Kiedy prześledzimy historię Homo sapiens i *Homo patiens, to ustalimy - niestety - smutną prawdę...
(* Pacjent, z łac. Homo patiens - specjalny gatunek człowieka, który dzięki indoktrynacji propagandy medycznej stał się bezwolnym nabywcą leków i usług medycznych. Pojawił się na początku XXI wieku jako zabezpieczenie przed niedoborem pacjentów grożącym bankructwem farmaceutyczno-medycznego kartelu, więc hodowla tego gatunku stała się priorytetem współczesnej medycyny).
Wiara klasycznych pacjentów w mity sekty farmaceutyczno-medycznej i jej popleczników jest silniejsza niż prawdziwa wiedza o zdrowiu potwierdzona empirycznie przez niezależnych i nieskorumpowanych badaczy i naukowców, pokrywająca się z praktycznymi metodami starej poczciwej medycyny ludowej czy starożytnej medycyny chińskiej (taoiskiej). Czyż taki stan rzeczy nie utwierdza totalna czołobitność przed szamanem z tytułem profesora zwyczajnego/nadzwyczajnego czy doktora? Nawet napisana największa niedorzeczność, ale ubrana w garnitur naukowy, pod którym widnieje podpis: Minister zdrowia lub prof. doc. dr hab. - paraliżuje ludziom umysły i nakazuje bezkrytycznie wierzyć w to, pod czym podpisał się ów autorytet medyczny. Ostatnio stał się modny autorytet (doktor z kropką: "dr."), czyli taki celebryta medyczny, który na przykład kształcony był (wow!) na Zachodzie...
Mądry, pokorny i rzetelny naukowiec, dążąc do ustalenia prawdy obiektywnej, jako naczelną, uznaje zasadę: Wiem, że nic nie wiem... (Scio me nihil scire...). Inni zaś stanowiący znakomitą większość, nienauczeni czy niedouczeni (lub/i) będący skorumpowanymi przez rzeczone lobby - to są pseudonaukowcy, nierzadko prawdziwi szarlatani z owej sitwy farmaceutyczno-medycznej pokutujący jeszcze do dziś, głównie w tzw. układzie profesorsko-ordynatorskim (profesorowie nominowani). Swoje tytuły naŁukowe (sarkastycznie - z celowym błędem ortograf.) zdobyli w ponurych czasach, za tzw. komuny prim, katorżniczego ustroju, który zaowocował sowieckim systemem organizacji nauki opartym na omnipotencji urzędasów, jako najmądrzejszej oraz jedynie słusznej kasty wszechwładnej. Z tego właśnie wziął się ów system nominacji nieznany w normalnym świecie, ze środowisk tej kasty, wyrosłej i wybujałej jak komórki rakowe wyhodowane na zdefektowanej tkance społecznej zwanej ochlokracją, czyli rządach motłochu.
W skali Wszechświata jesteśmy tylko maluczkimi robaczkami. Tyle że są robaczki głupsze i mądrzejsze. Ale i te mądrzejsze nie wymyślą nic ponad to, co by przekroczyło ich możliwości myślowe jako robaczków oraz ponad to, co zostało już wymyślone przez Naturę.
Wniosek:
Robaczki najmądrzejsze - wiedzą, że nie wiedzą...
Robaczki najgłupsze - przeważnie chcą rządzić światem oraz pouczać innych (wielkim światem rządzi mały mózg/rozum) - one nie wiedzą, że nie wiedzą...
Kto nie wie nic - musi wierzyć we wszystko i wszystkiego się bać...
Zamiast: Wątpię, więc myślę, myślę, więc jestem... Jest: Wierzę, więc z myślenia jestem zwolniony...
Zamiast: Mam silną wiarę w wiedzę... Jest: Mam silną wiarę we wiarę; np. w mity sekty farmaceutyczno-medycznej omamionej przez WHO...
Wkrótce zostanie wydany zakaz samodzielnego myślenia, bo to obraża uczucia idiotów...
Zdrowy rozsądek może zastąpić prawie każdy stopień wykształcenia, ale żadne wykształcenie nie zastąpi zdrowego rozsądku...
Nie ma nic gorszego niż człowiek wykształcony ponad własną inteligencję...
Tam, gdzie wszyscy myślą tak samo, nikt nie myśli zbyt wiele...
Boję się! Nie wiem czy świat jest pełen mądrych ludzi, którzy blefują czy kretynów którzy wcale nie udają...
Prawdziwa wiedza to znajomość przyczyn...
Łatwiej jest oszukać człowieka niż przekonać go, że został oszukany... Wiedza naukowa niewiele się przydaje do rozświetlenia tajemnicy własnego ciała. Najlepiej o tym świadczy fakt, że najbardziej fantastyczne koncepcje i urojenia hipochondryczne mają właśnie lekarze...
