyn Zdrowia)

Oto, co powiedział prof. Jan Hartman - etyk (co prawda jest on jako lewak moim wrogiem politycznym, ale w tej kwestii się z nim całkowicie zgadzam):
(...) Nie można stawiać ludziom wymagań niemożliwych do spełnienia. Zabijanie się w świecie zwierzęcym, do którego sami należymy, jest czymś zwykłym i nie ma co udawać, że nie jesteśmy zwierzętami mięsożernymi. Człowiek, który je mięso, nie musi czuć się winny z tego powodu. Jednak powinniśmy dążyć do tego, aby, jeśli to tylko możliwe, jeść mięso pochodzące od zwierzęcia, które miało akceptowalne życie, a śmierć nie była dla niego cierpieniem.
Możemy zrobić wysiłek, by życie tych miliardów zwierząt, które powołujemy do istnienia, karmimy, by je potem zabić i skonsumować, nie było tragiczne. Możemy też postarać się o to, by ich śmierć była natychmiastowa i nie była poprzedzona traumą. Być może to wszystko kosztuje, ale mamy moralny obowiązek te koszty ponosić.
(...) Sami jesteśmy zwierzętami, zwierzęta się wzajemnie zabijają i my też jako zwierzęta zabijamy. Czas, by wreszcie na powrót odkryć własną zrepresjonowaną przez kulturę zwierzęcość. Jako zwierzęta zabijamy inne zwierzęta, ale jako istoty zdolne do empatii i delikatności powinniśmy wyrzec się okrucieństwa wobec innych istot, liczyć się z ich dobrostanem.
(...) Nie potępiamy lwa za to, że zabija antylopę, bo uznajemy porządek świata, w którym są lwy i antylopy. Nie wtrącamy się w te relacje. My też jesteśmy w tych relacjach, choć one się zmieniły – kiedyś ludzie zabijali i byli zabijani przez zwierzęta, dziś rzadko jesteśmy zabijani (...).


Natura jest już tak zorganizowana, że jedne organizmy są podstawą pożywienia następnych.
Człowiek jest ostatnim ogniwem wielu łańcuchów pokarmowych, co zostało zaplanowane przez Przyrodę. Przykładowo: zboże zjada kura, kurę zjada człowiek. Albo: martwą materię organiczną zjadają wiciowce, wiciowce zjada boleń, bolenia zjada szczupak, szczupaka zjada człowiek.
Również uważam, że dla zwierząt roślinożernych bycie upolowanym przez drapieżnika (tak się dzieje od zarania dziejów) - nie jest najgorszą rzeczą, jaka może im się przytrafić. Powolne konanie z głodu i pragnienia - oto prawdziwa męczarnia. Zresztą podczas pożerania zwierzęcia przez drapieżnika, załączają się u niego pewne mechanizmy znieczulające ból oraz sam drapieżnik również dokonuje pewnych zabiegów jakby hipnozy znieczulającej... Natura jest wielka.

Ponadto, gdyby w przyrodzie nie było drapieżników, to populacja zwierząt roślinożernych mogłaby wyginąć lub przynajmniej mocno się zredukować. Podobnie rzecz się ma z ludźmi, gdyby nie bakterie, wirusy, pasożyty, grzyby - to również populacja ludzka by nie przetrwała do tych czasów. Owe organizmy sprawują funkcję oczyszczającą organizmy zwierząt i ludzi z komórek chorych, zdefektowanych, aby te populacje nie przekazywały z pokolenia na pokolenie patologii (naturalna selekcja). Ci naturalni czyściciele są z nami związani ewolucyjnie od samego początku... Przykładowo: wilk nie pobiegnie za zdrową owcą, która szybciej ucieka niż słaba, chora owca. Wilk nie będzie marnował swojego drogocennego prądu, czyli energii, żeby ją wydatkować, upierając się akurat za gonitwą zdrowej owcy najdalej oddalonej od niego w momencie rozpoczętego polowania.
Człowiek chorujący na infekcję przeziębieniową - nie powinien hamować alopatycznie tego naturalnego procesu oczyszczania i regeneracji organizmu. Jeśli mu się wydaje, że potrafi przechytrzyć Naturę (np. nie odchoruje cierpliwie tzw. choroby przeziębieniowej bez leków alopatycznych) - to takie wygodnictwo - może przypłacić nawet śmiercią...

(...) Wegetarianie i weganie winni przestać żywić złość do mięsojadów, a mięsojady powinni starać się rozumieć wegetarianów i weganów. Następnie jedni i drudzy powinni przytomnie spojrzeć na wszystkie fakty i zrozumieć, że mają do czynienia z mieczem obosiecznym. Zwierzęta giną i traktuje się je źle zarówno przy masowej produkcji żywności wege, jak i nie-wege. Należałoby się zjednoczyć i przyczyniać do tego, aby zwierzęta, które hodujemy, miały jak najlepsze życie. A te, które są narażone na niepotrzebną śmierć na przykład przy produkcji zbóż — nie musiały umierać. (...). (Ł. D. King - Biuletyn Zdrowia)

Na jednym z for nieterapeutycznych (niemedycznych), czyli nurtu profilaktyki prozdrowotnej wg Hipokratesa prowadziłem zażartą dyskusję negującą przeze mnie żarcie produktów przeznaczonych dla zwierząt gospodarskich z forowiczką Mają (wegetarianką).

 Maja postawiła tezę:
Można żyć bez mięsa i być zdrowym. Co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości. Ktokolwiek twierdzi inaczej myli się. 

Moja odpowiedź:
Rozważania historiozoficzne, jakie Ty wysnuwasz, nie można zaliczyć do wiedzy ścisłej, natomiast moje kontrargumenty teoretyczne, naukowe (biochemia Harpera), poparte praktyką ok. 95% populacji ludzkiej, o czymś świadczą. Gdybyśmy tylko z kolei mówili o tym, co jest pewne, to pewnie nie mówilibyśmy o niczym albo tylko o śmierci i podatkach. Skoro nie jesteśmy Bogami, to nie znamy prawdy obiektywnej czy absolutnej. Czyli jesteśmy skazani na mijanie się z prawdą, ale żeby ta mijanka polegała na zasadzie, że wszystkie teorie są fałszywe, a różnią się tylko stopniem fałszywości...
Czy w związku z tym, Ty możesz powiedzieć, że posiadłaś wiedzę prawdziwą? Przykładowo, jak było z nauką Kopernika, przed Kopernikiem, jak było z mechaniką Newtona, która okazała się nieprzydatna na poziomie atomu oraz przy wielkich prędkościach? Trzeba było wymyślić mechanikę kwantową oraz teorię względności, które w przyszłości, prawdopodobnie zostaną zastąpione przez kolejne, o niższym stopniu fałszywości. A Twoja nauka jest stara, która się nie rozwija i dlatego stała się dogmatem, a jeśli przestaje być nauką, to staje się religią. Nikt Cię tu nie podejrzewa o pozysk ludzi do sekty, tylko zacznij operować faktami. Zacznij też żywić naszego Einsteina roślinkami i mlekiem, jak mnie żywiono za młodu, to zobaczysz, że nie przeżyje nawet roku. Zapytaj się Einsteina i wielu innych - jakich doznali korzyści po rozpoczęciu żywienia ludzkiego, nawet tego tzw. korytkowego, a zrezygnowaniu z jedzenia tzw. pastwiskowego… Sam kiedyś wyglądałem jak dziecko z krzywicą z głodującej Etiopii, miałem wielką "pecynę", krzywe nogi i wydęty brzuch oraz próchnicę zębów. Dobrze, że w samą porę sam wziąłem własne zdrowie w swoje ręce. Einstein - też mówi, że teraz zaczyna być podobny do człowieka. Aż się dziwię, że jeszcze nie wstał ze swojego "matecznika", nie wyszedł z "koliby" i nie zabrał głosu w tej dyskusji. Pewnie nie widzi sensu i szkoda mu jego prądu na nią. Ale my jesteśmy żywymi dowodami na to, o czym piszę.Twoje teorie, jak i teorie "Kwaśniewskich" - nie są żywe. A wydaje się Wam, że znacie prawdę absolutną. W skali kosmicznej jesteśmy wszyscy tylko robaczkami, gdzie są robaczki mądrzejsze i głupsze, ale i te mądrzejsze nie wymyślą niczego, co przekroczy możliwości robaczka. A tylko te najmądrzejsze z nich wiedzą, że nie wiedzą. W naukach biologicznych fałszywe teorie powstają szczególnie łatwo. Organizmy żywe są złożone i występuję w nich mnóstwo niewiadomych, że szansa na wysunięcie jakiejś sensownej teorii, opisującej związek pomiędzy czynnikami środowiska a stanem zdrowia jest znikoma. Naukowcy najwyższej klasy "robią tylko swoje" i nie starają się pouczać innych, i jak Sokrates - wiedzą, że nie wiedzą. Pouczają ci najczęściej - co nie wiedzą, że nie wiedzą.  Do tej grupy można zaliczyć dietetyków, którzy "wiedzą", albo mają wiarę, że tłuszcz jest szkodliwy, a owoce są źródłem witamin oraz tych, którzy wiedzą, że jedząc mięso - można się łatwo "przebiałczyć", ale nigdy "przetłuścić". Tak jak w tym powiedzeniu: - "Fortepian można zasłonić, a słonia nie można zafortepianić".
Wg Biblii jest tak: "(...) Strzeżcie się fałszywych proroków (...)"; a wg Pana Wojtka Młynarskiego: "(...) Nie opuszczaj mnie inteligencjo, nie opuszczaj mnie inteligencjo (...)".
Następnym razem opiszę historię z życia wziętą - jak prowadziłem dyskusję z pewną lekarką-wegetarianką i jak się to dla niej skończyło, jak chciała przechytrzyć naturę, no i mnie...


 Wypowiedź Mistrza (ekspert forum):
Jednym słowem, wegetarianizm jest dobrym sposobem pozyskania wygodnego dla władzy społeczeństwa niewolników, niezdolnych do samodzielnego myślenie, powolnych wszelkim sugestiom. I ten fakt powinni mieć na względzie rodzice, uprawiający swoje dzieci według wzorców zaczerpniętych z kraju, gdzie większość społeczeństwa to niewolnicy z urodzenia w niższej kaście. (...)
(...) Pani Maju! Już widać, że ta dyskusja do niczego nie wiedzie. Ale skoro jest – warto ją sprowadzić do jakiejś konkluzji. Otóż ja przeciwko wegetarianom nie mam nic, tak samo jak przeciwko rudym, łysym czy niskim albo wysokim. Każdy jest kowalem swojego losu i tak być powinno. Daleki jestem od uszczęśliwiania ludzi na siłę. Nie twierdzę, że każdy musi być zdrowy – to kwestia wyboru. Jeśli ktoś uważa, że nie ma sensu dbać o własne zdrowie, bo w razie choroby jest lekarz, który go wyleczy, to ja to rozumiem – jego wybór. Niemniej jednak to forum jest poświęcone zdrowiu jako alternatywie dla chorób. Ludzie tu zaglądający oczekują porad, jak uniknąć chorób, lekarstw i lekarzy, a ja im tych porad udzielam, zgodnie z wiedzą (potwierdzoną dyplomem mistrza w zawodzie bioenergoterapeuty) oraz długoletnią praktyką. Ot tyle! O nic innego tu nie chodzi. Wniosek stąd, że jeśli komuś taka opcja nie odpowiada – nie loguje się tutaj, ani nawet nie zagląda.
Miałem kiedyś jako pacjentów młode małżeństwo. Na pierwszy rzut oka widać było, że jest to dobrana para, ale któregoś dnia młoda żona na wizytę przyjechała bardzo odmieniona – twarz osowiała, w oczach wyraźny brak chęci do życia. Okazało się, że mąż zaczął bawić się w wegetarianizm. I problemem nie było to, że musiała gotować dwa różne posiłki, ale że mąż na siłę robił z niej wegetariankę. A stosował podobne jak Pani paskudne chwyty polegające na obrzydzaniu. Otóż gdy ona jadła jakiś pokarm mięsny, ten wypowiadał słowa w stylu:"A pamiętasz, jakie ładne ryjki miały te prosiaczki, które Ci się tak podobały, gdy byliśmy u kuzyna na wsi? Kiedy to było? Pół roku temu? Zadzwoń do kuzyna, czy ostatnio nie sprzedał tych świnek do rzeźni, bo może jesz którąś z nich. (...)

(...) Nie mając innego wyjścia – przestała jeść mięso. Ale cały czas chodziła głodna, wewnętrznie rozdygotana, wiecznie zmęczona. Nic, tylko by spała albo osowiała patrzyła w sufit. Znajomi i rodzina zainteresowali się tą sprawą i wymogli na mężu, by przestał żonie narzucać swoją dietę. Ale to nic nie pomogło. Otóż powtarzane jak mantra obrzydzenie tak głęboko wryło się w podświadomość kobiety, że widok mięsa przyprawiał ją o mdłości. Na dodatek zaszła w ciążę, co też miało swój wpływ. Mało tego – nabrała obrzydzenia także do męża. Teraz są już po rozwodzie, dziewczyna samotnie wychowuje córeczkę, ale wciąż nie może dojść do siebie i mięsa nadal nie je. Natomiast były mąż, gdy po rozwodzie nie miał mu kto przygotowywać posiłków wegetariańskich, z powrotem wrócił do jedzenia mięsa. Podobnych historii mógłbym opowiedzieć wiele – o młodzieży, której obrzydzono mięso, i problemach ich rodziców, którzy muszą patrzeć, jak ich dzieci ze zdrowych, pełnych życia, zmieniają się w roztrzęsione mimozy.
Jak Pani widzi, pani Maju, ja nie zaglądam nikomu do talerza. Niech każdy je, jak uważa i jak mu służy. Byle tylko mnie i moim gościom nie obrzydzał jedzenia puszczaniem bąków. A Pani właśnie to robi – korzysta z gościny na moim forum i puszcza bąki. Mało tego – wchodzi Pani do innych działów i wychodzi na to, że chce zasmrodzić całe forum. Czy tak się godzi?

 Forowicz Einstein:
O ile człowiek dorosły może żywić się wegańsko to żywienie dziecka w ten sposób jest okrucieństwem. Takie żywienie prowadzi do wad rozwojowych i wpływa negatywnie na procesy myślowe, w wyniku, których może dojść do zaniku logicznego myślenia i krytycyzmu, czego skutkiem jest trudność w rozróżnianiu rzeczy realnych od nierealnych (nadmiar białka prowadzi z kolei do przeciwnych skutków i bezwładu myśli).Dieta wegańska to dieta niewolników. Elity rządzące wiedziały o tym zawsze. Właśnie dlatego w Indiach od niepamiętnych czasów tłuszcz zwierzęcy czyli masło ghee mogli jeść wyłącznie teokraci - bramini (kasta władców). Niższym kastom tłuszczu jeść nie było wolno! I dlatego tylko mogli być strachliwymi niewolnikami naiwnie wierzącymi w sześciorękie bóstwa. Podobna zasada istniała u żydów. Tylko kapłani i ich rodziny mogły jeśc tłuszcz zwierzęcy. Chłopi na nich pracujący jedli "pokarm bydła" czyli zboża. Tylko w tłuszczu rozpuszcza się kluczowa dla rozwoju i zdrowia witamina A, która znajduje się w wątrobie. Dlatego król i kapłani jedli wątrobę, podroby i tłuszcz, rycerze - mięso, a poddani - owsiankę.Podobnie jest w stadzie wilków, najzdrowszy samiec alfa je pierwszy nerki, wątrobę i serce, resztę zostawia podwładnym.Niektórzy dorośli ludzie na jedzeniu wegetariańskim mogą funkcjonować całkiem nieźle (grupa krwi A). Ale nie jest to panaceum dla wszystkich. Np człowiek z grupą krwi 0, potomek myśliwych będzie się czuł zle a na weganizmie a po roku zniszczy organizm doszczętnie.Dodam, że żadne prymitywne zdrowe plemię w CAŁEJ HISTORII TEJ PLANETY nie odżywiało się wegańsko. Tendencja była wręcz w drugą stronę. Np masajowie w Afryce mimo, że mieli dostęp do owoców jedli prawie samo tłuste mięso, pili krew i mleko. Pytani o owoce i rośliny odpowiadali, że są "dla krów".

Mistrz:
Warto też uświadomić sobie, dlaczego w Hinduizmie nie je się mięsa. Otóż bierze się to z wiary w reinkarnację, czyli wędrówkę dusz w drodze do raju, zwanego nirwaną. W tej wędrówce dusze przechodzą z jednej istoty żywej na drugą – z człowieka na świnię, następnie osła, szczura i znów na człowieka. Dlatego życie musi być jedynie przejściowym cierpieniem, zaś szczęście jest możliwe jedynie po osiągnięciu niezrozumiałego dla nas stanu nirwany, zresztą rozmaicie interpretowanego w licznych odłamach Hinduizmu. Takie nastawienie do życia doczesnego sprawia całkowity brak zainteresowania własnym zdrowiem, nad które promowane jest cierpienie jako jedyna droga do raju. W tej sytuacji w krajach objętych Hinduizmem nikogo nie dziwią rozmaite skrajności, np. chodzenie nago, by niechcący nie przydusić jakiegoś stworzonka fałdami ubrania; omiatanie sobie drogi, by bosą stopą nie nadepnąć na jakiegoś „krewniaka”; trzymanie ręki w górze aż uschnie, jeśli przez nieuwagę ta ręka popełniła mord na jakiejś liszce; albo zaszycie sobie ust... już nie pamiętam w jakim celu. Ot, i mamy cały paradygmat wegetarianizmu - fanatyzm religijny.

 Moja wypowiedź:
Manipulatorzy od sprzężenia zwrotnego psychosomatycznego – lobbyści, za pomocą niektórych emisariuszy różnych diet, w tym i wegetariańskiej - "piorą" mózgi prymitywnym fanatykom pewnych religii, i tak powstaje dietetyka religijna. W odłamie buddyzmu, w hinduizmie, przy pewnych różnicach wiary, znamiennym jest, że jedzenie mięsa i tłuszczy zwierzęcych - jest objęte zakazem. Kontrolowanie takiego zakazu byłoby trudne, gdyby nie wmówić ludziom, że dusza człowieka po śmierci - wciela się w jakiegoś zwierzaka, w związku z tym zjadając świnię, barana, czy salami z osła, możemy zjadać (np. byłego ministra chorób...). Nasza religia katolicka - też wprowadza posty. W Tłusty Czwartek jest zezwolenie, aby objadać się tłuszczem i słodkościami, a po tym dniu mamy pełną izbę przyjęć w służbie chorób. Na zachodzie Europy mamy Tłusty Wtorek, później przychodzi okres Wielkiego Postu, który jest symbolem smutku, który następuje z powodu braku mięsa (chyba?). Po takim skrajnym ograniczeniu białka pełnowartościowego, mamy znów kolejki przed izbą przyjęć."W pewnych warunkach ludzie reagują na fikcję równie silnie jak na rzeczywistość, a w wielu przypadkach przyczyniają się do stworzenia tej właśnie fikcji, na którą reagują".

 Moja wypowiedź:
Przecież to biochemia Harpera obaliła te hasła: "Cukier krzepi". W moim skasowanym poście było napisane z tej biochemii, że białko roślinne jest kiepskie. Cytowane strony przeze mnie potwierdzają, że nasze zasady zdrowego odżywiania = biochemia Harpera plus zmodyfikowany model żywienia wg dra Kwaśniewskiego czy Lutza, czy innych twórców Diet niskowęglowodanowych plus dieta "roślinkowa". I tak się żywi - prawie cały świat, czyli zgodnie z naturą ludzką, a więc białko mięsne zrównoważone roślinami. Więc mi nie mów, że moja wiedza szkodzi ludziom. Niezbyt wypada mi się chwalić, ale jestem zmuszony odpierać Twoje zarzuty. Wczoraj mi podziękowała jedna osoba, dzisiaj druga, że moje sugestie dietetyczne były trafione. A co do nieprawidłowego interpretowania Harpera przez medycynę oficjalną, to doskonale wiesz, że robią to źle i celowo, żeby dalej zarabiać na krzywdzie ludzkiej, i to są ich hasła, a nie Harpera, i są tyle warte, co Twoje o zdrowotności jedzenia samych roślinek. Napędzają koniunkturę biznesową wiadomemu lobby. I w zasadzie, już na cytowanym Harperze i potwierdzeniu słuszności modelu odżywiania niskowęglowodanowego potwierdzonego przez Harvard, powinienem zakończyć z Tobą polemikę. Pomimo obraźliwych ataków z Twojej strony na mnie jako na „supertrupojada", nie obraziłem się. Gdybym, może faktycznie jadł samo micho, to byłbym agresywny i mogłabyś mnie sprowokować, albo gdybym znów jadał same roślinki, to bym się popłakał, bo nie miałbym siły na odpowiedź. Ale ponieważ jem jak człowiek, to i postępuję po ludzku. Już padła taka konkluzja, że - "każdy sobie kopie własną łyżką grób dla siebie" i nie powinien sugerować, jeśli go o to nie poproszą - jakiej łyżki użyć do tych czynności...

Moja wypowiedź:
Z podręcznika Biochemii - Harpera:Str. 207: Trójglicerydy wchłaniane z przewodu pokarmowego, w przeciwieństwie do białek i cukrów nie są wychwytywane przez wątrobę. Błędnie uważano dotąd, że tłuszcze pokarmowe obciążają, podczas gdy białka i cukry oszczędzają wątrobę.Str. 207: Za miażdżycę odpowiedzialne są kwasy tłuszczowe produkowane z cukrów w wątrobie. Obecnie nie twierdzi się, że tłuszcze pokarmowe powodują miażdżycę.[/b]str. 277 i 328: Duże ilości cukrów w diecie zwiększają produkcję kwasów tłuszczowych, natomiast zjadanie tłuszczu powoduje zahamowanie jego produkcji.Str. 264: Cukier w owocach - fruktoza(uznawany dotąd za bardzo zdrowy)"zalewa" szlaki metaboliczne w wątrobie, powodując nadprodukcję trójglicerydów i cholesterolu.Zatem błędnie sądzi się, że dieta owocowo-warzywna, niskotłuszczowa powoduje obniżenie ilości cholesterolu w tkance tłuszczowej i krwi.Fruktoza pobudza wydzielanie insuliny i wzmaga te procesy, co również doprowadza do cukrzycy.Str. 278: Duże ilości cukrów w diecie pobudzają wydzielanie insuliny, która aktywizuje produkcję tłuszczu, a hamuje jego rozkład. Powszechnie stosowane diety cukrzycowe zawierają duże ilości węglowodanów, które w praktyce uniemożliwiają wyleczenie.Str. 778: Soja i rośliny strączkowe są białkami o niskiej wartości dla człowieka. Białka zwierzęce, w tym żółtka jaj są białkami o wysokiej wartości.Str. 775: Ilość energii otrzymywana ze spalenia grama tłuszczu jest ok. 2,5 raza większa, niż z takiej samej ilości cukru. Diety niskokaloryczne w świetle dzisiejszej wiedzy są nieporozumieniem. Organizm ssaków wymaga dostawy środków odżywczych najwyższej jakości, w ilościach niezbędnych do pokrycia wydatków energetycznych. Uważam, że ta teoria ma niski stopień fałszywości i potwierdza się na moim przykładzie i wielu innych, żywiących się niskowęglowodanowo. Teoria harperowska jest uznawana przez medycynę oficjalną, już chyba na całym świecie, ale interpretacja jej jest prawidłowa tylko przez "naturopatologów". Studenci medycyny, na II roku studiów uczą się jej tylko jako "sztukę dla sztuki", a w zasadzie po to, żeby spowodować im "mętlik" w głowie, bowiem praktyka pokazuje namacalnie, że mija się z teorią, nie leczy się przyczynowo, a tylko wierzy się w kolegów po fachu - farmaceutów, którzy opanowali wiedzę w zastosowaniu chemicznych leków, na wymyślone jednostki chorobowe, czy zespoły. I tak ten biznes na chorobach się kręci, gdyż praktyka lekarska jest oparta na wierze, a nie na wiedzy praktycznej w zakresie leczenia przyczynowego, czy wiedzy o zdrowiu i zastosowaniu alternatywy dla chorób, i prewencji chorób. Wiara ta polega na tym, że danej jednostce chorobowej jest przyporządkowany dany lek. Czyli jeden wierzy drugiemu, a razem wiedzą źle i wierzą źle. Nie wiem - jak to jest w rzeczywistości, gdyż będąc w ruchu Optymalnych, pokazywałem lekarzom te wyjątki z Harpera, to reagowali na to, jakby pierwszy raz w życiu o tym słyszeli. Moja żona również, twierdzi, że korzystała z innej biochemii. Ale teraz wiem, że studenci II roku się o tym uczą, tylko nie wiem - czemu o tym, później zapominają? Pewnie dlatego, że przeważa natłok wiedzy o lekach, w myśl zasady, że lekarz mało wie o zdrowiu (podobno ich dwa lata uczą o tym), jeszcze mniej o chorobach, a już najmniej jak leczyć… Ja bym zamienił kolejność i powiedział, że najmniej wiedzą o zdrowiu. Dlaczego o tym znów piszę? Dlatego, żeby w razie kolejnego "zrzutu" operować faktami, a więc dlaczego się tego uczą, a w praktyce nie przestrzegają? Wegan lekarzy - to dotyczy tym bardziej.