Właśnie pacjentyzmem przesiąknięci są w większości ludzie o mentalności post-socjalistycznej czy post-niewolniczej, czy też wprost niewolniczej. Są oni patologicznie uzależnieni od instytucjonalizmu powszechnego. Cenią sobie bezpieczeństwo lub jakieś pseudo przywileje wynikające z nostalgii za czasami, w których powszechna była tzw. opiekuńcza rola państwa - kosztem własnej wolności, samodzielności, samoświadomości. Nie mają tej świadomości, z której wynika, iż organizm człowieka to twór doskonały, stworzony na obraz i podobieństwo Pana Boga. Wg nich najbezpieczniej jest, jeśli zawierzą mONdrości sekty farmaceutyczno-medycznej i jej aŁtorytetów.
Raz oddana wolność w imię tzw. bezpieczeństwa - powoduje później - utratę i jednego, i drugiego...
Niewolnicy wszędzie i zawsze niewolnikami będą - daj im skrzydła u ramion, a pójdą zamiatać ulicę skrzydłami...
Ludzie, którzy stanowią znakomitą mniejszość (w tym ruchy prawdziwie prawicowe, antyszczepionkowe, prozdrowotne) są ludźmi posiadającymi właśnie taką samoświadomość. Oni osiągnęli wyższą formę egzystencji; oni już nie mają patologicznej funkcji umysłu jaką mieli, kiedy byli klasycznymi pacjentami. Większość ludzi (wśród nich i klasyczni pacjenci) są podatni na wpływy propagandy nihilizmu i niezdrowego trybu życia. A ponieważ ich biologiczna funkcja umysłu jest nieprawidłowa, to mają kłopoty często z odróżnieniem tzw. dobra od tzw. zła oraz zdroworozsądkowego trybu życia od niezdrowego...
Propagując ideę profilaktycznego nurtu prozdrowotnego wg Hipokratesa wśród np. lokalnej społeczności, wielokrotnie napotykałem się na opór z jej strony w poznawaniu wiedzy o zdrowiu, który wynika z braku owej samoświadomości. Na przykład - prezesi, członkowie różnych stowarzyszeń czy kół, grup wsparcia lub samopomocy (ludzie chorzy na tzw. nieuleczalne choroby) - nie chcą takiej nieautorytatywnej wiedzy. Przykładowo, jeśli powiem chorującemu na cukrzycę II typu, że ma szanse wyleczenia się z tej choroby, to widzę blady strach w jego oczach, a potem wątpliwość i niedowierzanie skwitowane lekkim uśmiechem na jego twarzy (lekką szyderą). Wówczas zaczyna on prowadzić wewnętrzną walkę (sam ze sobą). A w głowie aż huczy od dylematów typu: co będzie z moją grupą inwalidzką, przecież mogą mi ją zabrać?; jak ja się rozstanę ze swoim dozgonnym dobrodziejem, diabetologiem?; jak ja odstawię swoje „paski ketonowe”, na które muszę nasiusiać, żeby sprawdzić poziom ciał ketonowych w moczu?; jak ja pozbędę się glukometru, igieł oraz innego sprzętu dla diabetyków, które otrzymałem za darmo od fundacji lub firmy farmaceutycznej?; jak mogę odstawić leki na cukrzycę, skoro święcie jestem przekonany, że cukrzyca wzięła się z ich niedoboru w organizmie?; czy nie stracę okazji darmowego wyjazdu do Łeby, Ustki, Helu w okresie wakacji?; czy nie pozbawię się uczestnictwa w spotkaniach, zabawach tanecznych, prelekcjach z uczÓnymi prEfesorami?; czy aby nie pozbawię się możliwości kandydowania na prezesa stowarzyszenia, a potem ewentualnego kandydowania do partii politycznej i do władzy samorządowej czy parlamentarnej?; etc.
Podobnie rzecz się ma w instytucjach skupiających chorych na: SM (Stwardnienie Rozsiane), ZZA (Zespół Zależności Alkoholowej) i inne choroby. Psychologicznym czynnikiem/środkiem samoobronnym dla tych ludzi, tkwiących dodatkowo w uzależnieniu od ww. instytucji, jest racjonalizacja polegająca na manifestowaniu swojego bohaterstwa czy pewnej formy heroizmu. - Oto ja, jestem tym lepszym człowiekiem, bo pomimo trudnych czasów, walczę na co dzień z chorobą nieuleczalną i mam głowę podniesioną do góry; jestem kimś wyjątkowym... Chory na SM czy raka powie, że jest kimś lepszym niż alkoholik czy diabetyk, bowiem oni na własne życzenie zachorowali, bo nie dbali o siebie, byli łakomi na słodycze i alkohol, nie znali umiaru. Alkoholik tzw. bierny powie, że to on jest z tzw. narodu wybranego; to on otrzymał przywilej drugiego życia, że przez jego Stwórcę czy Siłę Wyższą został wyróżniony spośród innych chorych chorujących na inne choroby nieuleczalne.