Forowicz hajdi:
Cytat od: Maja>>Mój znajomy dla żartu nauczył królika miniaturkę jeść kiełbasę, boczek itp. Wszystkich to bardzo bawiło. Z czasem królik wyłysiał, dostał strupów w uszach, z nosa sączyła mu się lepka ciecz. W końcu zdechł. Nie stał się wilkiem tylko dlatego, ze jadł kiełbasę<<Maju, czy na prawdę nie widzisz różnicy między królikiem a człowiekiem?<<

Moja wypowiedź:
Królik - był zawsze złym modelem doświadczalnym, i jeśli ktoś opiera swoje doświadczenia na tym modelu, to chyba po to, żeby wyprowadzić z równowagi kogoś, który kuma. To są już gesty rozpaczy wynikające z braku myślenia. Królik - nigdy nie był stworzeniem wszystkożernym. Królik - w naturze je niewiele cholesterolu, bo żywi się trawą, w której poza mleczem - nie ma cholesterolu. Dla organizmu królika - cholesterol był ciałem obcym. Były próby karmienia cholesterolem psów, kotów, wilków, szczurów, które pokazały, że u nich nie można wywołać miażdżycy. Kiedy szczurom podano mało cholesterolu, to nasilała się jego synteza w organizmie, a kiedy podano dużo, to synteza malała. U człowieka takich prostych zależności nie ma, bo organizm człowieka reaguje dużo wolniej niż szczura. Ponieważ szczur żyje 25 razy krócej niż człowiek, a więc te reakcje są u niego ok. 25 razy szybsze, i nie trzeba czekać całe życie, aż badany umrze, albo szybciej od niego badacz.

Moja wypowiedź:
Proces trawienia i wchłaniania jest inny niż u człowieka, bo jest tzw. wtórnym przeżuwaczem, który musi zjadać pierwszy półpłynny kał, by przyswoić składniki drobnoustrojowe i produkty ich przemiany. Kał ostateczny, to jest ten, który można zauważyć w tzw. drugim rzucie. Gdyby królik zjadł to co człowiek w czasie (np. obżarstwa w Święta Wigilijne), tj. smażonego karpia, zupę grzybową, rybę w galarecie, "strucla" z makiem, sernik i przepił to wszystko wódką, nie dożyłby do rana, a człowiek natomiast, nie tylko dożyje, ale jeszcze pobudzi się do życia, zatańczy i zaśpiewa.

Moja wypowiedź:
Jest takie powiedzenie, że wielkim światem rządzi mały rozum, i jeśli jest to rozum polityka wege - jakim był pan minister finansów, pan K., który fundował wszystkim na siłę w parlamencie swoją dietę jabłkową, to mieliśmy w kraju - jak mieliśmy... Dobrze może to zobrazować treść pewnego dowcipu: - W pewnym kraju ludożercy sprzedawali na rynku mózgi w celach kulinarnych. 1 Kg mózgu inżyniera kosztował 50 dolarów, 1 kg mózgu uczonego - 70 dolarów, a ekonomisty - 100. Zaskoczony klient zapytał: - "Dlaczego mózg ekonomisty jest taki drogi? Czy jest taki wartościowy?". Sprzedawca odpowiedział: - "Czy pan wie, ilu trzeba zabić ekonomistów, żeby było 1 kg mózgu?".
Gdyby Papuasi mieli u siebie dostateczną ilość raków - nie musieliby się męczyć z autobusem, pełnym ludzi – jak to wynika z treści innego dowcipu: - Młody ludożerca pyta mamy: - "Co to jest autobus?". Mama: - "To jest coś w rodzaju raków. Ze środka się wyjada, a skorupę się odrzuca”.
Zmiana trybu życia, w tym i żywienia w różnych plemionach, zawsze pociągała za sobą zmianę stanu zdrowia, zachowań ludzkich oraz wyglądu zewnętrznego. Ale nie należy zapominać też o wyjątkach, którzy reagują na zmiany inaczej niż pozostali.


Mistrz:
Trudno mi uznać za kulturę pogańskie wierzenia w dziesiątki dziwnych bóstw, demonów i aniołów, nawzajem ze sobą walczących. Gdzie niewolnik jest niewolnikiem dlatego, że zasłużył sobie na to karmą, a pan jest panem z tego samego powodu. Gdzie podstawowe zasady higieny nie są przestrzegane przez zdecydowaną większość społeczeństwa, co sprawia, że przeszło 90% procent ludności jest zakażona pasożytem pokarmowym – amebą. W moim mniemaniu kultura, to coś zupełnie innego.
Cytat od: Maja>>I nie oszukujmy się, że ktoś kupuje mięso od ekologicznych hodowców. ( Czy to oni nagminnie je owijają w folię zamiast w papier, na którym od razu widać ile mają w sobie wody?<<Takie mięso ma tyle wspólnego ze zdrowym odżywianiem, co batoniki w diecie wegetariańskiej. Kupowanie mięsa zapakowanego w papier było na tym forum wyjaśnione wyczerpująco. A odbijając piłeczkę - czy warzywa w hipermarketach nie są nafaszerowane chemią? A sprowadzane z zagranicy nie są przymusowo poddane promieniowaniu przenikliwemu? Tak więc - czy będą to produkty mięsne, czy też roślinne - zawsze można trafić na dziadostwo. I doprawdy nie wiem, czy to jest jakikolwiek argument, i w czymkolwiek. No, chyba że dla wegetarian, ale dla nich wszystkie argumenty mówią jedną mantrę.<<

 Mistrz:
Cytat od: Maja>>No i dyskusja jakoś nie może wygasnąć...<<To prawda, ale jakoś nie można przejść do porządku nad niedorzecznościami niczym z innej planety. Okazuje się na przykład, że takie pawiany systematycznie do swojego menu dodają produkty proteinowe, zaś pewna grupa pawianów opanowała polowanie na flamingi i to ich mięso jest głównym pożywieniem tych małp. Dzisiaj o 16-tej na Animal Planet był film o małpach. Okazuje się, że kapucynki systematycznie schodzą na brzeg rzeki i pożywiają się krabami, ostrygami i małżami. Tak więc rzekoma roślinożerność małp to kolejny mit wege.<<

Mistrz:
Cytat: od Abir >>(...)Gdy piszę te słowa mam przy 190cm 120kg masy ciała nie uzyskanej w żaden nienaturalny sposób i zapewniam, że nie jest to sam tłuszcz. Jako ciekawostkę podam - narażając się pewnie znacznej części forumowiczów - że jest to efekt uzyskany na diecie bezmięsnej(...)<<A co w tym dziwnego? Bukaty też idą na diecie bezmięsnej, a mimo to mają mięśnie pierwsza klasa.

Moja wypowiedz komentująca wypowiedz Abira i Mistrza:
Może dalej się trochę ponarażam panom Giertychom odnośnie ewolucjonizmu oraz ortodoksom wege.
Pewna Pani terapeutka (wege) uświadomiła sobie, że człowiek jest roślinożerny, gdyż praprzodek człowieka był też roślinożerny. Ortodoksyjni wegetarianie używają takich chwytów socjotechnicznych, jak chcą pozyskać do swojego bractwa jakiegoś "mięsożernego mordercę" (jak określają dobitnie takich). A mianowicie terapeutka wege pyta się pacjenta wieśniaka: - "Czemu pan je tyle mięsa?" - pacjent: - "żeby mieć siłę...". Wege: - "A które zwierzę jest najsilniejsze?" - pacjent: - "Kuń" - padła natychmiastowa odpowiedz. Wege: - "A co ji kuń? Mięso, wędliny?" - pacjent: - "Trawę, siano, owies". Wege: - "A krowy, bawoły, słonie, żubry, goryle - czy też czerpią siłę z mięsa?".
Ja bym się zapytał wege - czy jej "sprawny" intelekt oraz u goryli, to zasługa jedzenia trawy, owsa, siana i innych roślin...?

W tym miejscu każdy ewolucjonista zapytałby: - który przodek? Czy pierwotniak żywiący się bakteriami, czy małpiatki owadożerne, czy wreszcie roślinożerne małpy? Goryl żywi się głównie roślinami, ale przecież nie jest naszym przodkiem. Pewnie goryl, z uwagi na swoje upodobania kulinarne, został gorylem. Darwin zapomniał albo nie miał czasu, żeby się przyjrzeć bliżej gorylowi, bowiem mógłby wyciągnąć oto taki wniosek. Goryl to taki gatunek człowieka, który ewoluuje w stronę bydła na skutek odżywiania się pędami roślin. Jest duży, ociężały fizycznie i umysłowo. Wypasa się jak bydło i posiada długi przewód pokarmowy. Żyje dłużej niż krowa, ale krócej niż człowiek. Wniosek dla pani terapeutki: Jeśli nie zamierzamy nabyć cech gospodarskich - trzymajmy się z dala od pani zaleceń dietetycznych wege. Chodzi o p. Maję Błaszczyszyn, która w porozumieniu z dr. Aurem wydała książkę pt. "Nie bądź skwaszony" z zaleceniem proszku alkalizującego pod nazwą: "Proszek dr. Auera" - przestrzegam wszystkich przed używaniem tego g*wna, które nieomal doprowadziłoby mnie do grobu.


A o długości naszych jelit jako nieprzystosowanych do jedzenia li tylko roślinek Mistrz napisał m.in. tutaj:
Przy okazji warto chyba poruszyć pewną kwestię, nachalnie podnoszoną przez wegetarian, że ludzki przewód pokarmowy jest zbyt długi, by mógł należeć do drapieżnika, więc (eureka!) należy do roślinożercy. Tę szczególną długość ludzkiemu przewodowi pokarmowemu nadaje jelito kręte, wydłużając go o 3 metry. Gdyby nie to trzymetrowe jelito kręte, zmieścilibyśmy się w ramy typowych drapieżników, a wegetarianie nie mieliby... no czego? Argumentu? Ale jaki to argument, skoro w tym najdłuższym odcinku ludzkiego przewodu pokarmowego... nic się nie dzieje; nie jest trawiony ani wchłaniany nie tylko pokarm roślinny, ale w ogóle żaden pokarm nie jest trawiony ani wchłaniany. Więc co - kolejna pomyłka natury, która wydała ten bublowaty organizm ludzki? Ja widzę w tym głęboki zamysł natury, w którym jelito kręte stanowi bufor oddzielający dwa tak różne od siebie środowiska, jak strefa wchłaniania a strefa magazynowania kału; jadłodajnia a rynsztok. To wyjaśnia determinację organizmu w utrzymaniu względnej abakteriozy w strefie wchłaniania.
Dla zobrazowania zagrożenia, warto przypomnieć sobie kilka jadów bakteryjnych, wytwarzanych przez ludzkie bakterie jelitowe: indykan, amoniak, trupi jad, histydyna, fenol, kadaweryna, muskaryna, agmatyna, tioalkohol metylowy, indol, siarkowodór, metanotiol, krezol, kwas masłowy, putrescyna, tioglobina, urobilina. Warto też przy okazji zaznaczyć, że zatrucia pokarmowe nie wynikają ze zjedzenia bakterii, tylko ze zjedzenia ich produktów przemiany materii - jadów bakteryjnych.

Moja wypowiedź:
Kilka dni temu, odwiedzając żonę na dyżurze w szpitalu, spotkałem znajomego wegetarianina, który sobie naskładał tyle chorób (w tym psychicznych), że już mnie nie poznawał i ciężko było z nim nawiązać jakiś logiczny kontakt słowny. Żeby mnie brać za Andrzeja Leppera, to klękajcie narody... Tak go obserwuję od kilku lat, i coraz bardziej można zaobserwować u niego degradację organizmu. Dwa lata temu rozmawiałem z nim, będąc na plaży nad rzeką Wartą. Już wtedy rozmawiało się z nim, jak głuchy z pijanym. Wówczas mnie pouczał, że mięso jest szkodliwe, że w zamian za to wegetarianie suplementują się. Widziałem jego zły stan odżywienia organizmu; zwiotczałe mięśnie, sucha, pomarszczona skóra, wytrzeszcz oczu (np. schorzenia tarczycy). Facet jest lekko po 60. roku życia, a wygląd wskazuje na zgrzybiałego staruszka. W chorym ciele - chory duch. Gość zachowywał się jak psychotyk. Ktoś może powiedzieć, że to jakiś wyjątek... ale to nie jest wyjątek (temat był wałkowany na Forum). Wg mnie początkujący wege - czują się dobrze, m.in. dlatego, że spożywane roślinki w diecie, działają alkalizująco na organizm; nawet najgłupsza dieta świata potrafi po zmianie modelu odżywiania, na początku "odbagniać" szlaki metaboliczne, i człowiek śpi z błogą nieświadomością, że zdrowieje... Podobnie jest z Dietą optymalną (Dietą rotacyjną - wg pani lekarz medycyny Witoszek). I to jest wredne, bowiem człowiek funkcjonuje jak w znieczuleniu, a choroby patologiczne mogą się rozwijać (niedobory niektórych substancji odżywczych), nie dając żadnych sygnałów. Podobnie jak u alkoholików, którzy jasno podkreślają, że jak pili, to na nic nie chorowali. Przecież samo stosowanie diety nieodpowiedniej w chorobie, a jakiejkolwiek w zdrowiu - musi doprowadzić do chorób patologicznych. Dieta to maskowanie i łatanie faktycznych objawów, czyli zjawisk pozbywania się toksyn z organizmu. Nihil novi sub sole."

 Moja wypowiedź:
"W pewnych warunkach ludzie reagują na fikcję równie silnie jak na rzeczywistość, a w wielu przypadkach przyczyniają się do stworzenia tej właśnie fikcji, na którą reagują".
Za chwilę usłyszymy miażdżące kontrargumenty typu: Chrystus był wegetarianinem; nie chcę zgrzeszyć i napisać jeszcze jednego nazwiska na literę "H", bo to nie przystoi w tym miejscu Katolikowi stawiać w jednym szeregu oba nazwiska.


 Moja wypowiedz:
Cytat: od forowicza>>(...) Opis, który przeczytałem pasuje wypisz wymaluj do mojego znajomego. Ten sam przypadek. Nie je mięsa i wygląda dokładnie tak jak ten z opisu Zibiego. Wygląd fizyczny to jedno, ale i psychicznie nie jest z nim dobrze. Gdy go spotkałem w sobotę mamrotał coś pod nosem tak, że trudno było go zrozumieć. Facet w sile wieku, a zachowuje się jak schorowany staruszek. Miejcie się wegetarianie i dietetycy na baczności!(...)<<
>>Ów gość może mieć około 50 lat lub kilka lat po, a wygląda na około 75-80. Przypomina mi się w tym miejscu film pt. "Czterdziestolatek" i "kobieta pracująca", którą współbohaterowie filmu kurtuazyjnie oceniali na około 50 lat (aby jej schlebić, bo faktycznie wg nich wyglądała pewnie na grubo więcej), gdy zapytała - na ile lat wygląda. Kobieta ta sama triumfalnie odpowiadała na zadane pytanie, że ma faktycznie 33 lata, i zaraz do tego dodawała: - "(...) bo na wygląd, proszę pana, trzeba sobie zapracować! (...)". Kiedy w TV pokazują filmy o tematyce etnograficznej, nie jest trudno odgadnąć - jaki model odżywiania stosuje dane plemię. Ci dobrze odżywieni, smukli, zbudowani, o zdrowej skórze, widać pewni siebie, o wyprostowanych sylwetkach, jakby trochę dumni - to plemię pasterskie. Zaś ci wychudzeni a z wypchniętymi, rozdętymi brzuchami, o pomarszczonej skórze, źle odżywionej, o zepsutym uzębieniu, pokracznej sylwetce, wyciągających ręce do redaktorów po jałmużnę - to odżywiający się raczej roślinami. W ich pożywieniu brakuje białka o dobrej wartości biologicznej, zaś - dominuje "żarcie śmieciowe", głównie skrobia. Kiedy pokazywali niby najstarszą kobietę świata z pewnego plemienia, zaznaczyli, że kobieta ta swój wiek zawdzięcza diecie roślinnej. Ponieważ była analfabetką i nie miała dokumentów (np. aktu urodzenia) - jej wiek można było określić tylko z wyglądu. A jej wygląd świadczył, że jest bardzo stara. Czyli jest tutaj analogia z naszym wegetarianinem i filmową "kobietą pracującą". Zgrzybiała staruszka z buszu, żywiąc się ściśle wegetariańsko - "zapracowała" sobie na swój wygląd, choć pewnie była też w wieku tzw. Chrystusowym. Teraz pojechałem raczej po diecie Diamondów, a wegetarianie - pewnie mnie znienawidzą do reszty, ale to jeszcze nie koniec...<<


Forowicz Heniek w kwestii diety Montignacka:
Jakby nie patrzeć, jest to mało marketingowa przyczyna śmierci dla sprzedawców dorobku Montignaca.
Forowiczka Emisia:
No wlasnie! Wedlug jego teori, moral jest tylko jeden: Schudne i przy okazji umre na raka! Wiec wybor jest niewielki. No chyba ze ktos chce zadbac o rozmiar trumny zza zycia...
Moja wypowiedź:
Najlepiej w Castoramie można się modnie ubrać do "piórnika", ale warunek jest taki, że prócz diety Montignacka, należy jeszcze jeść margarynę Ramę. Wtedy to będzie piękny rak, i pięknie smukle będzie się wyglądało w trumnie. Po suploterapii będzie się też miało ładne różowe kolory na policzkach, również w trumnie.

To tyle w kwestii wspomnień...

A propos, opisuję ww. zjawisko szerzej w części I artykułu... Montignack ze swoim patentem na IG (Indeks Glikemiczny) - nie wniósł nic mądrego dla chorych na cukrzycę i innych chorujących na tzw. choroby z hiperinsulinemii. IG - nijak nie wpływa, nie robi różnicy na funkcję insuliny, jeśli się zjada węglowodany o różnych indeksach. Liczy się ilość węglowodanów na 100 gram produktu (suma całkowita ilości zjadanych węgli w ciągu dnia). Dla niskowęglowodanowców tj. od 70-100 g/dobę (Dieta dra Lutza). Czas metabolizmu między prostymi węglowodanami a złożonymi - to subtelna różnica na poziomie kilku minut tylko, a więc bez znaczenia specjalnego, czy zjemy węgle o niższym indeksie glikemicznym czy o wyższym. Trzustka wyprodukuje tyle samo insuliny, ale w zależności od ilości zjedzonych węgli w 100 g produktu. Czy zjesz węgle złożone czy proste, czy o wysokim IG czy o niskim - wszystkie węgle podniosą poziom cukru we krwi po ok. 10-15 minutach, a trzustka i tak wyrzuci na nie wszystkie - tyle samo insuliny!

Byli i tez inni magicy lekarzy naturalni, którzy się wzorowali na Montignacku przy innych schorzeniach niż ww. (z hiperinsulinemii). I wyliczali średnią arytmetyczną IG. Przykładowo: pomidor, marchew, burak, kapusta - razem wszystkie w meni, więc wynik IG = IG (pomidora) + IG (marchwi) + IG (buraka) + IG (kapusty) = suma IG warzyw/podzielona przez 4 = IG jako średnia arytmetyczna!
Twierdzili, że tak można oszukać trzustkę (np. przed zjedzeniem torta, najeść się warzyw o niskim IG, a później zaraz po tym  łakocie. I w takim układzie trzustka wyprodukuje tylko taką małą ilość insuliny, jak dla warzyw - i - siłą rozpędu zmetabolizuje też słodkie łakocie bez szwanku na zdrowiu... A de facto jest tak, że i tak trzustka wyrzuci tyle insuliny, aby zmetabolizować warzywa oraz łakocie, czyli - więcej - niż tylko dla metabolizmu samych warzyw.

Nie ma związku między ustalonym indeksem glikemicznym pożywienia a indeksem insulinowym (ilością wyprodukowanej insuliny jako odpowiedz na węglowodany zawarte w posiłku).
(Prestiżowe czasopismo naukowe Brittish Journal of Nutritton - wyniki eksperymentu, w którym stwierdzono brak związku między indeksem glikemicznym żywności a poziomem wydzielanej insuliny)
(Biuletyny Zdrowia - Redaktor Łukasz D. King - Mapa Zdrowia)



Przypomnę wegom o bardzo ważnej kwestii! Jeśli z jadłospisu wyrzucimy np. jedzenie pieczywa, kasz, ryżu - to jest to już jeden z przyczynków poprawy zdrowia na wielu płaszczyznach. Płatki owsiane to obrok dla konia, a nie pożywienie dla człowieka.
Diabeł tkwi w szczegółach. Czyli w substancjach antyodżywczych, np. kwas fitynowy, który hamuje przyswajanie związków mineralnych (obecnych w chlebie z pełnego ziarna). Kolejną czynną substancją antyodżywczą są lektyny pokarmowe (np. gluten) oraz lektyny pokarmowe i do tego narkotyczne (np. WGA, czyli aglutynina z kiełków pszenicy, SBA z soi, inne tzw. gliadomorfiny, czyli gluteomorfiny, jako naturalne opioidy w zbożach).
Lektyny obecne w produktach zbożowych, zakłócają działanie układu odpornościowego, utrudniają proces trawienia, niszczą wyściółkę ścianek jelita (produkcja nadżerek, czyli tzw. wrót zakażeń); zaburzają działanie hormonów trawiennych; przyczyniają się do nasilenia stanów zapalnych oraz te narkotyczne mogą działać negatywnie na organizm (uzależniają, zaburzają układ nerwowy/neuroprzekaźnikowy).

(...) WGA (skrót od ang. wheat germ agglutinin). Białko to chroni zboże przed insektami, drożdżami i bakteriami. U ludzi przyczynia się do nieszczelności jelit, nienaturalnego rozrostu trzustki, zmniejszenia gruczołu grasicy czy zaburzenia metabolizmu. Ponadto WGA łączy się z receptorami insuliny, powodując, że większa ilość glukozy jest zamieniana w tłuszcz. Przez to organizm nie umie wykorzystywać własnej zgromadzonej energii w postaci tkanki tłuszczowej. Człowiek z roku na rok gromadzi coraz więcej i więcej energii — bo zawsze gromadzimy — jednak nic nie zużywa, dlatego przybiera na wadze — a zawsze powinien zużywać. Plus, nadmierne przetwarzanie glukozy na tłuszcz, do czego prowadzi lektyna WGA obecna w pełnym zbożu, jest jednoznaczne z podnoszeniem się trójglicerydów we krwi. Mądrzy diabetolodzy wiedzą, że ludzie z opornością na insulinę i związaną z nią cukrzycą powinni skreślić z jadłospisu chleb z pełnego ziarna (...)
(...) Na przykład nie jeść chleba codziennie, a raz w tygodniu. Nie jeść tylko jednego rodzaju mięsa, a za każdym razem inny. Nie jeść jednego rodzaju ryb, a za każdym razem inny. I tak dalej (...).

(Łukasz D. King - Biuletyn Zdrowia)

Jeśli chodzi o chleb, który jest mniejszym złem - to chleb na naturalnym zakwasie, bez drożdży - choć wg mnie - najzdrowszy - to ten o nazwie - NIEJEDZONY!

Wracając do kwestii odstawienia chleba powszedniego, zwłaszcza pełnoziarnistego - co się dzieje z organizmem...

Primum non nocere... Oto leczenie prawdziwa profilaktyką, czyli leczenie bez leczenia lub leczenie przyczynowe... Istotniejsza jest wiedza - czego nie robić - niż wiedza - co robić (przeszkadzać organizmowi w autozdrowieniu). Organizm zdrowieje oraz przywraca zdrową, elegancką sylwetkę, wagę należną!