I jak dorosły człowiek może nie przekazać pewnych patologii na swoich potomków... Przecież już od kołyski nieprawidłowo czy w dysfunkcji wychowuje swoje dziecko. Dziecko takie w wieku dorosłym ma co najmniej nieprawidłowo ukształtowaną osobowość, ponieważ ma zaprogramowane, że: rodzice muszą mu zapewnić wychowanie; nauczyciel ma obowiązek go czegoś nauczyć w życiu, np. jakiegoś zawodu, tylko że jemu się nie chce tej wiedzy przyswajać, i najlepiej, żeby nauczyciel się za niego jej nauczył; stróż prawa i porządku ma obowiązek zabezpieczyć jego nietykalność osobistą i jego prawo do korzystania z porządku prawnego, tylko że znów z jego strony wygodnickie zero stosowania czujności i uważania na ludzi, którzy mogą nu wyrządzić krzywdę, bowiem wg niego od tego są odpowiednie instytucje, w tym i policja; ksiądz ma obowiązek go rozgrzeszyć, choć jego dusza będzie hulać do woli, bo wie, że wystarczy udać się do spowiedzi, i jest załatwione; jego pracodawca ma obowiązek dać mu pracę, więc może się przespać na łopacie przez 8 godzin; lekarz ma obowiązek zapewnić mu ochronę jego zdrowia, więc nie musi o nie dbać samemu, bo lekarz wie lepiej, bo jego uczono tyle lat (- jeśli teraz nie choruję nawet na katar, to przecież mam jeszcze full czasu zanim zachoruję na raka…); etc.
W takich sytuacjach moje działania zmierzające do propagowania idei prozdrowotnych, wolnościowych czy tzw. prawackich - są wysoce podejrzane o jakieś co najmniej inklinacje sekciarskie czy inklinacje do tworzenia teorii spiskowych, bo przecież są one w konflikcie interesów oraz w dysonansie poznawczym z powszechną wiedzą naukową. Innymi słowy, jestem często postrzegany jako jakiś dziwak, kosmita, oszołom, bufon, zarozumialec, nawiedzony, a ostatnio: szur, kuc, foliarz, etc. I oto chodzi, o to chodzi... nawet głupcy i ignoranci mają swoją opowieść... Moja kontrowersyjność czasami zmusza konformistów do weryfikacji wiedzy i do pewnej refleksji.
Tylko rasowy pacjent (jak baran ze swoim atawistycznym owczym pędem), jest pewien swojego losu... Baran zakłada z góry, że jest hodowany na ciągłe strzyżenie przy samej skórze i/lub obdzieranie z niej żywcem oraz że go tylko raz zabiją, a po zabiciu całkowicie zedrą z niego skórę. Pacjent jest zaprogramowany nie na wyleczenie, lecz na leczenie do us*anej śmierci przez swoich dobrodziei medycznych oraz że kiedyś umrze, ale nie od starości (godnie), tylko koniecznie, jak chce medycyna, na jakąś chorobę. Po jego śmierci, a de facto w trakcie jeszcze schodzenia ze świata, mogą właśnie zrobić skok na jego świeżą skórkę, czyli wykorzystać jego podroby, o ile wcześniej w procesie medykalizacji, czyli strzyżenia przy skórze, ich nie uszkodzili (jatrogenia).
Prof. ks. Włodzimierz Sedlak (uczony, cybernetyk) powiedział, że upadek wszelkich autorytetów musi znaleźć swoje odbicie również w nauce i dodał: (...) nauka stała się uczonym trupem myśli, nad którym zasiedli wytrawni gracze. Gdyby wydać encyklopedię ignorancji uznanych autorytetów w dziejach nauki, składałoby się na nią wiele brzuchatych tomów. Nic już nie zainteresuje uczonych. Są jak woły, które spokojnie żują pokarm na zagrodzonej łączce (...). To tak a propos farmaceutyczno-medycznych tzw. naŁukowców tego całego lewackiego systemu...
Istnieje też pewna grupa pacjentów (wolnościowcy-luzacy), moim zdaniem bliższą mentalności prawaka-niepacjenta, czyli Homo sapiens, którzy korzystają z życia i nie chcą wiedzieć - czy umrą na bliżej nieznaną im chorobę - czy też godnie i ze starości... Uznali, że w razie draki, lekarz jest instytucją, która jest od ratowania ich życia. Ich kredem życia jest - żyć krótko, ale dobrze... Parafrazując słowa klasyka: Z wątpliwym skutkiem śpiewamy sobie tak, życie jest zbyt krótkie, by żyć byle jak...