 Poplecznicy lobby medycznego, jak zwykle, oszukują, twierdząc, że takie pieczywo jest najzdrowsze. Problem tkwi w substancjach antyodżywczych: np. gluten i inne lektyny pokarmowe (WGA), czy kwas fitynowy. Ponadto do tego rodzaju pieczywa dodaje się innych ziaren: siemienia, słonecznika, etc.. Nie dość, że w tym istnieją ww. substancję antyodżywcze, to jeszcze mamy popsute przez obróbkę termiczną kwasy tłuszczowe, które przeszły ze zdrowej formy Cis w toksyczną, a nawet rakotwórczą formę Trans.

Ale skupmy się na lektynie WGA i jej podobnym. Czyli same węglowodany z chleba nie są tak toksyczne (np. opóźniają metabolizm), jak ww. substancje.
Jakimś pocieszeniem jest i tzw. mniejszym złem, jeśli taki chleb jest pieczony na prawdziwym zakwasie piekarskim prawdziwym, najlepiej bez drożdży. Podczas fermentacji zakwasu w cieście, substancje antyodżywcze są rozkładane, a tym samym zwiększa się biodostepność substancji odżywczych. I tak: kwas fitynowy rozkłada fitaza z zakwasu, której nie ma w układzie pokarmowym.
Bakterie kwasu mlekowego oraz fitaza z zakwasu rozkładają substancje antyodżywcze, i wtedy taki chleb jest lepiej trawiony.

Chleb na drożdżach może zawierać mykotoksyny, czyli związki wytwarzane przez pleśnie, czyli dla organizmu kolejne antygeny, alergeny. Chleb na zakwasie - nie zawiera ww. oraz wpływa dobrze na biostazę jelit i dobre funkcjonowanie systemu odpornościowego (ok. 75% komórek znajduje się w obrębie układu pokarmowego).

Ponadto, jeśli ograniczymy inne węglowodany do ok. 72 g dziennie (wg Diety dra Lutza) i przestawimy organizm na spalanie tłuszczów i dobrej jakości protein - energia wiodąca, zdrowa, czysta, bez kopcenia (jak przy spalaniu węglowodanów z dużym poborem wodoru: tlenki, nadtlenki, ponadtlenki), to będziemy zdrowieć.

Dobrze odżywimy organizm, mózg - nie ma potrzeby pojadania, nie występuje głód komórkowy, nie ma potrzeby kompensacji i dogadzania sobie używkami pt. alkohol, koks, fajki, narkotyki, etc. Jemy dwa lub trzy posiłki dziennie; nie zaśmiecamy i nie rozpychamy nimi żołądka, nie powodujemy hiperinsulinemii i z niej wynikających zaburzeń układu pokarmowego, nerwowego, endykronologicznego. Taki pokarm sycący jest i daje odpocząć trzustce, która tylko w jednym procencie produkuje insulinę, bowiem człowiek nie był zaprogramowany na obniżanie poziomu cukru, lecz odwrotnie...

Mamy też takie hormony, które podwyższają poziom cukru w krwi...
Są to: glukagon, hormon wzrostu, kortyzon, epinefryna. Prawdopodobnie naszym pierwotnym problemem w toku ewolucji było podwyższanie poziomu cukru w krwi przez organizm, w ten sposób, aby komórki mózgowe i nerwowe, erytrocyty oraz komórki pnia nerek mogły dostatecznie wyżywić się glukozą. Z uwagi na fakt, że mamy tylko jeden hormon obniżający poziom cukru możemy domniemywać, że w naszych pradziejach ewolucji – nie było to czymś ważnym. Dopiero rewolucja w rolnictwie (kilka tysięcy lat temu) oraz przemysłowa (ponad 200 lat temu) – namieszały ludziom w zmyśle smaku. Zwłaszcza po tej ostatniej rewolucji, gdzie przemysł przetwórczy zaczął rozbijać pokarm na poszczególne składniki oraz zmieniać smak, mieszać produkty, itd. Moim zdaniem największą szkodę (hiperinsulinemię) powodują produkty tzw. rafinady, czyli o dużej zawartości cukrów prostych, a do tego rafinowanych. Tak więc w konsekwencji niektóre organizmy mają kłopoty z metabolizmem cukrów jakichkolwiek. Nawet tych ze spożytych słodkich warzyw i owoców.

Z powyższego wynika, że trzustka będzie pracować optymalnie i przyczyniać się do dobrego metabolizmu przez cale życie, bez zaburzeń - jeśli nie będziemy jej nadwyrężać, będziemy pozwalać jej odpoczywać. Tylko 1% trzustki to produkcja insuliny - jako odpowiedz organizmu na zjedzone węglowodany, w mniejszym stopniu na białka, a w stopniu prawie zerowym na tłuszcze.

Jeśli w takim przypadku przejdziemy na żywienie niskowęglowodanowe, wtedy nieprawidłowości z wagą nie występują (ani w górę, ani w dół), a jeśli występowały, to ustępują, to osiągamy wagę należną. Spożywamy białka i tłuszcze zwierzęce o wysokiej jakości biologicznej. Po posiłku bogatym w białko, tempo przemiany materii rośnie już w ciągu godziny, zwiększając się o 30% w stosunku do wartości początkowej. Przyspieszony metabolizm utrzymuje się od 3-12 h. Natomiast posiłek bogaty w węglowodany, zwiększa metabolizm o 4%.

Jaka korzyść dla organizmu z tego przyspieszonego metabolizmu? Ano taka, że organizm będzie zużywał więcej własnego zapasu tłuszczowego oraz tłuszczu z pożywienia. Proteiny dla życia są ważniejsze od węglowodanów, co udowodniłem wyżej, analizując pradzieje człowieka oraz fakty biochemiczne, z których wynika, że niedobór węglowodanów i tłuszczu w organizmie organizm sobie doprodukuje (np. z białek, tłuszczu, trójglicerydów, czasem w zastępstwie użyje ciał ketonowych z białek i tłuszczów). Natomiast, gdy dowóz białek jest ograniczony - to nie ma podstawowego budulca - organizm z węglowodanów i z tłuszczów - nie wyprodukuje aminokwasów/protein.

Są też i takie przypadki, że jeśli ktoś objada się cukrami i jest chudy, a ma także szybkie tempo przemiany materii, to to nie jest normalne, to mogą być zaburzenia związane np. z zaburzeniem pracy trzustki, która wydziela hormony kluczowe dla metabolizmu.

Na szybkie tempo tycia, prócz tempa opóźnionego metabolizmu ma też wpływ aktywność fizyczna. W ciągu dnia, jeśli człowiek się nie rusza, nie zużywa zjedzonych węglowodanów na potrzeby energetyczne, to one są przekształcane na kwasy tłuszczowe, które organizm odkłada jako zapas w tkance tłuszczowej.

Zalecenia dietetyków klinicznych, aby przy insulinooporności jeść posiłki węglowodanowe na noc - są tutaj jakimś kardynalnym nieporozumieniem (oni twierdzą, że niektóre białka powodują wyrzut insuliny, a ta magazynuje energię w komórkach tłuszczowych, czyli zwiększamy insulinooporność. Słuchając kiedyś wykładów śp. dra Ponomarenki (jednego z najlepszych profesorów biochemii w Polsce), dowiedziałem się, że z ostatnich badań wynikało, że nie zawsze białka są przetwarzane na cukier, a cukier na tłuszcz. Dzieje się tak tylko wtedy, gdy organizm jest w stanie pewnej awaryjności; tj.wtedy gdy są ogromne niedobory glukozy przy ogromnych nadwyżkach białka (prawdopodobnie w cyklu pentozowym?).
Jeśli chcemy, aby funkcja insuliny przebiegała prawidłowo, to ani na śniadanie, ani na kolację - nie jemy węglowodanów, które nie sycą tak, jak dobrej jakości biologicznej białka i tłuszcze; nie zmuszają trzustki do produkcji insuliny (pierwsze węglowodany jem po godzinie 12:00). Napychanie żołądka jedzeniem śmieciowym/węglowodanowym - powoduje wchodzenie w tzw. bluesa cukrowego, uczucie głodu co 1-2 h; hiperinsulinemia i tragiczne jej skutki dla organizmu.
Biorąc powyższe pod uwagę, widać jasno, że istotniejsza jest wiedza - czego nie robić... unikać przede wszystkim największych źródeł toksemii: odmedyczno-farmaceytycznej; wyrobów przetworzonych/rafinad; substancji antyodżywczych (m.in lektyn pokarmowych); innych związków toksycznych.

W swojej praktyce profilaktyka zdrowia - wg medycyny profilaktycznej Hipokratesa - nauczałem swoich podopiecznych właśnie wiedzy o zdrowiu, czyli jak leczyć bez leczenia. Podopieczny lub eks pacjent wychodził z pełną głową - jak zapobiegać chorobom lub, jeśli był chory, jak leczyć metodami profilaktyki plus ewentualnie wspomagać się medycyną ludową (ale takimi środkami naturalnymi, stymulatorami, które działały bardzo pasywnie na organizm, żeby go nie wyręczać w jego naturalnych funkcjach).

Laicy w temacie profilaktyki byli rozczarowani taki metodami "leczenia", bowiem w ich głowie malował się obraz oto taki, że pacjent/podopieczny powinien opuszczać gabinet profilaktyka zdrowia - z reklamówka pełną ziół, leków naturalnych, supli, wahadełek, zapperów, nafty oczyszczonej, nalewki bursztynowej, kryształków japońskich, etc.
A tutaj opuścił, ale tylko z pełną i bolącą głową od wiedzy antymedycznej/profilaktycznej: Omnia mea mecum porto - primum non nocere... (To, co najważniejsze noszę przy sobie - najważniejsze nie szkodzić...)


Ps. CIZIE-WIELORYBY - ZAMIAST NA BASEN - WYLAZŁY... NA SIŁOWNIĘ - KLIK!



Cd. weryfikacji tezy (finalny): O zakwaszaniu... cz. VIII 



Kiedy zaczął mnie mocno nurtować temat zakwaszenia napisałem do Łukasza D. Kinga z Mapy Zdrowia (medycyna alternatywna) maila o treści:
(...) Łukasz, czy mogę Cię prosić o info, w których numerach miesięczników spisałeś całą prawdę o "zakwaszeniu" oraz w których o wegetarianizmie?
Chcę na niektórych forach przybliżyć ludziom - jak bardzo się mylą stosując jakże modne "odkwaszania".

(...) Kiedy było ze mną bardzo źle, to jadłem tylko mięso, wywary kolagenowe tłuste (stojąca łyżka w galarecie) oraz jaja, bez warzyw (wszystkie prawie rośliny mnie uczulały - efekt stosowania inhibitorów pompy protonowej, czyli tzw. alkalizatorów/osłonowych.
 Czyli teoretyczne "zakwaszanie" uratowało mi tyłek.
Później, poznałem wiedzę dr. Buteyki oraz przyczyny złego trawienia, wynikające głównie (znów!) z lokalnym alkalizowaniem środowisko żołądka oraz z niedotlenienia komórkowego - jako całą kaskadę nieszczęść. (Dobrze, że tutaj J. Zięba z octem przyszedł w sukurs z faktycznym zakwaszaniem środowiska żołądka - "Ukryte terapie"- cz. IX).

(...) Zawsze ten temat mnie elektryzował i zawsze intuicyjnie trzymałem stronę zakwaszania. Sami naŁkowcy i naukowcy - do tej pory mają zdania podzielone. Józef Słonecki (człowiek błyskotliwy, mistrz szachowy, posiadający dużą wiedzę o prawdziwej profilaktyce zdrowia, tzw. szperacz wiedzy o zdrowiu, bioenergoterapeuta, podobnie jak inni szperacze: Witold Jarmołowicz, Zięba, Ty), też nie rozumiał do końca tej chorej teorii. Bo i nie mógł, jeśli logicznie myślał, a ona była celowo poplątana... przez naŁkowców i ich popleczników od kreowania chorób.
(...) Moim zdaniem, medycyna natus*alna (zwłaszcza sekta wegów) wymyśliła sobie na pacjenta-leminga straszak w postaci "zakwaszania", żeby proszki zasadowe i inne gówna mogły być dobrze sprzedawane. Sam po proszku dr. Auera - miałem wiele szkód... Kiedyś też dr Krupka zalecał Alkala T i N - robiąc wielkie szkody dla organizmu. Krupka, to kolejny ściemniacz w tzw. medycynie suplemenatacyjnej, wcześniej ortodoksyjnej wersji Diety optymalnej, kreator chorób z "zakwaszenia" i innych. A dr Klarkowa, dr Rath, inni - to kontynuatorzy wiedzy z dziedziny parazytologii. Uskuteczniając straszaki parazytami, poprzez (np. zappery, aparaty Mora, inne sprzęty) diagnozowali chorych i niszczyli mikroby, jako główne zło na Ziemi, jako przyczyna wszelkich chorób.
(...) Obecnie straszakiem/mitem jest "zakwaszanie". Optymalni straszyli "przebiałczeniem", później dr Ponomarenko sprostował na "zakwaszanie". My (nieliczni dociekający prawdziwej wiedzy o zdrowiu) dzisiaj wiemy, że owe "zakwaszanie" to pozytyw, ale biorąc pod uwagę niebanie się jedzenia białka zwierzęcego. Właśnie u Optymalnych było słabe "zakwaszanie", bo były zaniżone normy białka zwierzęcego i węgli. Ponadto błąd polegał też na łączeniu w jednym posiłku sporą ilość tłuszczu i spora ilość węgli (pomimo ich norm, że do 50 g na dobę lub do 80 g). W każdym razie wg Optymalnych lekiem na całe zło było zalanie każdego "szkodnika" tłuszczem, i już! Tymczasem wiemy, jak zadziałała trzustka, i co się otłuściło, jakie organy i tkanki. Doszło do procesu neolipogenezy i jej opłakanych skutków.
(...) Chyba żeby nazywać "zakwaszeniem" toksemię, to znów jest odwrotnie, bo żywiąc się bardziej jak wege - roślinkami (fityny i gluten, i szczawiany) upośledzają wchłanianie substancji odżywczych, czyli powstają nadmiary z niedoborów (jak mówi Słonecki), ale czego nadmiary? - nadmiary balastu, czyli toksemii. I to można by nazwać "zakwaszaniem" albo jakimś przesunięciem w kierunku kwaśnym... Sprytna manipulacja. (...)"
. [Koniec cytatu z treści mojego maila do Kinga]

Z treści jednego z wymienionych maili z Kingiem wynika, że ani nie grozi prawie nikomu "zakwaszenie", ani kradzież wapnia z kości i z zębów - po to, by organizm mógł zobojętniać kwasy zdeponowane w tkankach. Jeśli tylko nie ma się kłopotów z nerkami i innych zaburzeń związanych z przemianą materii, nie dojdzie ani do „zakwaszenia”, ani do kradzieży wapnia.
Franciszek kokot - polski lekarz, nefrolog, endokrynolog, profesor nauk medycznych mówi tak o kradzieży wapnia z kości:
Mobilizacja zasad kostnych [fosfor i wapń] występuje jedynie w przebiegu długotrwałych, łagodnie przebiegających kwasic nerkowych lub też w przebiegu niecałkowicie wyrównywanej cukrzycy. Ostre kwasice nieoddechowe nie doprowadzają do uchwytnych zmian w układzie kostnym.
[źródło: F. Kokot, „Gospodarka wodno-elektrolitowa i kwasowo-zasadowa, Państwowy Zakład Wydawnictw Lekarskich, s. 140]

Straszak medyczny zakwaszenia organizmu - ciągle straszy i nakazuje się alkalizować, co ma być takie zbawienne dla chorującego człowieka na wszystkie choroby. Rzeczywistość bywa jednak, jak to w medycynie, odwrócona do góry nogami.
Łukasz D. King od kilku miesięcy prowadzi doświadczenia. Zbiera wyniki badań gazometrycznych od rodziny, znajomych i przyjaciół, którzy takowe wykonali. To wszystko po to, by się przekonać, jak jest w rzeczywistości z tą kwaśną krwią... Rzetelne badanie wykonuje się na podstawie pobranej krwi z tętnicy promieniowej przedramienia. Zaś od mojej żony wiem, że na potrzeby zbadania tzw. erkazetki (równowagi kwasowo-zasadowej) pobiera się najczęściej z tętnicy pachwinowej. Ale mniejsza o to.
Badanie to winien robić lekarz, a nie pielęgniarka.Pielęgniarka może pobrać krew tylko np. z ucha albo z palca po nakłuciu. Błędem podstawowym czy merytorycznym jest pobieranie krwi np. z żyły, bo to niewiarygodne i niemiarodajne badanie jest. Po pobraniu zestawia się z normą między innymi pH krwi. A norma dla pH krwi wynosi od 7,35 do 7,45.

Wyniki doświadczenia Łukasza D. Kinga:
Otóż spośród 35 badanych - tylko dwie osoby miały pH w dolnej granicy normy (7,36 i 7,38), więc bardziej w kierunku kwaśnym.
Wszystkie pozostałe osoby - miały pH krwi bliżej górnej granicy normy, a aż pięć osób miało przekroczoną górną granicę - czyli miały krew ZBYT ZASADOWĄ!

WNIOSEK: większość ludzi ma kłopot z nadmierną zasadowością a nie zakwaszeniem organizmu!!!

A dlaczego tak jest? Ponieważ za taki stan rzeczy odpowiada sposób naszego oddychania!
Jeśli oddychamy zbyt głęboko (99% ludności świata), to usuwamy zbyt dużo dwutlenku węgla.
A dwutlenek węgla - to przecież lekki kwas, którego WAŻNYM zadaniem jest między innymi nie dopuścić do zbytniej zasadowości (alkalizacji) krwi.

Dr Jan Pokrywka twierdzi na ten temat tak:

(...) Obniżanie CO2 w płucach przesuwa pH krwi w stronę nadmiernego odkwaszenia, czyli nadmiernej zasadowości. (…)
(...) Nadmierna zasadowość jest groźna, może prowadzić nawet do zatrzymania akcji serca.
Dlatego organizm dąży do utrzymania właściwego pH. Przy niedoborze zakwaszenia płynów ustrojowych organizm używa do tego niefizjologicznych metabolitów zakwaszających (różnych kwasów organicznych i nieorganicznych).
Właściwym elementem zakwaszającym jest kwas węglowy, czyli wynik połączenia dwutlenku węgla z wodą. Z braku kwasu węglowego organizm używa innych metabolitów. Uzyskuje w ten sposób właściwe pH, ale cierpi na tym cały metabolizm
. (...).


Z powyższego wnioskujemy znów, że MUSIMY się zakwaszać dwutlenkiem węgla, żeby organizm nie zużywał do tego metabolitów z przemiany materii (np. z trawienia mięsa czy innych protein zwierzęcych).
Jak się okazało w wyniku owych badań NAJCZĘSTSZYM zaburzeniem równowagi pH u ludzi - jest nadmierna zasadowość, a nie zakwaszenie krwi!

Jeśli Ludzie sami od siebie oraz wg medycznych instruktaży oddychają głęboko, to tracą zbyt dużo dwutlenku węgla. A jeśli tak, to pH krwi zbyt mocno przesuwa się w stronę zasadową.
Organizm odrabia te straty POZOSTAWIAJĄC we krwi kwaśne metabolity - powstałe z przemiany materii (np. jedzenia mięsa). A to źle, bo do utrzymania pH nie powinny służyć produkty przemiany materii, tylko dwutlenek węgla!
I tak powinniśmy myśleć o równowadze kwasowo-zasadowej. Nie w kontekście żywienia, lecz w kontekście oddychania...!
W porównaniu do oddychania, żywienie tylko w minimalnym stopniu wpływa na pH naszych tkanek.
Przez pół wieku uczył tego doktor Konstantyn P. Butejko na terenie ZSRR, a potem Rosji.

Tempo metabolizmu da się regulować sposobem żywienia, ale nie jest ono lekiem na całe zło związane z otyłością. Jeśli między ludźmi różni się tempo przemiany materii, to zazwyczaj nieznacznie.
Jeśli ktoś przeszedł na żywienie niskowęglowe, czyli najbardziej optymalne dla człowieka z żywienia korytkowego czy też pastwiskowego (czytaj: żarcia nie dla ludzi) - to po pewnym czasie dochodzimy do normalnej, zdrowej wagi dla człowieka i pozbywamy się wielu dolegliwości. Ale warunek: musimy spożywać białka zwierzęce, które to właśnie mają korzystny wpływ na tempo przemiany materii.
Za Łukaszem D. Kingiem powiem , że najważniejsze w żywieniu jest oddychanie; a oddychać powinniśmy tyle ustami, co jeść nosem...
Metabolizm jest podstawą wszelkich reakcji biochemicznych w organizmie człowieka. I tak oto zdrowe oddychanie ma istotny wpływ na metabolizm. Im zdrowiej fizjologicznie (wg Buteyki) człowiek oddycha, tym bardziej korzystniejsze zmiany w zdrowiu zachodzą. A człowiek tym zdrowiej oddycha, im bardziej wciela w życie metodę dr. Buteyki.
Moim zdaniem, niektóre metody yogi, w których się oddycha i ustami, i nosem, a ponadto się hiperwentyluje, czyli oddycha głęboko, zamiast redukować oddech - są lipne, bo powinno się tyle oddychać ustami, co jeść nosem... Chyba tylko wpływają chwilowo relaksacyjnie i maskują faktyczny obraz zdrowia. Redukcja oddechowa wg Buteyki działa prozdrowotnie, jako działanie przyczynowe we wszystkich chorobach; natlenianie komórkowe poprzez produkcję odpowiedniego poziomu CO2 w organizmie.
Przypomnę też - jakie są drogi wydalania metabolitów i w jakim procencie występuje w nich wydalanie, oraz związku układów wydalania z równowagą zasadowo-kwasową w kontekście układu pokarmowego a w kontekście układu oddechowego (układ oddechowy ma większy wpływ na "rk-z" w kontekście metabolizmu oraz wydalania odpadów przemiany materii niż układ pokramowy):
- poprzez kał - 3%;
- z moczem - 7%;
- przez skórę - 20%;
- resztę przez płuca - aż 70%.

 Z powyższego wynika, że poprzez oddychanie i przez skórę (co prawda, wg mnie, awaryjnie) - wydalanie jest najwięcej metabolitów (łącznie 90%), niż poprzez drogi moczowe i jelita (tylko 10%). A zatem - czy nie jest coś na rzeczy w twierdzeniu: I tak powinniśmy myśleć o równowadze kwasowo-zasadowej. Nie w kontekście żywienia, lecz w kontekście oddychania. W porównaniu do oddychania, żywienie tylko w ułamkowym stopniu wpływa na pH naszych tkanek. (~ Łukasz D. King)

Jeśli oddychamy zbyt głęboko (chyba z ok. 99% populacji tak oddycha), to tym samym zbyt mocno obniżamy stężenie CO2 we krwi, a to pociąga za sobą całą kaskadę niekorzystnych zmian w układach narządowych organizmu.
Hiperwentylacja wpływa niekorzystnie na układ trawienny. Organizm potrzebuje odpowiedniej ilości CO2. Jeśli się hiperwentylujemy (tak nam zaleca medycyna na każdym kroku), to następuje ucieczka CO2, więc organizm zaczyna uruchamiać mechanizmy obronne, które mają na celu zahamować jego nadmierną utratę (i znów medycyna ma wodę na młyn, bo podnosi sobie ilość chorób w statystyce chorób, co przekłada się na wymyślaniu kolejnych leków na te choroby). Jedną z takich reakcji obronnych - są skurcze i przewężenia. Skurcze wszystkich mięśni gładkich i przewężenie tętnic, skurcze oskrzeli, naczyń krwionośnych, jelit, dróg moczowych, mięśni narządów wydalniczych; organizm doznaje
 biochemicznego szoku...
Wszystkie te skurcze upośledzają funkcję danych narządów, a są po to, by kanały usuwania CO2 zawęzić, dzięki czemu będzie go mniej uciekać poprzez nadmierna pracę płuc (usuwające zbyt dużo CO2). W układzie pokarmowym będzie to np.: obniżona aktywność motoryczna jelit (perystaltyka). Pierwotna przyczyna - pogłębione oddychanie.
Łukasz D. King pisze, że z innych publikacji naukowych dot. metody na zdrowy oddech wg dr. Buteyko wynika, że:
(...) koncentracja dwutlenku węgla ma istotne znaczenie w wytwarzaniu i wydzielaniu kwasu solnego (który jest niezbędny do dokładnego trawienia). Odnotowano związek liniowy. Co więcej, liniowy związek zauważono także między poziomem dwutlenku węgla a intensywnością wydzielania soków trawiennych w dwunastnicy organizmu człowieka. (...)