Tzw. hulaszczy i bezstresowy tryb życia nie musi negatywnie wpływać na długość i jakość życia, jeśli się zbytnio nie przegina, a wsłuchuje we własne sygnały płynące z wnętrza organizmu, posiadając odpowiedni poziom prawdziwej wiedzy o zdrowiu. Jeśli się nie ma zdrowia, a po jakimś czasie się je odzyska lub jeśli zdrowie dopisuje - należy zdrowie traktować jako luksus. Dobrostan zdrowia powinien być wartością użyteczną (trening czyni mistrza), czyli nie powinno się po hipochondrycku podchodzić do dbania o nie, lecz zgodnie z rozsądnym carpe diem (chwytaj dzień).
Taka przypowieść:
Było
dwóch braci bliźniaków. Jeden z nich pił, palił i używał, a drugi zaś
przez całe swe życie nie wziął alkoholu do ust, ani nie kochał się z
kobietą, a zmarł w trzecim roku życia...
Ten pierwszy nie chodził do lekarzy i dietetyków, nie słuchał ich nierzadko durnych instruktaży i porad, nie oszukiwał zbytnio Natury, lecz żył pełną piersią i postępował w myśl zasady: Natura sanat, medicus curat (Natura uzdrawia, lekarz leczy).
Myślenie leniwego intelektualnie lewaka czy postępaka, nawet czasem mimo jego wysokiego wykształcenia, w kwestiach politycznych, życiowych, zdrowotnych (m.in. godzenie się na bycie niewolnikiem) jest analogiczne do zgody w tzw. pacjentyzmie na unicestwianie i redukcję populacji *Niewolniczego ludzkiego bydła roboczego - przez włodarzy świata - za pomocą kartelu farmaceutyczno-medycznego. A oto na potwierdzenie powyższego link do info, jak można kręcić lody na krzywdzie i ludzkiej naiwności przez kartel farmaceutyczno-medyczny będący narzędziem do kreowania Nowego Porządku Świata (NWO): KLIK!
"(...) Pierwsza „rewolucja” a więc przejście z trybu życia
koczowniczego do życia osiadłego i „wynalezienie” rolnictwa spowodowało zmianę odżywiania. Zboże, uprawiane początkowo jako karma dla zwierząt stopniowo stało się głównym pożywieniem ludzi (zwłaszcza z nizin społecznych). Fryderyk Engels napisał o tym, że kiedy zaczęto ludzi, zwłaszcza poddanych, karmić zbożem, **WYHODOWANO LUDZKIE BYDŁO ROBOCZE.
Zdaniem wielu genetyków, aby metabolizm człowieka całkowicie przestawił się z przystosowania do spożywania mięsa i tłuszczu na węglowodany, upłynąć musi ok. 250 tysięcy lat. W tym okresie przejściowym trapić będą człowieka przeróżne zaburzenia matabolizmu, zwane chorobami cywilizacyjnymi. (...)".
Dodam tylko, że zdaniem rabina Josefa Owadii - większość Żydów uważa, że nie-Żydzi to tzw. goje, czyli podludzie lub zwierzęta pociągowe...
Jeszcze tylko kilka słów w kwestii wiary a rzetelnego leczenia przyczynowego...
- Z wiary i poglądów to tylko same nieszczęścia i kłopoty... (~ parafrazując ks. Stanisława Staszica)
W procesie dochodzenia do zdrowia nie można opierać się jedynie o wiarę i poglądy (magie rozmaitych tzw. alternatywnych medycyn), lecz o wiedzę czy o wiarę w wiedzę o zdrowiu, np. wg Hipokratesa.
Wracając do potencjalnego chorego na ZZA, który nieprawidłowo podchodzi do leczenia choroby alkoholowej... Zaraz po odstawieniu alkoholu, co jest warunkiem sine qua non rozpoczęcia procesu trzeźwienia, wymieniony osiada na laurach i nic ze sobą nie robi, bo zrobił łaskę współmałżonkowi/rodzinie/przyjaciołom, odstawiając alkohol, a to przecież dla niego wyczyn graniczący z heroizmem. Czuje się prawie świętym. Za takie poświecenie należy mu się odpowiednie traktowanie i usługiwanie mu - aby tylko nie zaczął pić na nowo. Współpartnerzy nawet godzą się na to, aby delikwent powierzył całą odpowiedzialność za swoje zdrowie i życie IM, na zasadzie: Jakiego mnie Boże stworzyłeś, takiego mnie masz... (bo przecież wg niego picie nałogowe było nie z powodu jego ułomności, lecz przez kogoś/przez coś...). Tak więc on nie będzie pił, ale w zamian żąda od członków rodziny rozwiązywania za niego problemów rożnej maści, bo on dostał nowe życie i jest przecież nieporadnym noworodkiem...