To znaczy, że skuteczność trawienia w żołądku i dalszych odcinkach przewodu pokarmowego oraz wchłanianie i przyswajanie substancji odżywczych ze zjadanych pokarmów - zależy od tego, jak oddychamy!
Podobny związek między CO2 a zdrowiem istnieje w odniesieniu do wszystkich innych układów narządowych!

Z powyższego więc jasno wynika, że pierwotną przyczyną dolegliwości - nie jest sposób odżywiania, lecz sposób oddychania!
Wg mnie może to być jakaś kolejna pośrednia przyczyna chorób. Punkt zwrotny w zdrowieniu nastąpił u mnie dopiero po intensywnych treningach redukcji oddechu wg Buteyki. Są różne wariacje od podstawowego treningu, który jest najprostszym, ale najtrudniejszym w praktyce do zastosowania, więc nie stosowałem go ani razu, ale za to aparat Fralova oraz Kroki dla dorysłych - były jak najbardziej OK.
Wg dra Buteyki, poprzez usunięcie przyczyny pierwotnej  dolegliwości 
(hiperwentylacji) - jest możliwe usunięcie mechanizmów obronnych organizmu, a tym samym dolegliwości z tym związanych, a nazywanych przez medycynę jako kolejne jednostki chorobowe.
Proszę sobie wyobrazić - ile medycyna w ten sposób w procesie swojej medykalizacji wyprodukowała chorób, całe zespoły nawet chorobowe, np. w psychiatrii, gdzie objawy pierwotne to np. zaburzenia zwykłe dyspeptyczne, zaburzenia w pracy tarczycy, inne. Zawsze powtarzałem, że gdyby nie medycyna farmakologiczna i jej poplecznicy, to człowiek, od momentu poczęcia do chwili zejścia śmiertelnego nieodwracalnego - chorowałby prawie tylko na - infekcje przeziębieniowe, które mają - charakter prozdrowotny!  Przecież nie kto inny, tylko medycyna nam zaleca głębokie oddychanie podczas porodu, podczas prozaicznego badania stetoskopem, itd. A później po porodzie - ostro zabiera się za produkcję Homo patiens, zaczynając od szczepień noworodka, od 24. godziny po narodzinach, czyli od kołyski okaleczają człowieka i unicestwiają. 

Jeszcze raz o zdrowym oddechu wg dra Byteyki...
Nie powinniśmy się hiperwentylować, tylko być na zredukowanym oddechu, żeby wyprodukować pewną ilość (ok. 5,5% CO2) w płucach i w tkankach, a przez to dotlenić organizm i jednocześnie uzyskać relaksację (CO2 rozszerza naczynia). Warunek jest jeden sine qua non: NALEŻY ODDYCHAĆ TYLKO NOSEM, CZYLI NOSEM WDECH I NOSEM WYDECH; INNYMI SŁOWY: "NALEŻY TYLE ODDYCHAĆ USTAMI, CO JEŚĆ NOSEM...".
Dr Butejko powiedział kiedyś: - Redukcja wielkości oddechu poprzez relaksację mięśni oddechowych... opisuje całą metodę w jednym zdaniu.
Jednocześnie zredukowany oddech jest jednym z najbardziej wymagających ćwiczeń i czasami uczniowie odpuszczają je na rzecz łatwiejszej praktyki wstrzymywania oddechu, kroków czy ćwiczeń fizycznych. Podczas gdy wstrzymywanie oddechu i ćwiczenia fizyczne z oddychaniem przez nos bardzo szybko podnoszą ilość dwutlenku węgla, ciągła praktyka zredukowanego oddychania jest niezrównana, jeśli chodzi o nauczenie ciała by zatrzymywało tak dużo CO2 jak to możliwe, nawet bez świadomej kontroli oddechu.
Ćwiczenia zdrowego oddechu działają jak medytacja, wyciszając i harmonizując sympatyczną część układu nerwowego, co samo w sobie przynosi ogromne korzyści zdrowotne.
*Zaznaczam po raz kolejny, że hiperwentylacja (ciągłe, głębokie oddychanie ustami) oznacza spadek poziomu CO2 i tym samym ucieczkę tlenu z organizmu, czyli niedotlenienie, co w konsekwencji prowadzi do chorób organizmu, starzenia się go, i tym samym do stosunkowo przedwczesnej śmierci, często niezbyt godnej, lecz w cierpieniach.
*Dr Konstantin Buteyko udowodnił, że redukując ilość wdychanego i wydychanego powietrza - podnosi poziom CO2 we krwi tętniczej, co w konsekwencji podnosi natlenienie organizmu na poziomie komórkowym.
*Metoda Buteyki na zdrowy oddech i zdrowe życie polega na stałym podnoszeniu poziomu CO2 i we krwi tętniczej do poziomu normy 5,5%. Taki poziom odpowiada tzw. **pauzie kontrolnej 40 sek. Taki poziom odpowiada dobremu zdrowiu. **Badanie pauzy kontrolnej - mierzy poziom CO2 w organizmie, czyli poziom natlenienia. Jest to ilość sekund liczona po lekkim swobodnym, niewymuszonym wydechu - do chwili, aż pojawi się pierwsza (choćby najmniejsza!) chęć zaczerpnięcia powietrza. Inaczej mówiąc: ilość liczona na bezdechu bez uczucia niedoboru powietrza czy bez uczucia dyskomfortu. Pomiar jest rzetelny na czczo, po przebudzeniu się. Usiądź wygodnie i rozluźnij się przez 5 minut. Zrób wdech, taki jak zawsze, zrób wydech, taki jak zawsze. Zaciśnij nos palcami i wciśnij stoper - niech odlicza czas! Jak tylko poczujesz pierwszą chęć zaczerpnięcia powietrza - wciśnij stop! Pauza kontrolna średnio u ludzi wynosi ok. 10-20 sek., czyli poziom CO2 4-4,5%, to zbyt niski poziom, a ogólna chorowalność dosyć wysoka.
*Zasady zdrowego oddychania: 1. zaprzestanie praktyki głębokiego oddychania; 2. oddychanie w ciągu dnia tylko przez nos (należy tyle oddychać ustami, co jeść nosem...); 3. oddychanie podczas snu tylko przez nos; 4. kontrola oddechu podczas doznawania silnych emocji; 5. nieprzejadanie się; 6. unikanie przegrzewania organizmu; 7. spanie na lewym boku lub na brzuchu; 8. kontrola oddechu podczas mówienia; 9. aktywność fizyczna; 9. jest kilka ćwiczeń oddechowych wg Buteyki, które podnoszą poziom CO2, a tym samym dotlenienie organizmu.
Lepsze dotlenienie komórkowe organizmu - to prawidłowa przemiana materii; dobre trawienie, wchłanianie i przyswajanie substancji odżywczych w organizmie oraz brak chronicznych chorób.
Już widzę, jak to czytają i interpretują tzw. Zieloni (niedojrzali czerwoni), czyli zYeby opowiadające mity o jakimś Globalnym Ociepleniu, myląc to zjawisko z prawdziwym, periodycznym Klimakterium Ziemi Matki, w którym co x lat zmienia się minimalnie zmiana kąta nachylenia osi ziemskiej do płaszczyzny ekliptyki (zwana perturbacją osi ziemskiej), która wywołuje pewne przejściowe minimalne zmiany klimatyczne (albo w kierunku ocieplenia, albo ochłodzenia), ALE NA PEWNO NIE SĄ TO ZMIANY ZWIĄZANE Z DZIAŁALNOŚCIĄ CZŁOWIEKA ORAZ TYM BARDZIEJ Z EMISJI CO2!
Trening oddechowy wg dra Byteyko - KLIK!
Metoda Buteyki - Podstawy Metody - KLIK!

Zawsze też powtarzałem, że nie jest istotne, co usiłujemy dowieźć do komórki, tylko to, co do niej faktycznie trafia i to, co ją opuszcza (jedzenie). Będąc mądrzejszy o wiedzę dra Buteyki powiem, że ważniejsze jest od tego, co się dowozi do organizmu - to, jak organizm trawi i metabolizuje pokarm...
Co nam dobrego da najzdrowszy pokarmie świata, jeśli organizm tego nie będzie umiał wykorzystać na własne potrzeby zdrowotne?!



Suplement do artykułu (dr Warburg)



Białka zwierzęce nie przyczyniają się do zwiększenia ryzyka wystąpienia raka!
Nie może być, żeby Natura/Stwórca tak fatalnie zaprogramował organizm człowieka, że drogocenne proteiny od-zwierzęce, niezbędne dla życia organizmu - jednocześnie były zaczynem do tworzenia się raka. Byłaby to fatalna pomyłka przyrody; istna samozagłada...!

Oczywiście wg medycyny akademickiej przyczyną raka mogą być toksyny (antybiotyki, hormony, pestycydy, konserwanty, etc.) zawarte w mięsie z tzw. niepewnego źródła oraz szok-stres, jako promotor. To oznacza, że koniecznie należy zjadać mięso z wiadomego pochodzenia lub rozsądne ilości mięsa uzdatnionego odpowiednio do spożycia.


Najbardziej ohydną manipulacją kreatur przemysłu chorób z tzw. zakwaszenia jest twierdzenie, że rak powstaje w konsekwencji zakwaszania organizmu, i do tego poprzez jedzenie mięsa i innych produktów zakwaszających organizm. W zasadzie to ten straszak nakręca najbardziej spiralę strachu u snobów, hipochondryków, pacjentów naturalnych, upatrujących sobie za kredo życia - alkalizowanie się. Owe kreatury i ich poplecznicy, fałszywie twierdzą, że rak rośnie w środowisku kwaśnym, a ginie w zasadowym. Głównie są to: dystrybutorzy filtrów do wody, jonizatorów wody lub tabletek do alkalizacji wody, tzw. przechrzty medyczne, produkujące różne proszki do alkalizacji organizmu, etc.


W toku manipulacji, kreatury powołują się na prace Otto Warburga, twierdząc, że to właśnie on odkrył, że rak wyrasta w środowisku kwaśnym, a ginie w zasadowym! To twierdzenie jest z gruntu fałszywe!! Warburg nigdy tego nie ogłosił. Dostał Nobla, ale za odkrycie działania enzymów oddechowych. Chodzi o to, że kiedy komórka ma dostateczną ilość tlenu, to uzyskuje energię na drodze fosforylacji oksydacyjnej. Gdy zaś dowóz tlenu do komórki spada o 30-35%, wtedy przechodzi ona na metabolizm beztlenowy, czyli na fermentację. Produktem fermentacji jest kwas mlekowy o niskim pH. Komórka rakowa oddaje go na zewnątrz. Dlatego mikrośrodowisko raka jest trochę kwaśne...


Amatorzy alkalizowania się (np. poprzez picie wody alkalicznej) wyciągają śmiały wniosek, że żeby uchronić się przed rakiem - należy z całych sił i za wszelką cenę alkalizować swój organizm. Tymczasem, przyczyną chorób, w tym i raka, może być toksemia i szok-stres oraz niedotlenienie komórkowe, powstałe na skutek małego dowozu cząsteczek tlenu do komórek.

Stosunkowo niskie pH komórek rakowych - nie jest przyczyną, lecz skutkiem!


Reasumując: Jeśli brakuje tlenu w komórce, to komórka przystosowuje się do takich warunków, by mogła żyć bez tlenu. I to jest oddychanie beztlenowe. I takie oddychanie może skutkować niższym pH, ale nigdy odwrotnie. 

A zatem należy się martwić o niedostateczne dotlenienie komórkowe, a nie o szukanie diet alkalicznych.

Zwiększając dowóz tlenu do tkanek organizmu, po uprzedniej relaksacji a tym samym zwiększeniu poziomu CO2, i prowadząc detoks systematyczny, obniżamy ryzyko zachorowania na raka.