Po pewnym czasie, jeśli taki delikwent nic ze sobą nie robi (nie prowadzi terapii detoksu-odwyku, czyli kuracji trzeźwienia, tylko usilnie trzyma się samego niepicia, to to jest dla współ... jakąś totalną udręką. Czasami bywa tak, że współuzależniony zaczyna prosić Boga o to, żeby tego typu tzw. bierny alkoholik zaczął pić na nowo, bo jeśli tylko utrzymuje samą abstynencję, i nic więcej nie robi, to jest on wiecznie pijany na "sucho". Inny znów często przesuwa się w drugą skrajność i jest uzależniony od niepicia, czyli pijany od "trzeźwości". Tacy bierni alkoholicy czy bierni narkomani bywają czasami bardziej upierdliwi i nie do życia... niż z okresu czynnego spożywania czy brania...
Ludzie leniwi życiowo i intelektualnie, konformiści, snoby, ludzie bezkrytyczni i bezrefleksyjni - to najczęściej nieudacznicy życiowi, którzy uciekają od jakiejkolwiek odpowiedzialności za swoje życie i zdrowie, uderzając na przykład w różnego rodzaju sekciarstwo... Niektórzy mylą - socjalistyczną (społeczną) naukę o KrK (ostatnio nazywaną posoborową modernistyczną nauką judeo-chrześcijańską) - z prawdziwymi naukami Chrystusa. To tak jakby nie widzieć różnicy pomiędzy krzesłem wersalskim a krzesłem elektrycznym. Miernikiem uduchowienia u takich ludzi jest ilość odbytych wizyt w obiektach sakralnych oraz ilość odklepanych modlitw. Miernikiem uduchowienia tzw. pacjentów-wiernych w sekcie farmaceutyczno-medycznej jest ilość wizyt u lekarzy, czyli u swoich kapłanów w białych kitlach oraz ilość pobranych usług medycznych i leków. A gdzie są dobre uczynki... wg Przykazań Miłości i Dekalogu oraz Triady Wartości?! No cóż, ograniczają się przeważnie tylko do przestrzegania Trzeciego Przykazania. Zatem nie dziwi fakt, że Pan Bóg czasem również ich ignoruje i drze łacha, jak z tego opisanego wyżej...
Tak samo jest z lemingami głosującymi na żydo-bolszewię z PiSS (pobożne lewactwo) lub innych socjalistów (bezbożne lewactwo) z pozostałych członków tzw. Bandy Czworga. Oni myślą w taki oto sposób: - Po co ja mam się wysilać, cokolwiek robić, skoro państwo się mną zajmie najlepiej. Niech mi da kasę w postaci jakiegoś zasiłku, bo mi się należy tzw. opiekuńcza rola państwa, a ja se poleżę i poczekam aż się wszystko w okół mnie zrobi samo. I niech też inni decyzję podejmują za mnie i biorą na siebie odpowiedzialność, nawet niech decydują o moim losie, byleby mi pozwolili w spokoju żyć w mojej "pozłacanej" klatce, gdzie mam ciepłą wodę w kranie, gdzie mogę żyć, żryć, spokojnie "łamać się na desce" bez wychodzenia na dwór do "wychodka". Jestem hepi!
Ten pierwszy nie chodził do lekarzy i dietetyków, nie słuchał ich nierzadko durnych instruktaży i porad, nie oszukiwał zbytnio Natury, lecz żył pełną piersią i postępował w myśl zasady: Natura sanat, medicus curat (Natura uzdrawia, lekarz leczy).
Myślenie leniwego intelektualnie lewaka czy postępaka, nawet czasem mimo jego wysokiego wykształcenia, w kwestiach politycznych, życiowych, zdrowotnych (m.in. godzenie się na bycie niewolnikiem) jest analogiczne do zgody w tzw. pacjentyzmie na unicestwianie i redukcję populacji *Niewolniczego ludzkiego bydła roboczego - przez włodarzy świata - za pomocą kartelu farmaceutyczno-medycznego. A oto na potwierdzenie powyższego link do info, jak można kręcić lody na krzywdzie i ludzkiej naiwności przez kartel farmaceutyczno-medyczny będący narzędziem do kreowania Nowego Porządku Świata (NWO): KLIK!
"(...) Pierwsza „rewolucja” a więc przejście z trybu życia
koczowniczego do życia osiadłego i „wynalezienie” rolnictwa spowodowało zmianę odżywiania. Zboże, uprawiane początkowo jako karma dla zwierząt stopniowo stało się głównym pożywieniem ludzi (zwłaszcza z nizin społecznych). Fryderyk Engels napisał o tym, że kiedy zaczęto ludzi, zwłaszcza poddanych, karmić zbożem, **WYHODOWANO LUDZKIE BYDŁO ROBOCZE.