Są tkanki/organy u człowieka, które mają bardzo kwaśne środowisko (np. żołądek), ale czy rak żołądka trafia się częściej niż rak dwunastnicy czy trzustki, czy jelita grubego, gdzie środowisko jest typowe zasadowe lub w najlepszym wypadku neutralne (jelito cienkie i grube)?

I tak oto statystyki mówią zupełnie co innego. Najczęściej spotykanym rakiem jest rak jelita grubego, natomiast rak żołądka, od ponad 100 lat jest najrzadszą przyczyną śmierci z powodu wszystkich raków.

Jeden tylko mądry komentarz znalazłem w necie pod strasznie zmanipulowanym w treści artykułem: "Nie dokarmiaj raka! Nagroda Nobla za przełomowe odkrycie i ukrywana prawda o tej strasznej chorobie!" (na stronie zdrowepasje.pl) potwierdzający moje tezy.
Tomasz Jankowski: "Autor powinien zapoznać się z pracami Dr Otto Heinrich Warburga w oryginale. Komórki nowotworowe, zgodnie z prawem O. Warburga, przeprowadzają glikolizę w warunkach tlenowych, wytwarzając mleczan. Spadek pH i wzrost kwaśności środowiska jest więc efektem metabolizmu guza nowotworowego, a nie przyczyną jego powstania. Czyli to rak wytwarza wokół siebie środowisko kwasowe a nie rozmnaża się w środowisku kasowym. To bardzo ważna różnica. Wiele pożywek do hodowania nowotworów in vitro zawiera pH obojętne lub lekko zasadowe, co nie spowalnia wzrostu guza. I to jest dowód na to co pisał dr Warburg. Czyli guz jak najbardziej rozwija się w środowisku zasadowym. Proszę zapoznać się z oryginałem badań a nie powielać fałszywe informacje. To ważne, bo ludzie przez takie informacje umierają. Czym wówczas różnimy się od lekarzy podających chemioterapie. Pozdrawiam.".

Medycy, przechrzty medyczne i ich poplecznicy mylą skutek z przyczyną (jedni świadomie, inni nieświadomie):
Czy wrodzona waleczność giermka w Średniowieczu spowodowała, że został on mianowany na rycerza i dostał się do grona tzw. radżasowego (jedzącego mięso) - czy też dlatego, że ów giermek, na skutek jedzenia mięsa - stał się bardzo walecznym rycerzem?
Czy kogut z bajki japońskiej wysnuł prawidłowy wniosek, twierdząc, że - w wyniku jego trzykrotnego zapiania - następował wschód słońca? Czy poranny zegar biologiczny kura determinował jego zachowanie?

W wyżej podanych przykładach zachodzi korelacja, ale w którą stronę jest ona prawidłowa? Medycyna (decydenci) świadomie i z rozwagą mylą przyczynę ze skutkiem. Świadomie i z rozwagą wysnuwają fałszywe wnioski co do związków przyczynowo-skutkowych.

Podobnie jest w przypadku walki za wszelką cenę z pasożytami, które medycyna uważa za wielkie zło na ziemi, także pod kątem zakwaszania organizmu.
A de facto, to najczęściej spełniają one stosunkowo pożyteczną rolę w organizmie.
Medycyna wyciąga np. takie wnioski, że oto tam, gdzie pojawiają się patogeny/pasożyty, to tam jest brudno i jest bałagan. Czyli że sprzątaczki są winne powstania bałaganu, więc trzeba pozbyć się sprzątaczek. Zachodzi związek przyczynowo-skutkowy, tylko nie w tę stronę, co chce medycyna, a nawet celowo i z premedytacją myli skutek z przyczyną.

(...Rola pasożytów w utrzymaniu homeostazy organizmu jest podobna do roli zarazków, z tą różnicą, że zarazki wywołują gwałtowną reakcję systemu odpornościowego w postaci objawów chorobowych, natomiast z przebiegu choroby pasożytniczej, zwanej parazytozą, zazwyczaj nawet nie zdajemy sobie sprawy. Jeśliby zarazki przyrównać do ekip wykonujących okresowe remonty, to pasożyty są sprzątaczami utrzymującymi porządki na co dzień.
Często słyszy się o konieczności niszczenia pasożytów za wszelką cenę. Jednak w swojej długoletniej praktyce nie spotkałem nawet jednego przypadku, by niszczenie pasożytów przyniosło pozytywny efekt. Przecież logiki w tym żadnej nie ma. Dopóki między ilością toksyn a ilością pasożytów istnieje równowagą, dopóty organizmowi nie grozi toksemia. Oczywiście, że wraz ze wzrostem ilości pasożytów wzrasta także ilość produkowanych przez nie toksyn, ale czynnikiem stymulującym jest tutaj ilość pożywki, a nie zdolność pasożytów do rozmnażania się. Nie ma w tym nic dziwnego, że u osób z organizmem wyniszczonym toksynami wykrywa się pasożyty, ale żeby oskarżać je o spowodowanie wyniszczenia organizmu, to typowe w medycynie wzięcie skutku za przyczynę. (...).

Choroby pasożytnicze - KLIK!

Pasożyty wewnętrzne - to pewien stan zaniedbania organizmu; rak - to totalny stan zaniedbania organizmu. I to tak należy generalnie to postrzegać, czyli usuwać toksemię i prowadzić zdroworozsądkowy tryb życia, a nie walczyć z chorobami czy z ich symptomami.      
                             
Na tym kończę swoje homilie; wreszcie upragniony koniec mąk (dla wegów) i męk (dla mięsożernych), i polecam do poduszki...Dobrego snu o zdrowiu...!

Główne źródło: Biuletyny Zdrowia - pod redakcją Łukasza D. Kinga - Mapa Zdrowia
                                                                                                            





W dniu 23.08.2021 o godzinie 18:20 aktualizowałem treść przedmiotowego artykułu. Między innymi dodałem:



Jak biegać i oddychać w masce podczas pandemii koronawirusa? KLIK!

Oddechowa maska treningowa - KLIK!


Nie chcę tez wkładać kija w mrowisko odnośnie tematu zupełnej szkodliwości noszenia masek, żeby ignoranci wiedzy o zdrowiu nie odebrali mnie jako wtórującego niektórym praktykom depopulacji... Nie chodzi o noszenie maski, która ma rzekomo pomagać w zapobieganiu emisji wirusa (prawdziwego czy fasadowego/wirtualnego); bowiem to czystej maści durnota i działania zmierzające w celu oznakowania niewolnika i jego depopulacji (projekt covid to "oznakowanie niewolniczego ludzkiego bydlaka roboczego i pociągowego", jak mówią o innych ludziach niż *ydzi sami *ydzi, czyli o gojach). Chodzi o to, że nie zawsze maska tylko szkodzi, że nie zawsze powoduje np. grzybicę płuc, etc. Maska nie jest bezpośrednią przyczyną pewnych schorzeń. Ponadto, trzeba umieć wykorzystać na maxa plusy ze SRAMdemii c*ujonawirusa (minusy dodatnie, jak mawiał pewien niekoszerny szabesgoj, który napisał ponoć dwie książki oraz mnóstwo donosów, nie przeczytawszy żadnej w życiu).
Proszę wybaczyć za słownictwo... ale nie mam najmniejszego zamiaru legitymizować tego blagierstwa farmaceutyczno-medyczno-psychologiczno-politycznego, wyszukując w imię jakiejś akuratności politycznej co rusz to nowych eufemistycznych pojęć określających tę hucpę. To jest wojna lub globalny stan rewolucyjno-wojenny, gdzie syjono-masońscy kreatorzy NWO prą... do unicestwienia około 6 mld ludzi...

Ps.
PIŁKARZ - JAKO JEDNA Z OFIAR PRZEMYSŁU MEDYCYNY SPORTOWEJ i JEJ OKOŁO-SPORTOWYCH POPLECZNIKÓW - KLIK!
TERLIKOWSKI - NIE DO KOŃCA ZNOWU TAKI LEWAK - KLIK!

                                                                            
 Zibi 


Pps.

W dniu 25.10.2021 o godzinie 19:30 aktualizowałem treść artykułu:


Treść ostatniego akapitu artykułu Janiny Sodolskiej-Urbańskiej z Nieznanego Świata Nr 133 (1/2002) oraz info ze strony: 5prawnatury.pl/


"(...) Mikroby, pasożyty, wartość pH i 5 Praw Natury:
Po raz pierwszy, od genialnego odkrycia 5 Biologicznych Praw Natury przez dr Hamera, mieliśmy możliwość zobaczyć mikroby, jako rodzaj pomocników pracujących w odpowiednich fazach. Jak dotąd można było tylko z grubsza ustalać ich obecność i sposób działania na podstawie listków zarodkowych oraz prawa o dwufazowości. Skąd jednak pochodzą i jak rozwijają się te małe cuda natury w naszym ciele?
Nic nie powstaje z niczego! I tu do gry wchodzą wnikliwe obserwacje dr Günthera Enderleina prowadzone pod mikroskopem w ciemnym polu. Zainspirowany przez francuskiego chemika i lekarza prof. dr Antoine Bechamp’a, który już w XIX wieku twierdził, że "mikroby są niczym – środowisko jest wszystkim!”, potrafił zauważyć w żywej krwi, jakie mikroorganizmy i w jakich środowiskach, mogą i muszą się rozwijać. Mowa o tzw. wartości pH, dzięki której płyny można sklasyfikować jako zasadowe, neutralne lub kwaśne.
Ta wartość jest w pewnego rodzaju prawem dla całego rozwoju mikrobów. Wystarczy wziąć pod uwagę podstawową, stałą wartość pH krwi, równą 7,36, dzięki której mogą optymalnie przebiegać ważne procesy ustrojowe.
Wszystkie mikroby tego świata, wszystko jedno gdzie się je znajduje, są koloidami białkowymi podlegającymi temu samemu procesowi rozwoju. (...)".

Zatem z powyższego wpisu wynika, że nie możemy ogłupiać organizmu, przeszkadzać mu w jego naturalnych funkcjach metabolicznych - dokonując działań rożnymi środkami, aby zakwaszać, alkalizować organizm!


Pps1.

Jeszcze raz o przyczynie chorób...
Podczas zgłębiania wiedzy wg GNM i moich dotychczasowych doświadczeń z wiedzą prawdziwej alternatywy dla medycyny szkolnej ustaliłem taki wniosek:

Przyczyną chorób są: 4 przyczyny
naczelne. Konflikt biologiczny jest wspólnym mianownikiem (lub posiada punkty styczne) z pozostałymi przesłankami.

KONFLIKT BIOLOGICZNY -- informacja zewnętrzna (szok-stres) -- odebrana przez mózg -- aktywacja specjalnego programu naprawczego.

TOKSEMIA -- wynikająca z ciężkiego zatrucia organizmu lub/i ciężkiego napromieniowania jonizującego.  
[Rak nie powstaje z toksemii!].


EPIGENETYCZNA (ncDNA) -- dziedziczne pozagenowe zmiany w ekspresji genów bez zmian w sekwencji DNA -- odpowiedzialne za sposób radzenia/nieradzenia z traumami oraz za cechy behawioralne, osobowościowe i emocjonalne.
Najczęściej spotykanym procesem mechanizmu epigenetycznego jest proces metylacji DNA. Polega on na blokowaniu połączenia protein do DNA i hamujący jego ekspresję. Metylacja może mieć pozytywny lub negatywny wpływ na zdrowie w zależności od tego, czy wyłączy pomocne czy niepomocne geny.
Trauma może wywoływać nieregularności w metylacji DNA, które mogą zostać przekazane kolejnym pokoleniom wraz ze skłonnością do kłopotów ze zdrowiem fizycznym i emocjonalnym

SKRAJNE NIEDOŻYWIENIE -- ze skrajnego wygłodzenia. 


 Zibi  


                                               










                                                                                                                    
                                                                                                                    

3 komentarze:

  1. witam,

    a jak według Pana pozbyć sie grzybów z organizmu? np. bakterii Candida.
    znaną metodą jest właśnie odkwaszenie organizmu.

    wiem że to działa bo przetestowałam na sobie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po pierwsze na anonimy nie odpowiadam. Po drugie nawet gdybym chciał, to czuję prowokację lub ignorowanie wiedzy o zdrowiu, a nawet wiedzy o terapiach natus*alnych. Sam jestem ciekaw - co to takiego te "bakterie Candida"?

      Usuń
    2. POnawiam pytanie, co to takiego: (BAKTERIE?!) Candida?

      Usuń