Zdaniem wielu genetyków, aby metabolizm człowieka całkowicie przestawił się z przystosowania do spożywania mięsa i tłuszczu na węglowodany, upłynąć musi ok. 250 tysięcy lat. W tym okresie przejściowym trapić będą człowieka przeróżne zaburzenia matabolizmu, zwane chorobami cywilizacyjnymi. (...)".
Dodam tylko, że zdaniem rabina Josefa Owadii - większość Żydów uważa, że nie-Żydzi to tzw. goje, czyli podludzie lub zwierzęta pociągowe...
Jeszcze tylko kilka słów w kwestii wiary a rzetelnego leczenia przyczynowego...
- Z wiary i poglądów to tylko same nieszczęścia i kłopoty... (~ parafrazując ks. Stanisława Staszica)
W procesie dochodzenia do zdrowia nie można opierać się jedynie o wiarę i poglądy (magie rozmaitych tzw. alternatywnych medycyn), lecz o wiedzę czy o wiarę w wiedzę o zdrowiu, np. wg Hipokratesa.
Wiedzę o tym, iż zabiegi takie jak: modlitwa do wszystkich świętych, najsłynniejsi uzdrowiciele, pielgrzymka do Lourdes, nawet na kolanach, homełopatia, wiara w moc szamana w białym kitlu zwanego lekarzem i przepisywane przez niego gorzkie pigułki chemiczne albo "naturalne" suplementy, lewatywy, badania, diagnozy, wróżenie ze składu pierwiastkowego włosa, z oczu albo kropli krwi, kuracje, diety, autorytety (od siedmiu boleści), zappery i inne aparaty (nawet te z przymiotnikiem "super" i jeszcze + albo ++ czy nawet +++), chemio-, radio-, ozono-, światło-, aromo-, uryno-, ciepło-, zimno- czy letnio-terapie, zdrowa żywność czy jeszcze modniejsza: wściekle zdrowa żywność i w końcu bioenergoterapia - to wszystko magia. To żerowanie na naiwności pacjentów*, którym się wydaje, że o zdrowie nie trzeba dbać, bo je można "zdobyć" dzięki żarliwości modlitwy, uciążliwości pielgrzymki, czy wreszcie za ciężkie pieniądze w jakimś modnym gabinecie. Ale to tylko magia - chwilowa poprawa; atrapa (…). (~Józef Słonecki)Jeśli się modlę do Boga, to nie o przysłowiową gotową rybę podaną na tacy, ale o wędkę, czyli proszę o natchnienie mnie dobrym pomysłem/rozumem na wyleczenie się. Tzw. katol-pacjent (chory np. na cukrzycę) przeważnie postępuje inaczej... Tuż po wyjściu z kościoła zaczyna grzeszyć, obżerając się tortem lub innym tzw. łakociem, bo ma nadzieję, że na kredyt wymodlił sobie immunitet chroniący go przed konsekwencjami nieprzestrzegania diety w cukrzycy (terapia w usuwaniu przyczyny pośredniej choroby) oraz przed innymi chorobami. Przecież ma świadomość, że występuje przeciwko Piątemu Przykazaniu, a jednak pokusa uciechy podniebienia - zwycięża nad rozsądkiem. On wtedy podniecony smakiem mówi: - Bóg istnieje... bo czuję jakby maluśki Jezusek gołą stópką przeszedł po moim podniebieniu... Psychologiczny mechanizm obronny u niego działa w ten sposób (racjonalizacja), że uda się z pielgrzymką na Jasną Górę i wyleży krzyżem naprawę swojego zdrowia (po najmniejszej linii oporu i nawet bez udziału lekarza). Nie wiem, ale Bóg w tym czasie raczej też będzie go wysłuchiwał na leżąco, będzie go ignorował albo nawet sobie zakpi z niego. Jak w tej przypowieści o beznadziejnym alkoholiku, który nie chciał się dać zreformować, nie chciał się leczyć i nie słuchał żadnych rad, nawet w kwestii samego odstawienia picia. Otóż ów alkoholik przepił całe swoje życie i zdrowie, stając się inwalidą z uszkodzonym aparatem ruchu, jako ofiara wypadku drogowego będąca pod działaniem alkoholu. Pewnego razu postanowił pójść na pielgrzymkę do Częstochowy, żeby uprosić Boga o uzdrowienie go. Poszedł więc o kulach na Jasną Górę. Tam położył się krzyżem i zaczął się modlić o uzdrowienie go z tego inwalidztwa. Po jakimś czasie krzyczy: - Moje kule, moje kule! Na co głos z tłumu: - Czy stał się cud...? - Nie, kule mi zaje*ali...!
Wracając do potencjalnego chorego na ZZA, który nieprawidłowo podchodzi do leczenia choroby alkoholowej... Zaraz po odstawieniu alkoholu, co jest warunkiem sine qua non rozpoczęcia procesu trzeźwienia, wymieniony osiada na laurach i nic ze sobą nie robi, bo zrobił łaskę współmałżonkowi/rodzinie/przyjaciołom, odstawiając alkohol, a to przecież dla niego wyczyn graniczący z heroizmem. Czuje się prawie świętym. Za takie poświecenie należy mu się odpowiednie traktowanie i usługiwanie mu - aby tylko nie zaczął pić na nowo. Współpartnerzy nawet godzą się na to, aby delikwent powierzył całą odpowiedzialność za swoje zdrowie i życie IM, na zasadzie: Jakiego mnie Boże stworzyłeś, takiego mnie masz... (bo przecież wg niego picie nałogowe było nie z powodu jego ułomności, lecz przez kogoś/przez coś...). Tak więc on nie będzie pił, ale w zamian żąda od członków rodziny rozwiązywania za niego problemów rożnej maści, bo on dostał nowe życie i jest przecież nieporadnym noworodkiem...
Po pewnym czasie, jeśli taki delikwent nic ze sobą nie robi (nie prowadzi terapii detoksu-odwyku, czyli kuracji trzeźwienia, tylko usilnie trzyma się samego niepicia, to to jest dla współ... jakąś totalną udręką. Czasami bywa tak, że współuzależniony zaczyna prosić Boga o to, żeby tego typu tzw. bierny alkoholik zaczął pić na nowo, bo jeśli tylko utrzymuje samą abstynencję, i nic więcej nie robi, to jest on wiecznie pijany na "sucho". Inny znów często przesuwa się w drugą skrajność i jest uzależniony od niepicia, czyli pijany od "trzeźwości". Tacy bierni alkoholicy czy bierni narkomani bywają czasami bardziej upierdliwi i nie do życia... niż z okresu czynnego spożywania czy brania...
Ludzie leniwi życiowo i intelektualnie, konformiści, snoby, ludzie bezkrytyczni i bezrefleksyjni - to najczęściej nieudacznicy życiowi, którzy uciekają od jakiejkolwiek odpowiedzialności za swoje życie i zdrowie, uderzając na przykład w różnego rodzaju sekciarstwo... Niektórzy mylą - socjalistyczną (społeczną) naukę o KrK (ostatnio nazywaną posoborową modernistyczną nauką judeo-chrześcijańską) - z prawdziwymi naukami Chrystusa. To tak jakby nie widzieć różnicy pomiędzy krzesłem wersalskim a krzesłem elektrycznym. Miernikiem uduchowienia u takich ludzi jest ilość odbytych wizyt w obiektach sakralnych oraz ilość odklepanych modlitw. Miernikiem uduchowienia tzw. pacjentów-wiernych w sekcie farmaceutyczno-medycznej jest ilość wizyt u lekarzy, czyli u swoich kapłanów w białych kitlach oraz ilość pobranych usług medycznych i leków. A gdzie są dobre uczynki... wg Przykazań Miłości i Dekalogu oraz Triady Wartości?! No cóż, ograniczają się przeważnie tylko do przestrzegania Trzeciego Przykazania. Zatem nie dziwi fakt, że Pan Bóg czasem również ich ignoruje i drze łacha, jak z tego opisanego wyżej...
Tak samo jest z lemingami głosującymi na żydo-bolszewię z PiSS (pobożne lewactwo) lub innych socjalistów (bezbożne lewactwo) z pozostałych członków tzw. Bandy Czworga. Oni myślą w taki oto sposób: - Po co ja mam się wysilać, cokolwiek robić, skoro państwo się mną zajmie najlepiej. Niech mi da kasę w postaci jakiegoś zasiłku, bo mi się należy tzw. opiekuńcza rola państwa, a ja se poleżę i poczekam aż się wszystko w okół mnie zrobi samo. I niech też inni decyzję podejmują za mnie i biorą na siebie odpowiedzialność, nawet niech decydują o moim losie, byleby mi pozwolili w spokoju żyć w mojej "pozłacanej" klatce, gdzie mam ciepłą wodę w kranie, gdzie mogę żyć, żryć, spokojnie "łamać się na desce" bez wychodzenia na dwór do "wychodka". Jestem hepi!
Jeden taki lewus (kalectwo życiowe, wyhodowane w socjalistycznym inkubatorze), był na tyle leniwy, nieodpowiedzialny i beztroski, że kładąc się wieczorem spać, nawet nie nastawił budzika na następny dzień na 6:00 (rano), żeby wstać do pracy. Jak zwykle spokojnie scedował to na swojego boga, twierdząc, że wierzy w przeznaczenie i że to od jego boga będzie zależało - czy wstanie rano do pracy - czy też nie! Jeśli nie wstanie, to znaczy, że to nie będzie wynikać z jego próżniactwa i lenistwa, tylko z woli bożej.
A zatem lemingi/pacjenci/lewacy to przeważnie nieudacznicy życiowi uwielbiający życie w różnych wspólnotach; i obojętnie czy chodzi o umiłowanie do (tfu!) tzw. demokracji, czy o przynależność do wspólnoty wyznaniowej lub sekty, czy czego im tam do uskutecznienia bezwolności jednostki w zrównanej na siłę społeczności potrzeba...
Ps.
CZARNA ŚMIERĆ I BIAŁA ŚMIERĆ - KLIK!
OD CZEGO BY TU ZACZĄĆ NAPRAWĘ PAŃSTWA "DEMOKRATYCZNEGO"? -
KLIK!
W dniu 07.11.2021 o godzinie 09:45 dokonałem aktualizacji treści artykułu...
To pudełko ryje Wam berety od lat...
Co mi dają dobrego reklamy w TV? Nic. Marnują moje zdrowie psychosomatyczne. Te przerywniki programowe pełne są obrazów migających z częstotliwością 1-5 Hz, najsilniej pobudzając nasz układ nerwowy. A ostre dźwięki - mają za zadanie wprowadzić nas w stan zwiększonej koncentracji uwagi przed zwiększoną dozą reklam, które zaraz będą polecane.
Reklamy, a w trakcie ich trwania - głos jest zawsze mocniejszy niż normalnie. W tym układzie moje nerwy sięgają zenitu i odruchowo łapię za pilota, żeby wyłączyć głos albo przełączyć na inny kanał. Jeśli na innym kanale jest też reklama, to można się wściec.
Można sobie policzyć - ile w toku jednej reklamy zmieniany jest obraz… Około 35 razy, w czasie 30. sekund reklamy. Czyli oznacza to, że się zmienia średnio co 1. sekundę.
To jest dokładnie tyle ile potrzeba, byśmy zdążyli zarejestrować sobie w naszym mózgu jakiś obraz, ale nie zdążyli go, broń Boże, przemyśleć czy przeanalizować, zwłaszcza, gdy dotyczy reklamy leków, supli itp. gówien - tylko natychmiast start do apteki lub do jakiegoś punktu dystrybucyjnego leków/paraleków, żeby mi nie wykupili...
Człowiek ma być niewolnikiem, ma mieć wodę z mózgu i ma dać się, jak baran, strzyc przy samej skórze, obdzierać ze skóry żywcem, a na koniec zabić.
A zatem lemingi/pacjenci/lewacy to przeważnie nieudacznicy życiowi uwielbiający życie w różnych wspólnotach; i obojętnie czy chodzi o umiłowanie do (tfu!) tzw. demokracji, czy o przynależność do wspólnoty wyznaniowej lub sekty, czy czego im tam do uskutecznienia bezwolności jednostki w zrównanej na siłę społeczności potrzeba...
Ps.
CZARNA ŚMIERĆ I BIAŁA ŚMIERĆ - KLIK!
OD CZEGO BY TU ZACZĄĆ NAPRAWĘ PAŃSTWA "DEMOKRATYCZNEGO"? -
KLIK!
W dniu 07.11.2021 o godzinie 09:45 dokonałem aktualizacji treści artykułu...
To pudełko ryje Wam berety od lat...
Co mi dają dobrego reklamy w TV? Nic. Marnują moje zdrowie psychosomatyczne. Te przerywniki programowe pełne są obrazów migających z częstotliwością 1-5 Hz, najsilniej pobudzając nasz układ nerwowy. A ostre dźwięki - mają za zadanie wprowadzić nas w stan zwiększonej koncentracji uwagi przed zwiększoną dozą reklam, które zaraz będą polecane.
Reklamy, a w trakcie ich trwania - głos jest zawsze mocniejszy niż normalnie. W tym układzie moje nerwy sięgają zenitu i odruchowo łapię za pilota, żeby wyłączyć głos albo przełączyć na inny kanał. Jeśli na innym kanale jest też reklama, to można się wściec.
Można sobie policzyć - ile w toku jednej reklamy zmieniany jest obraz… Około 35 razy, w czasie 30. sekund reklamy. Czyli oznacza to, że się zmienia średnio co 1. sekundę.
To jest dokładnie tyle ile potrzeba, byśmy zdążyli zarejestrować sobie w naszym mózgu jakiś obraz, ale nie zdążyli go, broń Boże, przemyśleć czy przeanalizować, zwłaszcza, gdy dotyczy reklamy leków, supli itp. gówien - tylko natychmiast start do apteki lub do jakiegoś punktu dystrybucyjnego leków/paraleków, żeby mi nie wykupili...
Człowiek ma być niewolnikiem, ma mieć wodę z mózgu i ma dać się, jak baran, strzyc przy samej skórze, obdzierać ze skóry żywcem, a na koniec zabić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz